Kojarzycie Zdenka Zemana, prawda? Trener, który jest chodzącym symbolem ofensywnej piłki, a we Włoszech ma szacunek na wszystkich trybunach właśnie dlatego, że zawsze jego drużyny umiały dać show. Czech mówił niedawno, że owszem, wciąż ogląda mecze, ale jego zdaniem to już nie to samo, bo futbol zmienił się, poszedł drogą, której on nie popiera. Cóż, dzisiaj gdyby odpalił Fulham – Bournemouth, mógłby poczuć się jak w domu, czy też: jak na starciu prowadzonego przez siebie zespołu.
Cóż to był za popis gości. Szczerze mówiąc nie mieliśmy wielkich oczekiwań przed pierwszym gwizdkiem, ale potem daliśmy się oczarować. Jazda bez trzymanki od pierwszej do ostatniej minuty, wysokie tempo i pressing, ani minuty przestoju. Co chwila kotłowało się pod bramką Fulham, a zawsze inaczej – to leciały bomby z dystansu, to oglądaliśmy fajne kiwki, to trwała zabawa w dziadka w polu karnym. Wiemy, brzmi niewiarygodnie, przecież ta Championship ma łatkę topornej ligi, ale wierzcie na słowo – działo się. Symboliczna akcja numer 1: czternasta minuta, skrzydłowy „The Cherries” wpadając w szesnastkę kładzie dwóch defensorów na ziemi, jego koledzy marnują trzy setki. Symboliczna akcja numer 2: dziewięćdziesiąta czwarta minuta, sunie kolejny atak z prędkością jakby dopiero co zaczął się mecz, wrzutka z prawej strony kończy się pięknym wolejem, parada bramkarza ratuje wynik 1:5. Tak jest, ratuje, bo przy słabym fachmanie w bramce Fulham mogła być i dwucyfrówka.
Siedmiu zawodników Bournemouth w polu karnym gospodarzy. Presja bez względu na minutę i wynik
Wiemy, że to tylko Championship, a Fulham zdecydowanie jest na znoszącej. Ale my utwierdziliśmy się w przekonaniu, że Bournemouth naprawdę może awansować. Nazwa tej drużyny może brzmi egzotycznie w kontekście Premier League, ale to w żadnym wypadku egzotyczny zespół. Fajna, efektownie grająca ekipa, strzelająca mnóstwo bramek (najwięcej w lidze). Takim aż chce się kibicować, by zaszli daleko.
No dobrze, ale jak wypadł Boruc za pięć dwunasta ważnych meczów kadry? Oczywiście najlepszym sprawdzianem dla golkipera jest mecz, w którym ma on urwanie głowy, a tego Artur na Craven Cottage na pewno nie doświadczył. Ale na swój sposób, to również interesujący test, choć nieco mniej szablonowych elementów bramkarskiego wyszkolenia. Mianowicie: Czy nie ma problemów z koncentracją? Czy gdy przeciwnik strzela tylko kilka razy, a przez większość starcia nie stwarza zagrożenia, czy Boruc nie przysypia?
Artur miał tak naprawdę trzy okazje, żeby się wykazać. Sam na sam w pierwszej połowie, które wyłapał bez najmniejszych problemów, imponując spokojem. Sędzia gwizdnął później spalonego, więc niby zagrożenia nie było, ale o tym napastnik i golkiper dowiedzieli się dopiero po fakcie. Za drugim razem Polak raczej się nie popisał – okej, oko w oko ze snajperem to nigdy nie jest dogodna pozycja, ale mimo to wydaje się, że mógł zrobić więcej, bo strzał szedł niemalże w niego. Niedługo później zrehabilitował się i dobrze wybronił sytuacyjny strzał z bliska i na tym jego udział w meczu właściwie się zakończył. Tymczasem obejrzyjcie ten naprawdę pełen ładnych goli skrót: