Reklama

Wieczny rezerwowy na tropie stu meczów

redakcja

Autor:redakcja

25 kwietnia 2015, 14:33 • 3 min czytania 0 komentarzy

Każdy klub potrzebuje rezerwowego bramkarza. Najczęściej wśród takich znajdziemy obiecujących juniorów, którzy dopiero cierpliwie czekają na swoją szansę, stare wygi, które już co miały zagrać to zagrały, a także takich, którzy są w sile wieku i umiejętności, ale “kolega” jest pod tym względem jeszcze lepszy. Poza tymi trzema kategoriami jest jest jeszcze Stuart Taylor. Wieczny rezerwowy. Człowiek, który z siedzenia na ławie uczynił sposób na życie. Właśnie “gra” osiemnasty sezon swojej kariery, a łącznie nie rozegrał nawet stu meczów.

Wieczny rezerwowy na tropie stu meczów

Historia Taylora jest o tyle ciekawa, że zapowiadał się znakomicie. Kreowano go w Arsenalu na następcę Davida Seamana, grał regularnie w młodzieżówce. Zdobył nawet medal za mistrzostwo Anglii, a pamiętajmy, że tam nie wystarczy zagrać pięćdziesiąt sekund w lidze, by na niego zasłużyć – otrzymują go tylko ci, którzy rozegrają przynajmniej dziesięć spotkań. Taylor miał ich dziewięć, ale Wenger w uznaniu dla jego zasług wpuścił go w końcówce ostatniego meczu sezonu, by i młody zgarnął nagrodę. Był rok 2002.

PA-514636Trzej przyjaciele z klatki, Wright, Seaman i Taylor.

Niestety dla Taylora, nic potem nie poszło takim torem, jakim powinno. Przychodzili kolejni golkiperzy, a to Lehmann, a to Almunia, a młody starzał się na ławce. Okej jednak: nie on jeden nie poradził sobie w wielkim klubie, prawda? No właśnie. Średniacy wciąż go pamiętali, zgłosiła się Aston Villa. Podpisał czteroletni kontrakt, wydawało się, że w niego wierzą.

I tu jednak zanotował klapę. Carson, Guzan, Friedel, wszyscy wygrywali rywalizację z Taylorem, który cały czas oglądał kolegów zza linii bocznej, wsławiając się tylko obronionym karnym wykonywanym przez Rooneya. Ale i na ten mecz musiał wejść z powodu urazu kolegi, poza tym ten błysk wiele jego sytuacji nie odmienił. Nie było odmiany w Man City, gdzie “kibicował’ Hartowi i Givenowi, nie było nawet w przeciętnym Reading, bo tam by w ogóle zadebiutować, kontuzję musiało złapać dwóch zawodników.

Reklama

Taylorowi w tym roku stuknie 35 lat. Wiek piłkarsko zaawansowany, choć wiadomo, dla bramkarza to jeszcze nie emerytura. Czas leci jednak, a jego sytuacja nie zmienia się na jotę. Aktualnie jest w Leeds, gdzie rok czekał na ligowy debiut, a aby na niego zasłużyć, rywal oczywiście musiał doznać urazu. Ale zagrał, wreszcie zagrał, tydzień temu licznik wreszcie przeskoczył i wieczny rezerwowy ma już 94 mecze na koncie. Choć zaznaczmy, że z tego zdecydowaną większość rozegrał na początku kariery, gdy jeszcze wiązano z nim wielkie nadzieje – później, gdy już przylgnęła do niego łatka bywalca ławki, odklejał się od niej tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Oczywiście, żadna to ujma być drugim, trzecim bramkarzem w Premier League czy Championship – gruba kasa, presji mało, żyć nie umierać. Sęk w tym jednak, że Taylor, jak można sądzić po wywiadach, nigdy nie pogodził się ze swoją rolą. Twierdzi, że nie odcina kuponów, a przy każdym kolejnym transferze liczył na pierwszy skład: – Ktoś musi być drugim bramkarzem. Ale nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek rezerwowy golkiper był szczęśliwy ze swojej roli. Jesteś w piłce od tego, by grać, by bronić.

Jak widać nawet definicyjny przykład fuchy z gatunku “jak się nie narobić a zarobić” ma swoje cienie. Ale że łzy Taylor może wycierać banknotami, to pewnie mu to osłodzi mu to “smutki”. Czego życzyć bramkarzowi Leeds? Stu występów. Najlepiej jeszcze przed czterdziestką.

Najnowsze

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

0 komentarzy

Loading...