Żyro by nie trafił. Kucharczyk by nie trafił. A Morata trafił, a Suarez trafił i Neymar trafił. To wszystko potwierdza, że musimy przedefiniować („przedefiniować”) pojęcie zawodowego piłkarza. Otóż nasi nie są zawodowi. Zatem nie zasługują na zawodowe wypłaty. Jak i nasi koszykarze i kolarz Sylwester Szmyd, na przykład. Czas pogodzić się z tym, że wielu Polaków uprawia inne dyscypliny sportu niż oznaczają one w świecie i nie zaszkodziłoby im (unikaliby rozczarowań i gwizdów) i nie zaszkodziłoby też nam (unikalibyśmy wydatków!), gdyby przeszli na status amatorski, niczym koszykarze w NCAA.
Dobrych zawsze ktoś wyłapie i da coś więcej niż kanapkę czy bilet na autobus, prysznic.
Oddaliliśmy się od wyobrażeń i to w ciągu kilkunastu ostatnich lat. Taa, można mówić, że niezłą mamy kadrę. Iluzja – remisujemy ze Szkocją, z Irlandią, drżymy przed Gruzją…
Poziom rozczarowań pokazuje es od kumpla, po 0:0 w Gdańsku, to jeden z najbogatszych Polaków, który uwierzył w inwestycje w Legię: „Nie chcę tych „h” znać, a tego żyre jak go spotkam to osobiście z liścia mu wpierdole niestety zestaw Berg – Leśny tylko wstyd przyniósł licze na twój koment w weszlo:D”…
Naprawdę sporo ludzi zaufało w to, że piłkarze ciężko trenując będą z roku na rok lepsi, a nie gorsi! Drożsi, a nie tańsi!
Ja wiedziałem, że nic z tego nie będzie (Lemon!), kiedy wiosną – w przerwie na reprezentacje narodowe – Berg dał drużynie, czyli tym nieudacznikom, których nikt nigdzie nie powołał – aż cztery dni wolnego! Czyli zamiast ich doszkalać, utwierdził w przekonaniu, że są świetni. I na labę zasłużyli.
Jasne, oddać co cesarskie Lechowi, ale finisz przywołuje jak najgorsze skojarzenia – kolejno kładli się Lechia, Śląsk, Górnik, i ta Wisła na koniec zdejmując Stilicia… Cień Amiki, cień Piotrka Reissa – sprzed lat. I to przyzwolenie środowiska dziennikarskiego na lipę – mianowicie kolejkę przed końcem uznano, iż Lech jest mistrzem, jakby Wisła nie mogła w Poznaniu wygrać?
Kiedy ten Kucharczyk podbiegł do ławki Górnika krzycząc, że są sprzedawczykami – w studio Canal Plus zapanowało oburzenie! (choć chłopak wykrzyczał, co miał na sercu i nie tylko on). A Andrzej Twarowski i Tomasz Smokowski zachowali się jak Andrzej Morozowski i Tomasz Lis, czołowi przedstawiciele obalonego właśnie układu. Zadowoleni z siebie, nie chcący żadnych rys na wizerunku – choć on właśnie znowu zaczął pękać. A wtórowało im śmiechem dwóch piłkarzy, którzy widzieli więcej ustawionych historii, niż mają na głowie włosów…
No a Tomek Lis rozbroił zupełnie – jakby ustawili, nie musieliby akurat wygrywać aż 6:1!
No, jakby ci powiedzieć, Tomku, Górnik od początku wiosny gra na bardzo dużo goli. Jakbyś bukmacherów popytał – to dlatego oni płacić chcieli ponad 10:1 na Pogoń z Lechem, bo byli pewni, że przegra. Wygrywała ligę w najdziwniejszy sposób, i to prawda. Tyle że nie zapominają kibice – ich to nudzi, ani sponsorzy (stąd ten „liść”) – bo ktoś ich próbuje kantować…
Na szczęście Dolcan, nie grający o życie przecież, spuścił Tychy z Hajtą. Ale tylko dlatego, że goście przyjechali nieprzygotowani, ot i cała tajemnica.
*
O tej Barcelonie nic oryginalnego, poza ciekawym spostrzeżeniem. Otóż podziwiam tam każdego piłkarza z osobna, najbardziej bodaj ter Stegena, bo nie znałem. Ale nie podziwiam… całości. Bo zwycięstwa przychodzą jej zbyt łatwo i psuje zabawę.
Skojarzenie mam z tym koszykarskim Dream Teamem, też z Barcelony, tyle że olimpijskiej. Z Jordanem, Pippenem, sir Charlesem, Rodmanem i resztą. Wygrywającymi mecze różnicą kilkudziesięciu punktów. Tak. Raz warto było poczuć tę różnicę. Ale na okrągło stałoby się to nudne, dlatego eksperyment – w takim rozmiarze – zarzucono.
Ponoć Barca gra kosmicznie – no różnie mogłoby być, gdyby ter Stegen nie wyjął na 2:2 przy słupku w 90. Juve grało niebywale odważnie. I co z tego? Teraz Barca wykupi im Pogbę i ich nie ma.
Znikają.
*
Gramy z Gruzją, wiadomo, żeby nie zaczynać wszystkiego od początku. Koleś wyznał mi w sekrecie, że dostał propozycję zrobienia oprawy muzycznej na mecz, bo do tej pory było smęcenie i średni doping, a można towarzystwo rozkręcić na wiele godzin przed i po. No pogadaliśmy o różnych kawałkach, które się super kojarzą (on zna ich tysiące więcej) i mają rytm, zagrzewają… Mnie przypomniał się niezawodny song z Monthy Pythona – Always looks on the bright side of life… (i takie pogwizdywanie: fiu fiu, fiu fiu, fiu fiu fiu fiu fiu!). Co ciekawe na filmie Jezus jest ukrzyżowany, umiera, ale nie traci nadziei!!! No więc i my jej nie traćmy i ducha nie gaśmy.
– No ale co puścisz, jakbyśmy jednak przegrali?
On miał gotową odpowiedź, to zawodowiec…
– Don’t worry! Be… happy! Be happy now!