Ostatnie miejsce w tabeli, zero punktów i dziesięć straconych bramek. Wyniki Stuttgartu w normalnych okolicznościach niespecjalnie by nas interesowały, gdyby nie to, że między słupkami stoi Przemysław Tytoń. Po trzech meczach tego sezonu nie mamy wątpliwości: Polak notuje fatalne wejście do Bundesligi.
No to po kolei:
Mecz z FC Koeln. Tytoń zaczyna szczęśliwie, bo już na dzień dobry piłka trafia w słupek strzeżonej przez niego bramki. Kwadrans przed końcem meczu ląduje już jednak w siatce – Polak najpierw fauluje rywala w niegroźnym miejscu pola karnego, będąc spóźnionym przy wyjściu z bramki, potem przepuszcza łatwy do obrony strzał. Przy drugim i trzecim golu dla Koeln jest już bez szans.
Mecz z HSV. Tytoń utrzymuje formę, co nikogo nie powinno jednak cieszyć – znów trzykrotnie wyjmuje piłkę z siatki. Sytuacja jest w miarę podobna do poprzedniego meczu. Reprezentant Polski nie ma nic do powiedzenia przy dwóch bramkach dla rywali, ale przy jednej jest nieco spóźniony. Miał już na rękach tę piłkę, zupełnie jak tydzień wcześniej przy rzucie karnym, a piłka i tak ląduje w bramce.
Mecz z Eintrachtem Frankfurt. Stuttgart przegrywa do przerwy 1:2, ale nazwisko Tytonia nie ma prawa przy tych golach się pojawiać. Za pierwszym razem Hlousek niefortunnie kieruje piłkę do własnej bramki, za drugim – Castaignos nie pozostawia naszemu bramkarzowi nadziei. Ale w 67. minucie gry Tytoń fauluje napastnika rywali w polu karnym. Czerwona kartka, rzut karny i wypatrywanie powtórek: to nie tyle Polak chciał przewrócić rywala, co on skorzystał na jego nieudanej interwencji. Castaignos po prostu wykorzystał ten błąd.
Za dzisiejszy występ Tytoń zbiera po głowie po raz trzeci. Bild nie pozostawia złudzeń, wystawiając notę 6, najniższą z możliwych. No bo ile można? Czerwona kartka, rzut karny, wcześniej dwa zawalone gole…
A przecież nie tak to miało wyglądać. Tytoń zameldował się w Stuttgarcie tego lata wspólnie z Mitchellem Langerakiem, kupionym z Borussii Dortmund. Australijczyk na początku lipca złapał kontuzję, co dla Polaka oznaczało jedno: może w spokoju się pokazać. Tym bardziej, że klubowy numer 3, Odisseas Vlachodimos to zawodnik zupełnie niedoświadczony, żaden konkurent dla powyższej dwójki. Tymczasem Tytoń pokazał się tak, że nikt już go nie chce oglądać.
Jego szczęście polega na tym, że Langerak był ponownie operowany i może wrócić do gry nawet za dwa miesiące. Tylko pytanie, czy po takim wejściu do Bundesligi Polak wygra rywalizację nawet z tym Vlachodimosem.