Zapewne słyszeliście o perypetiach Marco Reusa z niemiecką drogówką i tamtejszym wymiarem sprawiedliwości. Skrzydłowy Borussii Dortmund nic sobie nie robił z ograniczeń prędkości, za co dość regularnie był karany mandatami. Niby nic wielkiego – kto z nas nie lubi czasem mocniej depnąć? – ale sprawa zrobiła się dosyć poważna, gdy okazało się, że piłkarz cały czas szalał po niemieckich drogach bez prawa jazdy. Nigdy nie udało mu się skończyć kursu, który zaczął w wieku 18 lat. Kara? Dość sroga. Trzy miesiące aresztu, które sąd zamienił na grzywnę w wysokości trzymiesięcznej pensji zawodnika. Czyli ponad pół miliona euro!
Reus dostał po kieszeni i sprawa ucicha. Już po całym zamieszaniu piłkarz okazał skruchę w jednym z wywiadów. – Teraz wiem, że to był duży błąd, byłem naiwny, to była czysta głupota. Wyciągnąłem z tej lekcji wnioski na przyszłość.
Jak się okazuje, podobno nie do końca mu się to udało. Dortmundzka policja otrzymała kilka anonimowych donosów, których autorzy twierdzą, że znów widzieli gwiazdę niemieckiej piłki za kółkiem – zapewne jego wóz wyróżniał się na ulicy – a uprawnień jak nie było, tak w dalszym ciągu nie ma. W związku z tym, prokuratura rozpoczęła dochodzenie… W jaki sposób ustalić, czy piłkarz łamie dalej łamie prawo? Niemieccy śledczy wpadli na dość oryginalny pomysł – zapytają o to w miejscu pracy pomocnika.
Podobno na pierwszy ogień poszedł Juergen Klopp, były już szkoleniowiec Borussii. Gdy na jaw wyszły problemy piłkarza z prawem, trener bronił go zaciekle. – Każdy będąc Marco Reusem zrobiłby to samo. Jego kariera nabierała rozpędu i nie miał czasu iść do szkoły jazdy – mówił. Jednak tym razem dyktafon podstawia prokurator, a nie dziennikarze… Nie wiadomo, co Klopp powiedział śledczym, ale seria przesłuchań dopiero się rozpoczęła.
Ciekawa sprawa. Zastanawiamy się, czy któryś z piłkarzy wsypie kolegę (jeśli tak, to który?), czy może wszyscy będą udawać, że nic nie widzieli i nic nie słyszeli. Jest też oczywiście inna opcja – piłkarz jest niewinny, a donosy są wyssane z palca.