Transfer do Chin, zainteresowanie Legii, banda świrów, wojna w Bośni. Vlastimir Jovanović, pomocnik Korony Kielce, w rozmowie z Weszło.
Ludzie, którzy cię znają, mówią, że za mało udzielasz się w mediach.
Staram się pokazywać swoją wartość na boisku. Dobrze mówię po polsku, spokojnie mógłbym udzielać wywiadów, ale nie chcę żeby ktokolwiek się czepiał, że za dużo gadam. Z polskim, powiem szczerze, nie było łatwo. Wbrew pozorom wcale nie jest podobny do mojego ojczystego. Ledwie kilka takich samych słów, ale po trzech miesiącach rozumiałem prawie wszystko. Gorzej, kiedy przychodziło, żeby cokolwiek powiedzieć. Dobrze, że w Koronie miałem Nikolę Mijajlovicia i Aco Vukovicia, bo po angielsku też nie szło mi zbyt dobrze. Tak w ogóle to głównie dzięki Nikoli trafiłem do Polski. Ciekawa historia. Wszystko zaczęło się od sparingu, kiedy Korona grała z moją Slaviją Sarajewo.
Przyłożyłeś Darkowi Łatce.
Tak… Niezbyt miły początek. Potem poszarpałem się z Kamilem Kuzerą i wyleciał mi bark. Kiedy wróciłem do Bośni, Nikola odszukał mój numer telefonu. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, że mógłbym spróbować swoich sił w Koronie. On akurat we wspomnianym meczu nie grał, chyba miał kontuzję. Ale oglądał go z trybun i najwidoczniej spodobała mu się moja gra. Tak samo trenerowi Marcinowi Sasalowi. On też bardzo chciał sprowadzić mnie do Kielc.
Trudno było cię wyciągnąć?
Trochę tak. Tam są tacy ludzie, że nie ma siły, żeby puścili cię za darmo. Pamiętam, że kilka lat temu, jeszcze zanim trafiłem do Korony, skończył mi się kontrakt. Wyjechałem, bo otrzymałem dobrą ofertę z tureckiego Manisasporu, który grał w jednej lidze z Galatasaray czy Fenerbahce. Przepracowałem tam okres przygotowawczy, wszystko ładnie, pięknie. Większość sparingów grałem w pierwszym składzie. Podobałem się trenerowi, ale ostatecznie do Turcji nie dotarł mój certyfikat. Jedyną opcją było rozwiązanie kontraktu i przymusowy powrót do Slaviji.
Musiałeś być nieźle zdołowany.
Nie ma co ukrywać. Liga znacznie lepsza, finansowo nie do porównania. Byłem załamany i nawet chciałem przestać grać w piłkę. Najgorsze jest to, że tak naprawdę miałem związane ręce. Nie było możliwości dochodzenia swoich praw. Z tego co wiem teraz jest inaczej, ale wtedy – kilka lat temu – były inne czasy. Slavija koniecznie chciała zarobić na mnie jakieś pieniądze, bo byłem jedynym piłkarzem z całej ligi bośniackiej powoływanym do reprezentacji.
Rok później trafiłeś do Korony, która wtedy, na przestrzeni twojego pobytu w Kielcach, kadrowo była chyba najlepsza.
Masz rację. Vuković, Mijailović, Edi, Niedzielan… Mam takie samo zdanie, chociaż czegoś nam wtedy brakowało. Nie mieliśmy jakichś wspaniałych wyników. Udało się dopiero za trenera Ojrzyńskiego, kiedy zajęliśmy piąte miejsce w lidze. To chyba najlepszy rezultat odkąd tutaj trafiłem. Do tego w środku pola tworzyłem parę z Vukiem, z którym współpracowało mi się najlepiej. To od niego nauczyłem się gry w polskiej lidze. Wiele mu zawdzięczam.
Niedługo później narodziła się legendarna banda świrów.
Lubię przypominać sobie tamte czasy. Przyznam, że do teraz zdarza mi się oglądać filmy na Youtube. Piękne chwile, których na pewno nigdy nie zapomnę. Trener Ojrzyński to dla mnie bardzo ważna postać. Teraz jest inna drużyna, inny szkoleniowiec, ale wydaje mi się, że wszystko jest na dobrej drodze i mam nadzieję, że wyjdziemy z kryzysu. Ogólnie jestem cichy, ale ostatnio – muszę przyznać – w szatni trochę się rozkręciłem.
W Polsce wypracowałeś sobie określoną markę, ale w ojczyźnie twoja gra ciągle przechodzi bez większego echa. Powołania do reprezentacji do Kielc nie dochodzą.
Nie tylko do Kielc. Jest tutaj paru piłkarzy z Bałkanów, którzy zasłużyli na przynajmniej kilka szans. Przede wszystkim Semir Stilić. Przez kilka sezonów w Polsce był na topie. Trudno mi o tym mówić.
Chyba wiem dlaczego. Rozmawiałem kiedyś z Vukoviciem, który powiedział wprost – tam rządzą menedżerowie i układy z którymi nie wygrasz.
