Długo biliśmy się z myślami – jak właściwie opisać ten mecz? Jak właściwie zrelacjonować to, co wydarzyło się na stadionie w Zabrzu, na którym kibice Lecha fetowali zwycięstwo i kolejny krok na drodze po tytuł, a kibice Górnika… nieszczególnie się tym faktem przejmowali. Można przyjąć dwie wersje: albo piłkarze z Górnego Śląska posłuchali swoich fanatyków i ordynarnie przeszli obok meczu z “Kolejorzem” nie chcąc zaszkodzić poznaniakom w marszu po odebranie mistrzostwa Legii Warszawa, albo… są obrzydliwie słabi.
Jak więc napisać tekst po meczu, gdy nie da się jednoznacznie określić przyczyn tragicznej postawy zespołu gospodarzy? No bo załóżmy na moment: Górnik się podłożył. Zmuszony przez kibiców zwyczajnie odpuścił. Co więcej, tak zatrwożył się bramką Nowaka, że w kolejnych dziesięciu minutach przestał kompletnie przeszkadzać lechitom, którzy coraz śmielej i coraz efektowniej rozbijali zabrzan. Przecież to kabaret. Marny teatr. Wypaczenie idei piłki nożnej, ordynarna ustawka, smród lat dziewięćdziesiątych i całe doktoraty na temat poziomu zbydlęcenia ludzi, którzy odpuścili spotkanie w imię zrobienia na złość Legii. Bylibyśmy zmuszeni do wylania kilku wiader żółci oraz ton bluzgów w stronę ludzi niszczących ten piękny sport, w którym zresztą piłkarsko najlepszy jest w Polsce na ten moment poznański Lech.
Ale przecież nie da się wykluczyć, że do żadnej ustawki nie doszło. Że bezruch zawodników Górnika przy pierwszym, a zwłaszcza przy drugim golu nie wynikał z żadnego podkładania się, ale z ich słabości, z braku umiejętności oraz gapiostwa. Wtedy sytuacja zmienia się o 180 stopni. Nadal co prawda trzeba pisać o hańbie – bo taka gra defensywna jest haniebna, ale jednak, można zachować słowa o zbydlęceniu i porażce całej piłki nożnej. Co więcej – wówczas tekst powinien przede wszystkim być jednym wielkim hymnem pochwalnym dla Lecha, który zagrał dzisiaj dokładnie tak, jak powinien grać mistrz Polski z zespołem klasy III C z liceum profilowanego.
Jeśli bowiem na chwilę odcedzimy jakoś ten mecz z kompromitującej bezradności Szeweluchina, Dancha, Gancarczyka i reszty tej ferajny – “Kolejorz” grał prawdziwy koncert. Finezja. Kreatywność. Tempo. Wykończenie. Właściwie wszystko u nich grało idealnie, wszystkie akcje się zazębiały, wszystkie podania trafiały do adresatów (a nawet jeśli nie – ktoś od razu je zbierał). W normalnych okolicznościach bylibyśmy naprawdę zachwyceni, że jeden z zespołów Ekstraklasy jest w stanie grać tak efektownie, jednocześnie zachowując naprawdę sporą efektywność. Oczywiście, wciąż ciężko tutaj wyrokować, czy gdyby obrońcy Górnika czymkolwiek różnili się od przewróconych pachołków, Lech wciąż byłby taki groźny.
Dla spokoju jednak – zapomnijmy o tym, co powiedzieli kibice Górnika swoim zawodnikom (a powiedzieli – to nie plotka). Uznajmy, że Lech tak czy owak by to wygrał – wszak od kilku tygodni naprawdę gra wyśmienicie, w przeciwieństwie do swoich rywali z Warszawy. W takim układzie – czapki z głów przed “Kolejorzem”, który zagrał dzisiaj w sposób godny mistrza Polski. I zasłużył na ten tytuł – nie dziś, z nieruchawym Górnikiem, ale przez cały sezon i jego bardzo udaną końcówkę.
Fot. FotoPyK