Reklama

Wisienki na torcie i zjazdy. Co słychać u naszych byłych stranierich?

redakcja

Autor:redakcja

07 lipca 2015, 09:50 • 8 min czytania 0 komentarzy

Nadszedł czas, żeby zobaczyć co u naszych starych znajomych. Nie u wszystkich, tylko tych ciekawszych. W Ekstraklasie spisywali się różnie i tak samo różnie potoczyły się ich losy w dalszej karierze, chociaż… w niektórych przypadkach słowo „kariera” jest astronomicznym nadużyciem. Jedni zaskoczyli in plus, inni zaliczyli przygnębiające zjazdy. Jednymi interesuje się Galatasaray, inni giną w trzeciej lidze argentyńskiej. 

Wisienki na torcie i zjazdy. Co słychać u naszych byłych stranierich?

WISIENKI NA TORCIE

Prejouce Nakoulma (Mersin)

Długo bronił się przed wyjazdem, przekładał loty, kombinował, uciekał. Ale jak już ruszył, to z kopyta. Pierwszy sezon w Turcji zakończył z sześcioma bramkami i identyczną liczbą asyst. Skończył jako trzeci strzelec zespołu i mocno wspomógł beniaminka w zajęciu siódmego miejsca w lidze. Naprawdę klawo, a wiadomo, że klawych piłkarzy chętnie zbierają tureckie tuzy. Kilka tygodni temu zdaniem tureckiej prasy Nakoulma znalazł się na celowniku Galatasaray. Cena? 3 miliony euro. Od tamtej pory nic na ten temat nie wiadomo. Klub zaprzeczył, a temat rozpłynął się w powietrzu. Trzeba Prejuce’owi jednak oddać, że bez większych problemów wbił się do ligi, która naszą zjada na podwieczorek.

Riku Riski (Rosenborg)

Reklama

Jako młody chłopak grzał ławę w Widzewie. Potem bez żalu puszczono go do norweskiego Hoenefoss, gdzie kompletnie pozamiatał. Dwadzieścia bramek i dziesięć asyst w dwa sezony? Wystarczające argumenty, by sięgnął po niego Rosenborg, czyli zespół od Widzewa odrobinę lepszy. Na co dzień bez problemu łapie się też do reprezentacji Finlandii.

Abdou Traore (Kardemir)

Co do niego byliśmy akurat dziwnie spokojni. I rzeczywiście, wyjechał do Turcji i pozamiatał. W pierwszym sezonie w Gaziantepsporze – 8 goli, 6 asyst. W drugim sezonie, po transferze do Kardemiru – 10 goli. Teraz ponoć ma oferty z innych klubów, chce odejść. Spóźnia się na zgrupowanie. Klasyka gatunku.

NIESPODZIANKI

Haris Handzić (FK Ufa)

Chyba jedna z największych niespodzianek. Kiedy odchodził z Lecha wydawał się piłkarzem, który do końca kariery będzie rozbijał się po bałkańskich klepiskach. Tymczasem on, krok po kroku, odbudowywał karierę. Aż trafił do rosyjskiego beniaminka FK Ufa, odrzucając oferty z Belgii i Węgier. Co prawda ledwo się utrzymali, ale Handzić był graczem pierwszego składu i zdobył cztery bramki – w tym Zenitowi. Nieźle jak na gościa, który wydawał się kompletnie spalony.

Reklama

Robert Arzumanjan (Amkar Perm)

W Jagiellonii przegrywał rywalizację z Andriusem Skerlą i Thiago Cionkiem. Przez drugą ligę rosyjską i kazachskie Aktobe, gdzie wyrósł na jedną z największych gwiazd, wywalczył 2,5 letni kontrakt w Amkarze Perm i od pół roku jest klubowym kumplem Janusza Gola. Kazachowie oferowali mu godziwą podwyżkę, ale nie dał się przekonać. Kibice Aktobe, po jego ostatnim meczu, zgotowali mu owację na stojąco. Teraz gra regularnie, nieźle zarabia. Czasy siedzenia na ławce w Białymstoku pewnie wspomina z uśmiechem.

