Koniec finału Copa America. W Argentynie trwa rozpacz i szukanie winnych. Kolejny wielki turniej – to już norma – przegrany. Do załamanego Leo Messiego podchodzi chłopiec w koszulce Chile z prośbą o selfie. Za moment pojawiają się dwaj kolejni. Zdjęcie wpatrujących się ze współczuciem w Messiego Chilijczyków w ciągu kilku minut obiegnie świat. Skąd się tam wzięli? Tożsamości jak dotąd nie ustalono. Sam fakt, że znaleźli się w tym momencie na boisku, każe mediom podejrzewać, że są członkami rodziny któregoś z triumfatorów Copa America. Ale nie świętują. Wolą przeżywać porażkę z Messim. Jedną z najtrudniejszych do przełknięcia porażek w jego życiu.
21 lat bez triumfu w poważnych rozgrywkach. W międzyczasie jedynie ochłapy w postaci dwóch średnio poważanych zwycięstw na igrzyskach olimpijskich. Ostatnie dokonania reprezentacji Argentyny – więc automatycznie i Messiego – budzą jedynie litość. Drużyna, która obsadą ataku wręcz poraża, z kraju, który najlepiej szkoli trenerów na kontynencie (przejęli oba półfinały) nie może się doczekać kogoś, kto w końcu da jakościowy impuls, wyrwie ją z marazmu i przystempluje jakieś złoto. A na koniec jak zwykle obrywa się Messiemu. To już niemal tradycja każdego turnieju, ale tym razem samemu zainteresowanemu zaczyna to wychodzić bokiem. Hejt lejący się pod każdą publikacją w internecie, kreskówki z Vidalem trzymającym Messiego w dupie czy apel głównego dziennika „Ole” – to wszystko sprawia, że gwiazdor Barcelony ma już dość dość. Chce odpocząć i ponoć rozważa odrzucenie powołań na trzy najbliższe mecze. Dwa sparingi i pierwszy mecz eliminacji.
W Argentynie trwa właśnie naparzanka, w której centrum znalazł się Messi. Z jednej strony mamy wspomniane „Ole”, które… Może po prostu zacytujemy odezwę, która odbiła się olbrzymim echem. – Dość wymówek. Dość, prosimy. Trochę szacunku dla tych, którzy przytulali się do telewizora lub wydali pieniądze, których nie mają, by wśród tysięcy Chilijczyków obejrzeć mecz na żywo. Trzeba przeprosić, spuścić głowę, co Messi potrafi robić idealnie, i ruszyć do przodu. Zacisnąć zęby, żeby następnym razem drużyna bardziej przypominała Mascherano. Opaska kapitańska jest na złym ramieniu. Skończmy z tym. Najlepszy piłkarz na świecie nie reprezentuje nas w kluczowych momentach. Jego wczorajszy występ był – mówiąc wprost – oburzający. Można czasem zagrać dobrze, a czasem źle. Ale nigdy nie można spacerować i spacerować, podczas gdy inni grają do skraju sił. Bycie najlepszym daje nie tylko prawa. Daje też obowiązki.
Ten akapit wywołał burzę. Ten skrajny populizm jest od wczoraj chyba najczęściej cytowanym tekstem na całym kontynencie. Dlaczego populizm? Ano dlatego, że wraca ten sam argument – Messi nie daje z siebie wszystkiego. Ci sami dziennikarze zapominają jednak, że Leo – mimo kiepskiego występu z Chile – wcale nie zaliczył złego turnieju. Ba, dostał nawet nagrodę dla MVP, której nie przyjął, trafił do jedenastki Copa America, zaliczył trzy asysty, strzelił jednego gola, oddał najwięcej uderzeń na bramkę, a udanych dryblingów wykręcił więcej niż cały Paragwaj razem wzięty. Do niego też najczęściej kierowano podania, a i on sam zaliczył najwięcej celnych zagrań na połowie rywala – 82%. Argentyńczycy żyjący bramką Maradony z Anglią są jednak od lat dziecinnie naiwni. Oczekują, że Messi będzie wygrywał mecze sam. Że – jak ktoś to ładnie ujął – pozbędzie się tej „podwójnej osobowości”, która wyznacza różnicę pomiędzy jego występami reprezentacyjnymi i klubowymi.
