252 minuty – tyle czasu potrzebowała Barcelona Luisa Enrique, by w końcu pokonać bramkarza Malagi. Nie udało się ani razu w poprzednim sezonie, nie udawało się długo w sobotni wieczór. Kameniego pokonać nie potrafił nawet Leo Messi, ale w końcu udało się to innej lewej nodze Blaugrany – Thomasowi Vermaelenowi.
– Nie cieszyłem się z tej bramki, bo nie wiem, jak cieszyć się z bramek – przyznał szczerze po meczu belgijski obrońca. Ale powodów do radości Vermaelen ma jednak więcej. W końcu może czuć się pełnoprawnym zawodnikiem Barcelony i to takim, który zbiera coraz bardziej pozytywne opinie. Jak lider defensywy zagrał już tydzień temu z Athletikiem, a teraz tylko potwierdził to, że jest naprawdę w dobrej dyspozycji.
Podobnie może o sobie powiedzieć Sergi Roberto, prawy obrońca z odzysku. Z odzysku, bowiem wychowanek Blaugrany to głównie środkowy pomocnik, jeden z wielu “następnych Xavich”, którym do pierwowzoru brakuje zdecydowanie za dużo. Na nowej pozycji Roberto znowu grał konkretnie, no ale radość będzie krótka, bo zaraz wraca Dani Alves, a od stycznia grać będzie mógł już Aleix Vidal.
Do tego do składu wrócił Neymar, który ostatni miesiąc stracił z powodu świnki. I na tym kończą się pozytywy w grze Barcelony, bo 1-0 to zawsze za mało, by uradować katalońskich kibiców. Choć Malaga długo zdawała się mieć kryptonit na SuperBarcelonę, to jednak prochu nie wymyśliła – piłkarze Javiego Gracii grali blisko siebie, często faulowali, a w wyśmienitej formie był bramkarz Kameni. Z przodu cokolwiek konstruktywnego udało im się zrobić dopiero w samej końcówce.
Trzeba jednak oddać, że Barcelona pewnie prowadziłaby już do przerwy, gdyby nie sędzia, który w 40. minucie powinien odgwizdać karnego za faul na Luisie Suarezie.
A Messi? Znowu śrubuje rekordy, ale nie te co zwykle.
No goals or assists for Messi in the first two matchdays of La Liga. That hasn’t happened in 8 years
— MisterChip (English) (@MisterChiping) sierpień 29, 2015
***
O wiele szczęśliwsi są kibice w Madrycie. 5-0 nad Betisem to właśnie to, czego potrzebował Rafa Benitez. Nie tylko on, bo dwie bramki zdobył Gareth Bale, więc uśmiech od ucha do ucha będzie miał też Walijczyk i, co chyba najistotniejsze, prezydent Realu Florentino Perez.
Królewscy potrzebowali wyraźnego zwycięstwa, żeby uwierzyć w pomysły Beniteza. W to, że Bale może grać za napastnikiem, a James Rodriguez na prawym skrzydle. No i potwierdzenie przyszło już po kilkudziesięciu sekundach, gdy ten drugi dośrodkował do Walijczyka i było 1-0.
Ale to jednak nie Bale był tym, z którego gry można było się najbardziej cieszyć. Rodriguez zagrał na poziomie nieosiągalnym dla większości piłkarzy poza Messim i Ronaldo. Zresztą wystarczy spojrzeć na jego bramki.
Na pierwszą.
I na tą drugą, chyba śliczniejszą.
Przewrotka, którą sam sobie wystawił. Sama słodycz. Notabene przewrotką kilka minut później starał się uderzać środkowy obrońca Sergio Ramos, ale trafił w słupek. Zresztą cały Real starał się grać pięknie, szybko, technicznie. Naprawdę znakomicie się to oglądało. No i Madryt miał w nocy z soboty na niedzielę jeszcze jednego bohatera – Keylora Navasa, który w pierwszej połowie wybronił setkę Betisu, a w drugiej karnego. David de Gea nie lubi tego.
Markotną minę może mieć chyba tylko Cristiano Ronaldo, który starał się, chciał, ale nic mu nie wchodziło. Dalej zero bramek, tyle samo co Messi. Kto by pomyślał?
I druga ciekawostka od MisterChipa.
Real Madrid played a La Liga match with NO ACADEMY PLAYERS, for the FIRST TIME in 50 years (since 03.10.1965)
— MisterChip (English) (@MisterChiping) sierpień 29, 2015
***
W dwóch pozostałych spotkaniach zobaczyliśmy trzy bramki. Wszystkie padły w Vigo, gdzie Celta rozprawiła się z Rayo. Podopiecznym Paco Jemeza pod górkę było już od samego początku, bo w ósmej minucie czerwoną kartkę zobaczył bramkarz Tono. Gospodarze spokojnie wypunktowali rywala. Dwie bramki Nolito, jednak na koniec Fontasa i pewne 3-0 Celty.
Sporting Gijon znowu nie stracił bramki w tym sezonie, ale drugi raz sam nie strzelił. Tym razem beniaminek zremisował 0-0 z Realem Sociedad, w którym zagrał przychodzący z Madrytu Asier Illarramendi. Obie ekipy najchętniej w ogóle nie miałyby piłki, bo skupiały się na zacieśnianiu szyków w obronie. W efekcie były tylko trzy celne strzały i tylko jeden z pola karnego.