Reklama

Pozostaje tylko użyć cytatu: “This is Africa”. Magdziński nadaje z Angoli.

redakcja

Autor:redakcja

01 lipca 2015, 08:48 • 8 min czytania 0 komentarzy

Ostatni mecz pierwszej rundy rozegrany, w perspektywie 12 dni urlopu, a ja bez biletu do Polski i bez informacji, czy klub jest chętny kontynuować ze mną współpracę. Przyznam szczerze, że w tamtym momencie było mi wszystko jedno. Chciałem po prostu odpocząć psychicznie i fizycznie w Polsce z rodziną i przyjaciółmi. Jasne, chciałem kontynuować afrykańską przygodę i wywalczyć utrzymanie z Academiką, w Giraboli jednak maj był trudny dla całej drużyny pełen emocji i przegranych meczów, dlatego sytuacja była niepewna. 

Pozostaje tylko użyć cytatu: “This is Africa”. Magdziński nadaje z Angoli.

1 czerwca o godzinie 18:00 czasu miejscowego spotkałem się z prezesem Academiki, Luisem Borgesem, z którym rozmawialiśmy ponad dwie godziny na różne tematy. Wychodząc z jego gabinetu po 20:00, miałem pewność, że lecę do domu tylko na urlop i wracam, żeby razem z moimi czarnymi braćmi powalczyć o pozostanie w angolańskiej ekstraklasie. Co ciekawe i dla mnie już w sumie normalne, biletu do ojczyzny jeszcze nie miałem, a żeby nie tracić ani jednego dnia, chciałem lecieć już 2 czerwca do domu. Dlatego ustaliliśmy z szefem, że polecę porannym samolotem do Luandy z Lobito i będę czekał na wskazówki dotyczące dalszej podróży.

972BAE67-A37E-46AA-9E47-5939F83EA4EE

2 czerwca od 5:30 czatowaliśmy na lotnisku, bo samolot pierwotnie miał odlecieć o 6:00. Coś się jednak komuś pomyliło i samolot był zaplanowany na 7:45, a odleciał o 8:30, ale o tym chyba już nawet wy wiecie, że to normalne. Po takich sytuacjach pozostaje tylko użyć cytatu z filmu “Krwawy diament”. “This is Africa” i wszystkie nerwy natychmiast odchodzą. Spakowałem się w dwie walizki, choć rzeczy, które chciałem zabrać ze sobą, spokojnie zmieściłyby się do jednej, ale wiedząc że trzeba przywieźć ze sobą fanty, musiałem wypełnić dwie torby, żeby nie połamały się podczas podróży. Za wypełniacze posłużyły puste plastikowe butelki po wodzie, które wywiązały się z zadania perfekcyjnie. Na krajowym lotnisku w Luandzie byłem o dziewiątej z groszem, wychodzę przed port, a tam jak zwykle mnóstwo kierowców oferujących transport.

Wszyscy krzyczą:

Reklama

– Amigo, Amigo Taxi?

– Nao.

– Jacek, Jacek!!! – krzyczy jeden z taksówkarzy.

Ja na niego patrzę, skąd on mnie zna, inni kierowcy też na niego, a on: – No co wy Jacka nie znacie, napastnik Academica do Lobito :).

Uśmiechnąłem się szczerze i choć nie wiedziałem jeszcze, gdzie chcę pojechać, to poszliśmy razem w kierunku jego samochodu. Okazało się, że jest kibicem 1. de Agosto, klubu z Luandy któremu strzeliłem swoją pierwsza bramkę w Giraboli, a cały mecz wygraliśmy 2-0.

– Gdzie chcesz jechać? – pyta.

Reklama

– Nie wiem jeszcze. Muszę pomyśleć i podzwonić. Czekaj.

Najpierw telefon do prezesa, czy już ma informację, o której mam następny samolot, niestety bez odpowiedzi. Później telefon do kumpla z Luandy, też nie odbierał. Hmm… Co dalej? Przypomniało mi się, że mam numer telefonu do mieszkańca Luandy, który studiował i mieszkał w Polsce (foto główne). Prosił o spotkanie, jak będę w Luandzie.

Odebrał: – Cześć Jacinto. Jestem w Luandzie, może znajdziesz trochę czasu żeby się spotkać?

– Z chęcią, tylko dopiero po 14:00.

– Okej, tylko nie wiem jeszcze, o której mam samolot do Europy, to bądźmy w kontakcie.

Na tym się rozmowa skończyła, czyli od 14:00 miałem zajęcie, tylko nie wiedziałem jeszcze, czy w ogóle o tej godzinie będę w Angoli. A co teraz? Hmm… Ambasada Polski. Ostatnio dzwoniła do mnie miła pani Małgorzata z zaproszeniem na wybory, z którego nie skorzystałem, więc pomyślałem, że teraz mogę ich odwiedzić. Znalazłem maila, w którym był adres polskiej placówki w Luandzie. Kibic, który miał mnie tam zawieźć, wiedział tylko, gdzie jest ta dzielnica, ale to tyle. Podrzucił mnie w tamten rejon, poszedłem do jakiegoś hotelu, przed którym było mnóstwo flag europejskich, zadzwoniłem do ambasady i umówiliśmy się na 12:00, że ich odwiedzę. W hotelu zjadłem jakieś śniadanie, sprawdziłem, jak daleko mam do celu i okazało się, że tylko kilkaset metrów. Otrzymałem także maila z biletem do Polski przez Brukselę. Wylot z Luandy o 19:40, więc miałem dużo czasu do wykorzystania w Luandzie.

IMG_0722

Spacerkiem dotarłem do polskiego budynku, tam przywitał mnie Michał, zastępca pani Małgorzaty. Spędziłem miło czas, wydrukowałem i wypełniłem dokumenty do wizy, które musiałem złożyć natychmiast po wylądowaniu w Warszawie, żeby zdążyli mi ją wyrobić przed powrotnym lotem do Angoli. Około czternastej odezwał się wspomniany wcześniej Jacinto, podjechał pod ambasadę, spotkaliśmy się, zapytał, czy mam jakieś plany do wylotu, a że ich nie miałem, to zaproponował wspólne popołudnie. Zawahałem się na początku, ale stwierdziłem, że jest wart zaufania i się nie pomyliłem. Pojeździliśmy po Luandzie, zjedliśmy w tureckiej restauracji późny obiad i Jacinto pokazał mi swój dom, zachowanie godne polskiego magistra. Angolański kumpel zawiózł mnie na lotnisko, odprawiliśmy bagaże i wypiliśmy jeszcze sprite 😉 na lotnisku, po czym się pożegnaliśmy. Warto dodać, że był na tyle troskliwy, iż zadzwonił jeszcze przed startem samolotu, jak byłem już na pokładzie, czy wszystko jest okej. Zachowanie godne pochwały.

Nocny lot do Brukseli minął bardzo szybko, krótka przerwa na przesiadkę i w Warszawie byłem przed 10:00. Szczęśliwy, zadowolony, rozpocząłem tygodniowy urlop. Na lotnisku spotkałem polskiego reprezentanta Sławka Peszkę, którego miałem okazję poznać bliżej, gdy grał w Anglii dla Wilków. Zamieniliśmy kilka zdań i pożyczyliśmy sobie miłego urlopu. Z rodzinką załatwiliśmy kilka spraw związanych z wizą i ruszyliśmy na Kujawy. Pobyt w Polsce bardzo rozwinął kwietniową znajomość. Był wspaniały, cudowny, magiczny, kosmiczny, pełen zabawy i luzu, tym bardziej, że w plastikowych butelkach z mojego bagażu przywiozłem ze sobą gorące powietrze i mnóstwo słońca, niestety starczyło tylko do mojego wylotu, przepraszam Was za to :).

Z racji tego, że piszę o Afryce, bo o Polsce wiecie już wystarczająco dużo, to przejdźmy od razu do powrotu do Angoli, bo jak to zwykle w moim wypadku, nie było normalnie :).

Zaczęło się niewinnie – 3:15 pobudka (swoją drogą, prześladuje mnie ta godzina :)). Niecałe trzy godzinki podróży i byliśmy na lotnisku. Od samego początku zaczęły się schody, gość siedzący na odprawie bagażu nie potrafił dojść do tego, że napis na bilecie “2 volumes por viajante” oznacza, że mogę zabrać na pokład 2 walizki, a nie jak on twierdził, tylko jedną. Nie przekonywały go żadne argumenty, więc powiedział, że mam gdzieś iść i to załatwić. Muszę przyznać, od tego momentu byłem niemiły, co spowodowało, że on sam poszedł tam gdzie pierwotnie mnie wysyłał i na odchodne rzucił: – I tak mamy dużo czasu, bo pana lot jest opóźniony o półtorej godziny.

