Zobowiązania wobec całego świata, umowy, transmisje. Dwie kolejki decydujące o mistrzowskim tytule, do tego finał pucharu… Zawieszone? Nie, to nie mogło się udać. Nie mogło się skończyć inaczej niż dzisiaj. Rządzący hiszpańską piłką znów wyjęli szabelki, trochę pomachali do siebie, jak to od dawna mają w zwyczaju, w sposób bardzo wyraźny i donośny zasygnalizowali, że nie mówią wspólnym językiem, ale strajku nie będzie – sąd go zawiesił.
Oto, co zakładał scenariusz aktualny do dosłownie… przed chwilą. Barcelona wchodzi do finału Ligi Mistrzów, Sevilla dwa dni później zapewnia sobie finał Ligi Europy w Warszawie. Real chciałby przekonać się jak wiele przegrał w całym sezonie, ale nie jest mu dane, bo dwa dni po jego porażce z Juventusem, La Liga zostaje wstrzymana do odwołania. Nie udaje się rozstrzygnąć, ani kto jest mistrzem kraju, ani kto zdobywcą pucharu, bo finał Copa del Rey również nie może się odbyć. Generalnie, nie ma możliwości rozstrzygnięcia czegokolwiek. Wszystko wstrzymane – od góry do dołu.
Realne? Nie bardzo.
Straty, wielkie straty…
Zdaniem władz ligi, realizacja tego scenariusza spowodowałaby około 50 milionów euro czystej straty w przypadku każdej kolejki. Sponsorzy z Ameryki i Azji już zaczęli wysyłać nerwowe sygnały, że nie płacą za to, żeby piłkarze siedzieli w domach, tylko wykonywali swoją robotę i pokazywali się ludziom.
I oto hiszpański sąd powszechny orzekł właśnie, że strajk Hiszpańskiego Związku Piłkarzy jest nielegalny. Pośrednio – nakazał zawodnikom przygotowywać się do weekendowej kolejki ligowej. Przez chwilę wydawało się, że coś do powiedzenia będzie mieć jeszcze RFEF, czyli federacja piłkarska, która ma władzę nad sędziami, ale i oni dojadą na mecze. Czyli liga skończy się zupełnie normalnie.
Nie chcemy się bardzo powtarzać i jeszcze raz, krok po kroku, tłumaczyć o co ta afera, wszystkich spóźnionych odsyłamy do tego oto obszernego tekstu.
Villar vs Tebas, czyli konflikt o więcej niż telewizję
Pisząc w największym skrócie (czytaj: dla leniów) cała historia związana jest z próbą centralizacji praw telewizyjnych w piłce hiszpańskiej i nowym podziałem płynących z tego tytułu pieniędzy. W praktyce jednak to znacznie grubsza i wielopłaszczyznowa intryga. Konflikt, po którego jednej stronie stoi dumny i nieznoszący sprzeciwu Angel Maria Villar, rządzący hiszpańskim futbolem dłużej niż pamiętają to najstarsi górale. Po drugiej – Javier Tebas. Prawnik, polityk związany z rządem, a także prezes spółki zarządzającej ligą. W skrócie: federacja piłkarska i związek piłkarzy kontra rząd i władze ligi.
Dotychczasowy podział pieniędzy był jasny – Barcelona i Real sprzedawały prawa za krocie, żyły jak pączki w maśle, podczas gdy mniejsze kluby przymierały głodem, zgarniając tylko okruchy ze stołu. Udział praw TV w przychodach większości z nich był absolutnie śmieszny i nawet najwięksi – Real i Barca – rozumieli potrzebę zmiany. Dotychczasowy układ w tak poważnej lidze się po prostu nie godzi.
Aferę nakręca AFE – związek zawodowy piłkarzy, któremu rzekomo „chodzi o zasady”. O to, że nikt ze strony rządu nie pytał piłkarzy o zdanie, ani nie zapraszał na konsultacje, kiedy dekret powstawał. Ale chodzi również o kasę – o procent przychodu z praw, który miałby trafiać do związku.
Federacja z Villarem na czele też ma swoje cele, intrygi i wieloletnie zatargi z rządem hiszpańskim. Wiele różnych spraw, dalece wykraczających poza temat pieniędzy z transmisji, składa się na to, że ona również była za strajkiem. Jednym i drugim – zwłaszcza Tebasowi i Villarowi – piekielnie ciężko o znalezienie wspólnego języka, bo od dawna darzą się głęboką niechęcią.
Piłkarze? Chcą tylko dwóch rzeczy…
Pomysł strajku poparło wielu znaczących graczy, ale nie jest tajemnicą, że w środowisku trudno było o wspólne stanowisko w tej sprawie. Tebas twierdzi, że ci, których zaproszono na rozmowy do Madrytu myśleli, że będą dyskutować o zmianach, a ustawiono ich tylko do zdjęcia i wyjechali z poczuciem, że znaczą w tej rozgrywce niewiele. Poza tym, piłkarze, jak to piłkarze – na całym świecie są tacy sami. Chcą dwóch rzeczy: po pierwsze – grać w piłkę, po drugie – żeby kasa się zgadzała na kontach. Nie w głowach im polityka i okrągłe stoły, przy których zapadają ugody.
Wszyscy, włącznie z AFE, musieli czuć w kościach, że strajk to gruba przesada – o skutkach trudnych do przewidzenia. I choć konflikt się nie kończy, wszystkie strony w porę przystały na to, by go nie zaogniać zawieszeniem rozgrywek.
Sąd orzekł: „strajk nielegalny”…
… więc wszyscy przytaknęli: „ok, nielegalny, kończymy!”.