„Wzór” – tak o Villarreal pisze dziennik „El Pais”. Zawsze zarabiają, zyski przeznaczają na infrastrukturę, a na boisku zachwycają zorganizowaną kreatywnością. Do tego znowu zagrają w europejskich pucharach, a teraz stawiają nową akademię piłkarską. Wszystkiemu przeczy jednak transfer Roberto Soldado. Po co klubowi 30-letni napastnik za 15 milionów euro?
Najpierw była wielka rozpacz. Trzy lata temu Villarreal, uczestnik Ligi Mistrzów, spadł z ligi. Klub żegnał się z La Liga płaczem i zgrzytaniem zębów. Po roku powrócił, z umiarkowanymi nadziejami, dużą pokorą, ale z kapitałem niemierzonym w pieniądzach – stabilizacją. „Żółta łódź podwodna” zrobiła to, o czym marzą wszystkie kluby, które zostają wyrzucone z elity – doszło do oczyszczenia. Sprzedano najdroższych zawodników, pozbyto się długów, sięgnięto po zawodników z akademii. Do tego prezydent Fernando Roig odrzucił ofertę wsparcia ze strony samorządu tłumacząc, że priorytety są większe. I sam zaczął wspierać społeczność, oferując karnetowcom, którzy stracili pracę darmowe wejściówki na cały sezon.
Początki były trudne – w połowie sezonu Villarreal pałętał się w środku tabeli w Segunda Division i zmienił trenera. Przyszedł Marcelino, który choć na starcie pracy przegrał 0-5 z rezerwami Realu Madryt, to później doprowadził do awansu. Punktów nie zdobył tylko w dwóch spotkaniach na zapleczu ekstraklasy. Jak pisała gazeta AS, choć zawodnicy podczas treningów stracili w sumie 56 kilogramów, to w większości zwiększyli masę mięśniową. Przełożyło się to na grę, na realizację filozofii trenera. – Lubię dynamiczną piłkę, szybką. Żeby był atak, kontratak. Chcę, żeby mój zespół zawsze szukał okazji do odbioru piłki – streszczał to trener w rozmowie z uefa.com.
Villarreal wrócił do La Liga i w pierwszym sezonie wybiegał, wyatakował i wykontrował sobie grę w Lidze Europy. Tam zaszedł do 1/8 finału, w lidze zajął to samo co rok wcześniej szóste miejsce. Ważniejsze było jednak to, że po dwóch latach spędzonych w elicie udało się kogoś wypromować. Za 20 milionów euro do Atletico przeszedł Luciano Vietto, który w Villarreal grał przez rok. Jego transfer przyniósł 15 milionów zysku. Odeszli też Ikechukwu Uche i Giovani dos Santos.
Pieniądze z transferów klub inwestuje. Ma zamiar zbudować drugą akademię piłkarską, w ramach współpracy z 37 klubami z okolicy. Jedną już ma – powstała w 2002 roku. 70 tys. metrów kwadratowych, pięć boisk, w tym trzy z naturalną trawą. Do tego akademicki standard: biblioteka, nauczyciele, siłownia, odnowa biologiczna. Wszystko, czego trzeba.
No, prawie wszystko, bo znikąd potrzeba powstania kolejnej, poza miastem, się nie bierze. Do tego wydano 900 tys. euro na najnowszej generacji murawę na stadionie El Madrigal, na rezerwowym Mini Estadi i na boisku treningowym pierwszej drużyny. A wszystko to w miasteczku, w którym mieszka prawie 50 tys. ludzi. Jedna czwarta z nich ma karnety na mecze zespołu. Ten klub to najważniejsza rzecz w okolicy. Poza lotniskiem, które urosło do rangi symbolu kryzysu w Hiszpanii. Zbudowane za 150 mln euro przez cztery lata nie obsługiwało żadnych lotów. W tym roku w końcu zaczęło, ale latali stamtąd tylko piłkarze Villarreal. Lotnisko Castellon to w końcu sponsor klubu, ale nie zarabia w ogóle. To może się zmienić, bo za niedługo przylatywać z Anglii ryanairem mają też turyści.
Oczywiście zarobione pieniądze nie zainwestowano tylko w infrastrukturę. Ściągnięto na wypożyczenie Leo Baptistao (Atletico) i bramkarza Areolę z PSG. Do tego przyszedł ofensywny duet z Malagi – Samuel i Samu Castillejo. Ale bank Villarreal chce rozbić dla Roberto Soldado i ściągnąć go z Tottenhamu za około 15 milionów euro.
A to przeczy temu, w co klub wierzy i inwestuje. Z jednej strony mamy opowieści o patrzeniu w przyszłość i akademii, z drugiej jest Soldado, który w Anglii odbił się od ściany – w dwa lata w lidze zdobył tylko siedem bramek, ale ledwie trzy z gry. Ewidentnie mu nie szło – pudłował w najprostszych sytuacjach, a z czasem grał już coraz rzadziej. Przyczyną mogły być problemy pozaboiskowe. Kilka miesięcy po przyjeździe do Londynu okazało się, że spodziewająca się dziecka jego żona poroniła. Co gorsza, Soldado nie mógł o tym z kolegami z szatni porozmawiać, bo po angielsku mówił słabo. Spory przeskok jak na piłkarza, który w Valencii był rozmownym kapitanem.
Dlatego od dłuższego czasu dążył do powrotu do Hiszpanii. Tam go rozumieją, tam czuje się najlepiej. I znowu ma zdobywać bramki, choć przez ostatnie dwa lata wyglądał tak, jakby zapomniał jak się trafia do siatki.
Gdzie więc logika w tym transferze? W twardym stąpaniu po ziemi. W Villarreal wierzą, że ich droga patrzenia w przyszłość przyniesie sukces, ale nie zapominają, że są też cele na najbliższy sezon. Takie jak zwykle – awans do europejskich pucharów, promocja piłkarzy. Choć w Soldado wątpi wielu, to posucha na rynku napastników powoduje, że Hiszpana wziąć trzeba. Bo o ile inwestycja w 30-latka to duże ryzyko, to o wiele większym jest brak gry w LE. Bez Soldado, a dokładniej jego bramek, może nie być 20 milionów euro za kolejnego Vietto. I koło się zamyka.
I paradoksalnie ten wzór zarządzania pokazuje, że czyste inwestowanie w przyszłość i infrastrukturę nie istnieje. Trzeba też wydawać na teraźniejszość.
JACEK STASZAK