Doszło wręcz do tego, że niektórzy obawiają się całkowitej utraty Messiego. Luis Segura, prezes argentyńskiej federacji, stanął w jego obronie jako pierwszy: – Nie rozumiem ludzi, którzy kwestionują jego przydatność. To absolutna niesprawiedliwość. Mogę zaakceptować porównywanie Messiego do innych piłkarzy, ale nigdy nie można dyskutować o jego przydatności. Liczę, że nie zmęczy się z tą krytyką, bo byłoby przykro, gdyby nie przyjechał już na reprezentację – stwierdził sternik AFA, po którego stronie stanął też Marcelo Tinelli, jeden z popularniejszych argentyńskich celebrytów: – Dziś wspieram cię bardziej niż kiedykolwiek, Leo Messi. Jesteś fenomenem jako piłkarz i człowiek. Nie przejmuj się tą całą frustracją – napisał na Twitterze.
Najgłośniejszy apel wypuścił za to w świat Ariel Ortega fanpage Ariela Ortegi. Apel, w którym aż dziewięć razy padło określenie pecho frio. Dosłownie: zimna klatka piersiowa. W argentyńskiej mowie potocznej – człowiek bez entuzjazmu, który – wybaczcie kolokwializm – ma na wszystko wywalone. – Jak można nazywać pecho frio gościa, który w wieku 11 lat wbijał w siebie zastrzyki po to, by walczyć z chorobą? Jak można nazywać pecho frio gościa, który w wieku 11 lat wyjechał do Europy dzierżąc na swoich barkach odpowiedzialność za przyszłość swoją i rodziny? Jak można nazywać pecho frio tego, który odmówił temu krajowi, który dał mu wszystko, wybierając ten, który nie dał mu niczego? Jak można nazywać pecho frio gościa, który spokojnie mógłby przesiadywać na prywatnej plaży, a stara się dawać wszystko reprezentacji swojego kraju? Jak można nazywać pecho frio gościa, którego porównują z człowiekiem, o którym mówi się, że był najlepszy w historii? Jak można nazywać pecho frio Messiego? Pecho frio… Pecho frio jesteście wy, którzy go tak określacie.
– Kiedyś ten chłopak się zmęczy i nie będzie chciał przyjeżdżać na reprezentację. Krytykowaliśmy go nawet za to, że nie śpiewał hymnu. Zawsze coś mu znajdziemy. Messi przyjeżdża bronić barw reprezentacji, zawsze robi to dobrze i nie ma powodu, żeby wyładowywać się tylko na nim. Kadrę tworzy 23 zawodników, nie tylko on. Dlaczego nie możemy zaakceptować przegranej? – piekli się w podobnym stylu kumpel Ortegi, Matias Almeyda.
Koniunkturę szybko wyczuło – nazwijmy to – lobby katalońskie. Po przeglądzie dzisiejszej prasy można odnieść wrażenie, że to, co dzieje się wokół Messiego w Argentynie, stanowi wodę na barceloński młyn. Joan Battle ze „Sportu” pisze, że Messi nie zasługuje na tak złe traktowanie, a jego kolega Emilio Perez de Rozas wali prosto z mostu: „Leo, nie jeźdź tam już. Zostań z nami”. Wymowa jest do bólu przewidywalna – skoro Argentyna notorycznie się wykłada i nie potrafi tego zmienić nawet Messi, to znaczy, że problem jest właśnie z Argentyną. Nie z Messim. Problem poważny do tego stopnia, że Argentyńczycy – jak określa to “Sport” – stworzyli wokół Leo mikroklimat, który nie pozwala mu normalnie żyć. Nie pozwala być ani Katalończykiem, ani Europejczykiem, ani tym bardziej Argentyńczykiem – w końcu wyjechał jako dziecko i nie dał krajowi żadnego poważnego tytułu. Zawsze znajdzie się jakieś “ale”. Zawsze ktoś wykopie powód, by mu dowalić, oszczędzając przy tym i selekcjonera, i drużynę, i całą strukturę argentyńskiej piłki. W końcu to nie hartowany latynoską biedą i trenowany na nierównych potreros Tevez, tylko chłopak, który wszystko otrzymał w Europie. Czyli trudniej go podziwiać. Trudniej się utożsamiać.
Co najgorsze – niewiele może się zmienić. Gerardo Martino już zapowiedział, że w najbliższych meczach nie zamierza nic modyfikować. Planuje korzystać z tej samej idei, jaka doprowadziła go do finału Copa America i z tych samych zawodników podczas przyszłorocznej Copy, organizowanej wyjątkowo na stulecie Conmebol. „Tata” ma jednak spokój – żaden selekcjoner nie jest tak odzierany z presji przez jednego piłkarza jak on. Żaden nie schowa się pod cieniem z taką łatwością. Pytanie tylko, czy ten, na którym ta presja ciąży, zechce jeszcze ją dźwigać.
TOMASZ ĆWIĄKAŁA