Na trybunach dziesiątki tysięcy ludzi, a cisza jak makiem zasiał. To na stadionie w Karlsruhe zdarzyło się dwukrotnie. Pierwszy, kiedy w doliczonym czasie gry pięknym strzałem z rzutu wolnego wyrównał Marcelo Diaz, a drugi już w drugiej części dogrywki. Wtedy piękną akcję wepchnięciem piłki do bramki zakończył Nicolai Mueller. HSV trzyma się Bundesligi pazurami. Kolejny raz uniknęli spadku, wygrywając baraże.
Niesamowite emocje. W Karlsruhe na trybunach mieliśmy kompletne szaleństwo. Wcześniej w Hamburgu to samo. Kibice i ich osobne show to jedno, ale nieprawdopodobny był też sam scenariusz spotkania. Gospodarze do 91. minuty wygrywali 1:0, a wynik ten dawał im awans do Bundesligi. Jesteśmy pewni, że w niejednym domu w Karlsruhe strzelił szampan. Przecież brakowało sekund. Wtedy do rzutu wolnego podszedł Diaz. Stanął naprzeciwko muru, w którym stało chyba siedmiu piłkarzy i podkręcił piłkę nad nim. Bramkarz zanotował klasycznego przyrosia i aktywność ograniczył jedynie do obserwowania futbolówki, która zatrzepotała w siatce, powodując powszechną konsternację.
Wtedy po raz pierwszy tego wieczoru nastąpiła wspomniana cisza. Słychać było jedynie wiwatujący sektor kibiców HSV. Trzeba jednak szczerze przyznać, że należało im się. Mieli po prostu lepszych piłkarzy. Wystarczy wspomnieć Rafaela van der Vaarta. Trudno uwierzyć, że tak utytułowany i znany piłkarz, mający za sobą występy w Realu Madryt, teraz – drugi raz z rzędu – bije się o utrzymanie w Bundeslidze.
Gol Diaza ewidentnie podciął drugoligowcom skrzydła. Już nie byli tak zaangażowani i tak naprawdę wysypanie się było kwestią czasu. Gwóźdź do trumny wbito w 115. minucie, kiedy HSV zdobyło decydującego gola, ale po nim poziom emocji nie schodził poniżej zenitalnego. Piłkarze wdawali się w przepychanki, sędzia rozdawał żółte kartki, kibice rzucali kubkami. Puszczały nerwy. Do tego podyktowany został rzut karny dla Karslruhe. Do końca pozostały jednak sekundy, a oni – by marzyć o awansie – musieli zdobyć dwie bramki. Nie zdobyli nawet jednej, wydawać by się mogło tej najprostszej, z jedenastu metrów. Strzał obronił Rene Adler.
Warto dodać, że spadek do drugiej ligi dla Hamburgera byłby kompletną klęską, szczególnie na polu finansowym. Dzięki utrzymaniu dostali kolejną już szansę od losu na zmianę stanu rzeczy i wprowadzenie nowych pomysłów. A te potrzebne są niemal na każdym pionie. Klub jest zadłużony, mnóstwo pieniędzy wydaje na płace, a tak naprawdę nie ma zawodników gwarantujących najwyższy poziom. Trenerów zmienia jak rękawiczki. Nie widać w tym żadnego planu, spójności. Dług sięga stu milionów euro, a ewentualny spadek brutalnie by go pogłębił.
Wielkie słowa uznania należą się przede wszystkim trenerowi Hamburgera, Bruno Labbadii. Drużynę przejął ledwie półtora miesiąca temu i w roli strażaka spełnił się znakomicie. Po końcowym gwizdku szalał bardziej niż niejeden jego zawodnik. W tle zapłakani piłkarze Karlsruhe. Cóż, może następnym razem. Teraz trafili na przeciwnika o wyższej klasie, który przy okazji miał furę szczęścia. W Bundeslidze zostają, ale w ramach dziękczynienia powinni chyba jechać na jakąś pielgrzymkę. Opatrzność była po ich stronie.