Reklama

Podoliński urwał się ze stryczka, a Kocian szlifuje bilans hańby

redakcja

Autor:redakcja

13 marca 2015, 23:08 • 4 min czytania 0 komentarzy

Robert Podoliński może odetchnąć. Wiele mówiło się ostatnio o tym, że w Krakowie dojdzie do kolejnej zmiany szkoleniowca, ale tym razem „Bobo” urwał się ze stryczka i na jakieś kilka tygodni – o ile jego drużyna znów nie skompromituje się jak z Błękitnymi – powinien mieć spokój. Tyle tylko, że akurat dzisiejszy mecz nie dał żadnych konkretnych odpowiedzi. Bo trudno oczekiwać jakiegokolwiek stylu, gdy zawodnikom przychodzi grać na takim pastwisku, że brakuje tylko, by w trakcie meczu na murawę wyjechał kombajn albo z szatni wybiegło stado krów. Jeżeli producenci programu „Rolnik szuka żony” zastanawiają się nad odpowiednią scenerią kolejnych sezonów, polecamy obiekt przy Kałuży. Do lata pomiędzy trybunami powinno wyrosnąć trochę ziemniaków i pomidorów, a na jesień akurat można zorganizować żniwa i jakieś dożynki.

Podoliński urwał się ze stryczka, a Kocian szlifuje bilans hańby

Kto dzisiaj dostosował się do poziomu murawy? Po pierwsze – pisząc już zupełnie serio – uniemożliwiła ona płynne ataki Piastowi. Do pewnego momentu drużyna Pereza próbowała grać na ścianę-Wilczka, który z kolei miał uruchamiać Zivca. Wyglądało to dość efektownie – szczególnie przy klockowatym Polczaku – ale efektu nie dawało. Piastowi w stu procentach wyszła zaledwie jedna akcja. I to dość przypadkowa, gdy Marciniak nabił wbiegającego Zivca, załatwiając mu przy okazji asystę, a kropkę nad „i” w stylu Tomka Frankowskiego postawił niezawodny Kamil Wilczek. Precyzji brakowało natomiast Vassiljevowi oraz przede wszystkim Szelidze, który wyłożył się na skrzydle. Umówmy się, że usprawiedliwia go wszechobecne błoto, ale noty podwyższać na siłę nie zamierzamy.

No i ten Rusov… Tylu bramkarzy przewinęło się w ostatnich latach przez Gliwice. Był Szmatuła, Szumski, Cifuentes, teraz pojawił się jeden z najbardziej utalentowanych Słowaków. Jaki efekt? Najpierw długo przegrywał rywalizację ze Szmatułą, by w końcu totalnie zawalić mecz Piastowi. Jeżeli dziś przy Kałuży pojawili się młodsi kibice, to rodzice mogliby wskazać palcem na Rusova i powiedzieć: „patrz, synku, tak właśnie przez lata robił nam Cabaj”. Bo bramka Rakelsa to cabajada na poziomie 10/10. Błazenadę kolejki mamy więc za sobą. Drugiego gola Cracovii – trzeba odnotować – też zresztą zapewnił Piast, bo gdy Wdowiak zaprezentował najbardziej anemiczny strzał w historii województwa małopolskiego, ze śmiechu wywrócił się Hebert, kierując piłkę do siatki. Ogólnie było dość tragikomicznie.

Cracovia odskakuje więc na cztery punkty od strefy spadkowej, natomiast Piast chwilowo traci szansę na grupę mistrzowską. Obie drużyny są jednak tak nieprzewidywalne, że nic nas już nie zaskoczy. I jedni, i drudzy mogą się załapać do pierwszej ósemki, ale tak samo nie zdziwi, jeżeli w przyszłym sezonie zobaczymy Rakelsa lub Heberta na boiskach Głogowa czy Świnoujścia. Jakiekolwiek prognozy trzeba zachować do podziału punktów. Pytanie tylko, czy nie wywróci się któryś z trenerów. Wypowiedź Kamila Wilczka o tym, że Piast musi się przestawić na walkę o utrzymanie, może być dla działaczy Piasta dość wymowna.

Upiekło się Podolińskiemu, wcale natomiast nie musi się upiec Kocianowi. Już w tygodniu podkreślaliśmy, że Słowak od roku wygrywa raz na cztery spotkania, wykręcając przy okazji niebywałą średnią 1,13 punktu na mecz. Dziś Pogoń znów wtopiła, a w ostatnich dziewięciu kolejkach wygrała zaledwie raz. Dla drużyny, którą co chwilę ratuje Janukiewicz, grę kreuje Murawski, a akcje wykańczać ma Robak, to wynik wręcz katastrofalny i trudny do wytłumaczenia. Za młoda obrona? Być może jest to jeden z głównych powodów tych ciągłych wpadek, ale przecież to nie defensorzy odpowiadają za konstruowanie ataków – to po pierwsze, a po drugie – po jaką cholerę Pogoń oddawała do Zagłębia Macieja Dąbrowskiego? Już zimą każdy zadawał sobie to pytanie, ale teraz wraca ono co tydzień. Działacze ze Szczecina dokonali najgłupszej transakcji z wszystkich polskich klubów w całym okienku transferowym. To tak, jakby Lechia nagle opędzlowała Janickiego, nie ściągając uprzednio żadnego stopera.

Reklama

Dziś ekipa Kociana kulała totalnie. W pierwszej połowie oddała ledwie jeden strzał (przy ośmiu uderzeniach rywala), a obudziła się dopiero po przerwie, gdy Lechia grała już cofnięta przez dobrych kilkadziesiąt minut. Wówczas na kilka zrywów zdecydował się Frączczak, za rozgrywanie zabierał się Robak, a kilka przebłysków zdarzyło się nawet Janocie. Efektu to jednak nie dało. Większość prób kończyła się albo na niezawodnym Gersonie (kolejny udany występ), albo na reprezentacyjnych bokach obrony. Wawrzyniak dał Lechii to, czego nie dawał Leković – rozsądne podłączanie się do ataku plus solidność w obronie, a Wojtkowiak… Wojtkowiak to w ogóle najlepszy zimowy transfer gdańszczan. Były obrońca TSV wprowadził się do ligi wręcz znakomicie, a asysta przy bramce Mili tylko to potwierdza. Lechia skompletowała na papierze jedną z najbardziej kompletnych formacji defensywnych w lidze i tylko czekać, czy potwierdzi się hasło, że napastnicy wygrywają mecze, a obrońcy zapewniają tytuły. Tytuły – czyli w tym konkretnym przypadku marsz w górę tabeli.

A Pogoń? Pogoń jak to Pogoń. Marazm trwa, a grupa pościgowa Ruch, Korona i Zawisza złapała stabilizację i ostatnio wygląda co najmniej przyzwoicie. Drużynę Kociana najlepiej podsumował sam Janota. Jak się nie gra w piłkę, to się za nią biega. Amen.

FsyorWK

tcpYXbo

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...