Jak mam lecieć półtorej godziny później, to nie zdążę na lot do Luandy i co? Mam siedzieć na lotnisku albo w hotelu w Brukseli? NIE. Nauczony wcześniejszym pobytem w Polsce, że każdy dzień jest na wagę złota, poprosiłem o przebukowanie biletu na drugi dzień. Miła pani w stoisku LOT-u znalazła połączenie przez Londyn i dała mi tym samym dodatkowe 30 godzin urlopu. Po moim telefonie trener delikatnie mówiąc nie był zadowolony i kazał zadzwonić do prezesa. A prezes na luzie powiedział mi: – No problem.

unnamed

Poprosił tylko, żebym zorganizował i przywiózł ze sobą 20 piłek do treningu, które oczywiście zorganizował mi w kilka godzin niezawodny R-Gol. Dodatkowy dzień z najbliższymi wygrany na lotnisku był wyjątkowy. Nazajutrz miałem zaplanowany pierwszy lot na 15:20 do Londynu i po trzygodzinnej przerwie lot do Luandy. Dotarłem na lotnisko godzinę dwadzieścia przed odlotem, udałem się natychmiast do odprawy bagażu. Tym razem z liczbą walizek nie było problemu, ale za to okazało się, że jest inny kłopot. I gość mówi do mnie:

– Nie mogę wydrukować panu karty pokładowej, ma pan stand-by.

– Jak to możliwe? Przecież wczoraj tę rezerwację robiła dla mnie pracownica LOT-u, to chyba widziała, czy są miejsca w samolocie, czy nie?

– Niestety to normalne. Dopiero się pan przy bramce dowie, czy poleci pan tym samolotem.

– Ja muszę polecieć tym samolotem, bo mam przesiadkę na kolejny samolot, a jak nie zdążę, to będzie bardzo niewesoło.

No nic, udałem się do bramki, przy której dowiedziałem się, że nie ma dla mnie miejsca w samolocie i nim nie polecę. Zażądałem rozmowy z menedżerem LOT-u, ale mnie skierowali do biura transferów, gdzie zrobiłem mały bałagan. Wyjaśniłem całą sytuację bardzo dosłownie i wyraziłem swoje niezrozumienie dla tej sprawy. Kolejny raz przekonałem się, że można zarobić na lotnisku i nie chodzi o zabawę w galeriankę. Operatywna pani w biurze transferów znalazła mi szybkie połączenie przez Amsterdam, a w Luandzie miałem być pięć minut później niż połączeniem przez Londyn. I byłem, bo jak wysiadałam z samolotu z Amsterdamu, to mym oczom ukazał się ogromny Dreamliner z napisem British Airlines. Dodatkowo dorzuciła przeprosiny i 300 euro rekompensaty chyba za moje nerwy, bo w Luandzie byłem o tej godzinie, o której miałem być, a i piękne, holenderskie pola tulipanów zobaczyłem z lotu ptaka.

Do Luandy dotarłem o 5:00 rano ja, jedna walizka i worek z piłkami, a druga z moich walizek gdzieś utknęła. Wspominając doświadczenia z zagubieniem bagażu przez Lufthansę, ucieszyłem się, bo wiedziałem, że prędzej czy później walizka i tak do mnie dotrze, a linie lotnicze lubią dbać o swoich klientów i zachęcać do korzystania z ich usług :). W tym wypadku wystarczył jeden telefon do KLM.

IMG_0723

Lot do Lobito odbył sie o dziwo bez przeszkód i mogłem rozpocząć przygotowania do rundy rewanżowej. Koledzy z zespołu przywitali mnie bardzo serdecznie na pierwszym treningu, co utwierdziło mnie, że jestem u siebie i mogę spokojnie skupić się na grze. Pierwsze dwa sparingi wygraliśmy, zagrałem łącznie 90 minut i strzeliłem bramkę. Do domu, w którym mieszkam, wprowadził się 20-krotny reprezentant Angoli posiadający ponad 200 występów w Giraboli Wilson Alegre. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Po krótkim, ale bardzo intensywnym ładowaniu akumulatorów jestem gotowy do walki o kolejne cele i przeżywania kolejnych zaskakujących sytuacji, które opiszę Wam na bieżąco na moim Facebooku. A może ktoś mi będzie niedługo towarzyszył w moich afrykańskich przygodach? :p

Pozdrowienia z zimowej Angoli 

Jacek Magdziński 

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...