To był wieczór przede wszystkim dwóch bramkarzy. David De Gea przyzwyczaił do świetnej postawy od początku sezonu, ale tym razem wzniósł się właściwie do granic możliwości. To samo golkiper Crystal Palace – Julian Speroni. To oni, a nie napastnicy, zrobili największe i najbardziej wciągające show. United wygrali, ale nie bez problemów. Decydująca, dająca zwycięstwo 2:1, okazała się czupryna Marouane’a Fellainiego.
Piłkarze Louisa van Gaala zrobili dziś to, co drużyny Aleksa Fergusona na przestrzeni lat dopracowały do perfekcji. Wygrali mecz, w którym wyglądali co najwyżej średnio. W trzech ostatnich się nie udało. Presja rosła. Daleko zza pleców akces do przejęcia czwartego miejsca w tabeli zgłaszał Liverpool, ale teraz chyba wszystko jest już jasne. Chyba, bo Manchester to wciąż drużyna kompletnie nieprzewidywalna. Miejsce w Lidze Mistrzów odebrałby im jedynie konkretny kataklizm. Przewaga wynosi siedem punktów, ale The Reds mają do rozegrania o jeden mecz więcej. Tak czy inaczej – dla całkowitej pewności wystarczy zdobyć dwa punkty w dwóch ostatnich starciach.
Oprócz wspomnianych De Gei i Fellainiego bohater był jeszcze jeden – Ashley Young. To jego dośrodkowanie wysoki Belg zamienił na decydującą bramkę. Szalał na skrzydle i nie przeszkadzały mu nawet głośne gwizdy przy każdym kontakcie z piłką. To kara za nurkowanie w spotkaniu z Crystal Palace na Old Trafford. Swoją drogą atmosfera na trybunach była naprawdę znakomita.
Momentami gospodarze naprawdę wyglądali lepiej. Potrafili dominować. Najwięcej do udowodnienia miał Wilfied Zaha – najpierw przez Czerwone Diabły kupiony, a potem oddany z powrotem. Schodząc z boiska zebrał zasłużone brawa. Plac gry lawinowo, z powodu kontuzji, opuszczali też gracze United. Wayne Rooney, Luke Shaw i Chris Smalling – cała trójka zeszła z kontuzjami.
W jednym z wcześniej rozegranych meczów milowy krok w stronę utrzymania w Premier League wykonał Marcin Wasilewski i spółka. Tym razem, bez większego ciśnienia, pyknęli 2:0 Southampton. Forma drużyny godna wychwalania pod niebiosa. W pewnym momencie przegrywali wszystko jak leci. W tej chwili są jedną z najlepszych drużyn Premier League. Z ostatnich dziesięciu meczów wygrali aż sześć. Lepszym wynikiem mogą chwalić się tylko Arsenal, Manchester United i Chelsea. To się nazywa charakter. Ciągle mają jednak ledwie trzy punkty przewagi nad strefą spadkową i razem z kilkoma innymi klubami wciąż siedzi na rozgrzanym fotelu.
Zabawne, że z marzeniami o utrzymaniu musieli pożegnać się piłkarze Burnley, mimo tego, że wygrali z Hull. Na ich nieszczęście, do drugiej ligi zrzuciły ich niekorzystne wyniki innych meczów.