Runda wiosenna to dla Arkadiusza Piecha wyjątkowy czas. Okres, gdy trzeba – skoro koledzy się nie kwapią – niemal w pojedynkę utrzymać Bełchatów, a także ostatni moment, by udowodnić, że stać go na większą piłkę. To znaczy – by w ogóle jeszcze się w tej piłce zahaczyć. W Warszawie od miesięcy trwają dyskusje, co zrobić z Sa, klub praktycznie dopina ściągnięcie Nikolicia, tymczasem Piech wyrasta na jednego z królów snajperów wiosny. Jesienią strzelał w rezerwach Wieluniowi i Pilicy, a teraz dokonuje kompletnego rozpiechdolu Ruchu. Może coś jednak z chłopa będzie?
Piech to bezwzględnie zwycięzca 34. kolejki, ale słowa uznania należą się też takim etatowym kozakom jak Pazdan, Madej czy Tuszyński, którzy wyjątkowo często ocierali się w tym sezonie o poziom reprezentacyjny. W końcu obudził się też Michał Mak, który zahamował swe przeistaczanie się w Bartłomieja Pawłowskiego oraz Orlando Sa, który tylko dostawił nogę przy podaniu Dudy, ale pod nieobecność Kucharczyka, Masłowskiego i Żyry sam próbował rozhuśtać ofensywę Legii. Drygasa nominujemy za genialnego killer-passa do Alvarinho, Heberta za kompletny mecz z Podbeskidziem, a Buricia i Arajuuriego za powstrzymanie Lechii.
U badziewiaków w zasadzie bez niespodzianek. Kto oglądał kolejkę, ten musiał się spodziewać w antyjedenastce notorycznego sabotażysty Zajaca do spółki z Górkiewiczem, a także ataku śmiechu z Legii, czyli duetu Masłowski i Żyro wspartego przez bezproduktywnych: Mackiewicza, Chmiela, Barisicia i Kuświka. Defensywę uzupełnia dwójka z Lechii – Janicki i Rudinilson.