Szczerze? Bez menedżera nie masz żadnych szans. Absolutnie żadnych. Kiedyś miałem taką sytuację. Dzwoni nieznajomy numer, odbieram. Odzywa się facet, przedstawia jako menedżer i mówi: podpisz ze mną umowę, a zagrasz w sparingu Bośni z Brazylią. Powiedziałem, że się zastanowię, ale w końcu odmówiłem. W tym konkretnym meczu rzeczywiście mógłbym zagrać, ale potem powołania więcej nie dostać. A umowa z menedżerem by została. Chciałem tego uniknąć. W kilku spotkaniach jednak wystąpiłem, kiedy selekcjonerem był Miroslav Blazevic, który zdobył z Chorwacją brąz na mistrzostwach świata. Najwybitniejszy trener z jakim do tej pory pracowałem.
Z Bośnią – mimo, że to twoja ojczyzna – masz też nieprzyjemne wspomnienia. Mówię o wojnie.
Wolałbym o nich zapomnieć. Miałem wtedy siedem lat i pamiętam wiele niemiłych rzeczy. Dostawałeś sygnał, że będą odpalać granaty. Musiałeś kryć się po piwnicach. Nie mogliśmy chodzić normalnie do szkoły. Razem z rodziną musieliśmy wyjechać z domu i uciec na drugą stronę kraju. Nie tak daleko, sto kilometrów, ale tam mieszkali Serbowie. Przypominam sobie scenę, jak zginął brat mojego ojca. To jest coś, czego bym nikomu nie życzył i nie chcę o tym rozmawiać.
OK, wracamy do piłki. Słyszałem, że dziś nikt cię nie reprezentuje.
To prawda. Mam jednego człowieka, z którym pracuję “na słowo”, ale nie podpisałem żadnej umowy. Zraziłem się do tych ludzi. Pewien menedżer, przy okazji mojego transferu do Turcji, wziął prowizję, a potem kompletnie przestał się mną interesować. Prosiłem go o załatwienie certyfikatu, spraw administracyjnych. Ostatecznie papiery nie doszły i nic nie zostało zrobione tak jak trzeba. Nie mam menedżera, choć zdaje sobie sprawę, że to ma swoje minusy.
W dzisiejszych czasach to podstawa.
No tak, to był mój duży błąd. Może chociaż udałoby mi się wyjechać. Zrozumiałem to dopiero jakiś rok czy dwa lata temu. Pojawiały się propozycje od różnych agentów, ale – tak jak mówiłem wcześniej – bałem się powtórzenia tamtej sytuacji. Może jeszcze znajdzie się okazja i trafię na kogoś zaufanego. Przede mną spokojnie kilka lat gry. Jako młody chłopak trenowałem karate. Mam nawet brązowy pas. Także dzięki temu, jak na razie, kontuzje trzymają się ode mnie z daleka.
Dwa lata temu trener Ojrzyński powiedział, że jesteś zawodnikiem na polski top – Legię i Lecha.
Mniej więcej wtedy słyszałem o zainteresowaniu Legii, ale bezpośrednio ze mną żadnego kontaktu nie było. Nie lubię się przechwalać, ale tak wtedy, jak i teraz jestem podobnego zdania. Prezentuję się w miarę solidnie i dałbym radę grać w każdym klubie w Polsce. Przyznam, że w ciągu kilku ostatnich lat pojawiały się oferty i z Grecji, i z Ekstraklasy, ale żadna nie była na tyle kusząca. W Polsce jest mi na tyle dobrze, że zastanawiam się, czy nie złożyć wniosku o przyznanie obywatelstwa.
Przygotuj się, bo niektórzy dziennikarze mogą zacząć wpychać cię do naszej reprezentacji.
Szczerze? Gdybym miał dwadzieścia jeden czy dwa lata, to zgodziłbym się grać dla Polski. Ale teraz? Nie ma opcji. Macie wielu świetnych, młodych zawodników, którzy zasługują na regularne powołania. Nawet gdyby jakimś cudem pojawiłby się podobny temat, to czułbym się źle. Dlatego w pełni rozumiem decyzję Radovicia.
Nie masz wrażenia, że trochę się w Koronie zasiedziałeś?
Też się nad tym zastanawiałem, ale mimo wszystko nie żałuję. Szczerze? Nie miałbym nic przeciwko, gdybym mógł zakończyć tutaj karierę. Polubiłem to miasto i ten klub. Po dwóch czy trzech latach nie chce ci się stąd ruszać. Kielce mają w sobie magnes.
Nie żartuj. Radović mówił to samo, a potem odszedł do drugiej ligi chińskiej.
To była oferta z tych nie do odrzucenia. Też bym się nie zastanawiał. Nie wierzyłem, że drugoligowy zespół może zaoferować taką kasę. Inny świat. Też po cichu wciąż liczę na wyjazd. Może pojawi się propozycja podobna do tej, którą dostał Miro? Mnie nie musieliby mi płacić aż tak dużo. Dadzą milion rocznie i mogę jechać (śmiech).
PIOTR BORKOWSKI
Fot. FotoPyK