David Caiado (Metalist Charków)

Pięć lat temu, kiedy przychodził do Zagłębia, widziano w nim materiał na gwiazdę. Ciągle młody chłopak, wychowanek Sportingu Lizbona, młodzieżowy reprezentant Portugalii. Dzielił szatnie z Joao Moutinho, Nanim czy Liedsonem, ale w Lubinie – dla odmiany – musiał dzielić ją z Franciszkiem Smudą, który na pytanie dlaczego nie gra, odpowiadał: szkoda słów. W Lubinie Caiado przeważnie grał w Młodej Ekstraklasie. A potem, kroczek po kroczku, przez Cypr, Bułgarię, Krym i Portugalię, dotarł do Metalista Charków. Teraz spekuluje się, że przedłuży swoją podróż dookoła Europy i przeniesie się do mołdawskiego Zimbru Kiszyniów.

Andraż Struna (PAS Giannina)

Parę lat temu był jednym z nielicznych wynalazków Janusza Filipiaka, który zdawał się rokować na przyszłość. Niestety, Cracovia zleciała do pierwszej ligi. Struna został w Krakowie, a potem trafił do greckiej Gianniny, gdzie od dwóch lat jest bardzo pewnym punktem. W minionym sezonie zabrakło im jednego punktu do europejskich pucharów.

LATYNOSI

Bruno Coutinho (Tokyo Verdy)

Ten zawsze był typem cwaniaczka. A że piłkarsko też nie najgorszy, to potrafił się odpowiednio ustawić. Przez nieudane przygody z ligami izraelską i rumuńską, trafił do ogórkowych klubów w Brazylii, potem żwawy agent załatwił mu grę w drugiej lidze chińskiej, a potem w drugiej lidze japońskiej. Chyba swój cel osiągnął. Zawsze wyglądał na takiego, który za kasą zagrałby nawet na Biegunie Północnym.

Andres Rios (Club America, Meksyk)

Swojego czasu wybraliśmy go 15. najgorszym transferem Ekstraklasy z dopiskiem, że ma w sobie to “coś”, ale ukryte bardzo głęboko i nie zdziwimy się, jeśli kiedyś zagra w klubie lepszym niż Wisła. Wykonało się. To, że był czołowym strzelcem ligi ekwadorskiej może do wszystkich nie przemówi, ale potem trafił do jednego z najbardziej znanych klubów w Meksyku – słynnej Ameriki, która jednak okazała się dla niego nieco za mocna. Trafił na wypożyczenie do słabiutkiego Leones Negros, które ostatecznie spadło z ligi. Na dodatek kilka miesięcy temu poszły mu więzadła krzyżowe. Teraz wrócił do Ameriki, ale tam, podczas jego nieobecności, zdobyto mistrzostwo i miejscową Ligę Mistrzów. Trudno spodziewać się, żeby świeżo po ciężkiej kontuzji wskoczył do pierwszego składu. Na zdrowy rozum czeka go dalsza tułaczka.

Cristian Omar Diaz (Deportivo Moron?)

Po odejściu ze Śląska wrócił do ligi, z której wyjeżdżał mając status absolutnej gwiazdy, czyli boliwijskiej. Szybko okazało się, że z Diaza, który potrafił walnąć ponad dwadzieścia bramek w sezonie, zostało już niewiele. Albo, wręcz przeciwnie, trochę go przybyło, tylko nie tam, gdzie potrzeba. Przez dwa lata strzelił ledwie sześć goli, po czym przeniósł się do klubu, którego nazwa jest wiernym odwzorowaniem jego usposobienia – Deportivo Moron. O jego dokonaniach w trzeciej lidze argentyńskiej nie wiadomo jednak nic. Tam trop się urywa.

Romell Quioto (Olimpia Tegucigalpa)

O Quioto, który przez Wisłę przemknął jak błyskawica, kompletnie niezapamiętany, ostatnio czytaliśmy rok temu, kiedy ktoś puścił bąka, że interesuje się nim Manchester City. W minionym sezonie widocznie wziął to sobie do serca i w lidze honduraskiej walnął siedemnaście bramek. Pewnie już bukowałby bilet na Wyspy, gdyby nie fakt, że jego kumpel z drużyny zdobył ich 26, a i tak nie został królem strzelców. Cóż, trzeba będzie spróbować za rok.  Chyba że wybije się na startującym już dzisiaj Gold Cup CONCACAF.

Osman Chavez (CD Platense)

Wrócił na stare śmieci, trochę pograł, ale jego klub zajął przedostatnie miejsce w tabeli. Być piłkarzem przedostatniego klubu ligi honduraskiej brzmi co najmniej średnio.

Jorge Salinas (Olimpia Asuncion)

Tutaj niemała niespodzianka. Po tym jak okazał się zdecydowanie za słaby na Legię, raz na jakiś czas sprawdzaliśmy, czy już znalazł klub. Raz: nic. Drugi raz: nic. I ciągle nic. Byliśmy pewni, że poszedł w niekończące się tango. Wreszcie trafił do jakiegoś dziwnego peruwiańskiego klubu z drugiej ligi, który nazywa się “3 lutego” (serio), a tam widocznie grał na tyle dobrze, że zasłużył na transfer do Olimpii Asuncion. Klubu, który zawsze będzie kojarzył się nam z Pucharem Interkontynentalnym i meczem z Realem Madryt. Tam Salinas, jak widać na zdjęciu, gra i nawet zdobywa bramki.

RÓWNIA POCHYŁA

Joel Tshibamba (Ulisses Erywań)

Pamiętacie?

Dziś mogą mu śpiewać już tylko po armeńsku, jak tylko przebije się do pierwszego składu. Ale po kolei. Po wyjeździe z Lecha zaczęło się nawet nieźle, bo paroma bramkami dla greckiej Larissy. Potem była jednak kompletnie nieudana próba podboju lig rosyjskiej, chińskiej i ławka w lidze duńskiej. “Mam to gdzieś. Jadę do Armenii” – pomyślał ten, który pokonał bramkarza Manchesteru City i co do dziś pozostaje jego największym sukcesem. Po tym jak oblał testy w albańskim Skenderbeu Korce, zlitowali się nad nim w Ulissesie Erewań. Ostatnio wszedł z ławki w meczu kwalifikacyjnym do Ligi Europy.

Bruno Pinheiro (Apollon Smyrnis?)

Po odejściu z Widzewa grał między innymi w drugiej lidze greckiej, a później menedżer załatwił mu bajeczną fuchę w Indiach. Zagrał kilkanaście meczów z gwiazdami i pewnie przytulił ładnych parę dolarów. Kopał w jednej drużynie z Robertem Piresem, a z ławki pokrzykiwał na niego Zico. Całkiem przyjemna perspektywa. Po zakończeniu ligi indyjskiej wrócił do Grecji, a potem ślad po nim zaginął.

Bedi Buval (Flamurtari Vlore)

Największy szczęściarz pośród piłkarskich kalek. Liga albańska może nie jest spełnieniem marzeń każdego dzieciaka, ale tam przynajmniej trafił na szkoleniowca, który, przy odrobinie zaangażowania i mocnej głowy, powinien wskrzesić jego karierę. Od czerwca trenerem Bediego Buvala, który kiedyś nie dał rady w Lechii, jest bowiem legendarny Stachu Levy. Współpraca z tak uznanym fachowcem będzie jednym z ciekawszych wpisów w jego piłkarskim CV, zaraz obok treningów w Boltonie. Już niedługo jego uśmiech będzie równie szeroki, ale z pewnością nieco mniej wyraźny.

Dong Fangzhuo (Bez klubu)

Człowiek-paradoks. Mogli wybrać spośród tylu Chińczyków, a bęben maszyny losującej wskazał właśnie jego. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że facet kompletnie nie potrafi grać w piłkę. Jak dla nas wyrobienie karty zawodniczej i transfer do Manchesteru United wygrał na loterii, a dowiedział się o tym z radia, zbierając ryż. Po wylocie z Legii poudawał jeszcze w Portugalii, Armenii, na końcu w Chinach, ale nawet stamtąd go odpalono. Do niedawna grał w klubie Miro Radovicia. Druga liga przerosła jednak jego możliwości.

Darvydas Sernas (Żalgiris Wilno)

Kiedyś naprawdę wydawało się, że facet coś potrafi. Wiadomo, piłkarsko raczej marny, ale zawsze można ratować się instynktem. Przez chwilę miał smykałkę do strzelania goli, ale dwa lata w Turcji to absolutne maksimum, które mógł z siebie wyciągnąć, uniając przepalenia styków. Potem nie dał rady ani w Australii, ani w Wigrach Suwałki, a w szkockim Ross County najzwyczajniej się skompromitował. Sezon zakończył z pięcioma wejściami z ławki rezerwowych. Powrót do ojczyzny był chyba jedynym rozwiązaniem.

Cwetan Genkow (Denizilspor)

Chyba w końcu znalazł swoje miejsce na ziemi. Po słabym sezonie w Lewskim Sofia trafił do… słabiaka drugiej ligi tureckiej, który cudem nie spadł jeszcze niżej. Marne pocieszenie, że zdobył jedenaście bramek i był najlepszym strzelcem drużyny. Konkretny zjazd.

PIOTR BORKOWSKI

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Stranieri

Komentarze

0 komentarzy

Loading...