Na inaugurację rundy wiosennej zaskoczyli wszystkich. Choć zimowy okres przygotowawczy spędzali na fotelu wicelidera, to dopiero rozstrzelanie mistrza z Monachium sprawiło, że obserwatorzy wzięli ich baczniej pod lupę. W euforii po zwycięstwie zdążyli jeszcze przed końcem stycznia wyłożyć 30 milionów za Andre Schürrle, a w kolejnych dwóch meczach udowodnili, że pogrom Bayernu to nie był przypadek. Tu nic nie jest dziełem przypadku. Dlaczego więc możemy wierzyć, że VfL nie pozostanie jedynie przelotną ciekawostką, która lada moment wróci w towarzystwo średniaków?
Trzeba wiedzieć, że VfL Wolfsburg to jeden z trzech – obok Bayeru Leverkusen i TSG Hoffenheim – klubów, dla którego naginana jest niemiecka, żelazna zasada “Regel 50+1”. W skrócie: zachodnie władze piłkarskie dbają o to, by Bundesliga nie gościła zamożnych szejków bądź innych obrzydliwie bogatych biznesmenów, dla których kupno klubu jest chwilową fanaberią, a sukces ma przyjść tu i teraz. Nie dla Bundesligi budowanie piłkarskiej potęgi na kształt Manchesteru City czy PSG. Rosłe przedsiębiorstwa oraz prywatni inwestorzy nie mogą przejąć pełnej kontroli nad bundesligowym klubem. Jeśli dany zespół chce otrzymać licencję na najbliższy sezon, musi udowodnić, że posiada pakiet większościowy. Wyjątkiem od tej reguły są m.in. właśnie “Wilki”, które w stu procentach należą do koncernu samochodowego Volkswagen. DFB patrzy na nich jednak z przymrużeniem oka ze względu na to, że VW rządzi nimi od dobrych kilkudziesięciu lat i ma pełne zaufanie.
VfL Wolfsburg na tle pozostałych klubów 1. Bundesligi wygląda dość młodo, jest bowiem “ledwo” 69-latkiem. Do niemieckiej elity na dobre awansował w 1997 roku. Przez długie lata, mimo imponującego zaplecza finansowego, zespół należał raczej do grona średniaków, a nierzadko też walczył o utrzymanie. Choć w 2009 roku fani z Volkswagen-Arena mogli wreszcie celebrować zdobycie mistrzostwa Niemiec, to jednak kolejne lata znów były niezwykle chude. Trenerska karuzela w mieście VW rozkręciła się na dobre i zasiadł na niej ponownie nawet sam Magath, który w 2011 roku wykonał swoje zadanie, utrzymując drużynę, za co w nagrodę dostał nowiutkiego Bentleya. W międzyczasie trenerskie lejce łapali także Steve McClaren oraz Armin Veh.
Kluczowym momentem było jednak – kto wie, czy nie w całej historii klubu – wyciągnięcie z Bremy Klausa Allofsa. Człowiek, który w przeszłości, do spółki z Thomasem Schaafem, stworzył potęgę Werderu. Wypromował całe zastępy graczy – na czele z Miroslavem Klose i Brazylijczykiem Diego. W listopadzie 2012 roku został dyrektorem Wolfsburga. Urodzony menedżer, świetnie poruszający się na rynku transferowem człowiek, obdarzony niewiarygodną intuicją. Już po niecałych 30 dniach swojej pracy namówił na przeprowadzkę do VfL Dietera Heckinga. Heckinga, który nie mógł pochwalić się imponującym CV. Dość powiedzieć, że do dziś w rubryce “Sukcesy” zapisać może jedynie awans z Alemannią Aachen do 1. Bundesligi oraz awans z ligi regionalnej z VfB Lübeck. Dieter miał jednak za sobą świetne miesiące w Norymberdze, gdzie zdecydowanie robił wyniki ponad stan (FCN prowadził cztery lata, wykręcając najlepszy bilans w historii klubu – 42-23-47). Allofs zaufał mu bezgranicznie, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Rozpoczęła się wielka przebudowa drużyny.
Na fali sukcesu z 2009 roku przez klub przewijały się tabuny graczy. Wydawano dziesiątki milionów euro, przy czym priorytetem była zdecydowanie ilość, a nie jakość. W ciągu trzech kolejnych okienek transferowych – od zdobycia mistrzostwa Niemiec do przyjścia Allofsa – klub z Dolnej Saksonii pozyskał aż – uwaga! – niemal 40 zawodników za łączną sumę 130 milionów euro.Oczywiście siłą rzeczy kilku z nich, jak choćby Mario Mandzukić czy Ricardo Rodriguez, okazało się wzmocnieniami, lecz zdecydowana większość to przeciętniacy niepozwalający stworzyć choćby namiastki drużyny mistrzowskiej z ’09. Przykład? Mateusz Klich.
Był to ponury okres, w którym większość ruchów w klubie z Volkswagen-Arena pozbawionych było logiczych podstaw. Klaus Allofs wraz z początkiem 2013 roku rozpoczął jednak wielkie porządki. Z klubu na masową skalę zaczęto pozbywać się szrotu. W pierwszy oknie transferowym Wolfsburg oddał na wypożyczenie bądź zwyczajnie sprzedał aż 28 zawodników. W przeciwnym kierunku trafiali natomiast gracze, którzy stopniowo podnosili jakość zespołu. To dość znamienne dla działania Allofsa – nie od razu trwonił on fortunę Volkswagena jak poprzednicy, a stopniowo kompletował kadrę. Pierwsze naprawdę głośne nazwiska pozyskał dopiero w styczniu 2014 roku. Najpierw do Wolfsburga za 16 milionów euro trafił z Bayernu Luiz Gustavo, który może być wymieniany wśród najlepszych na swojej pozycji, lecz konkurencji w Monachium przeskoczyć nie potrafił. Kolejnym “Wilkiem” stał się Kevin de Bruyne, niechciany w Londynie, a sprawdzony wcześniej na wypożyczeniu w Bremie. Belg przeniósł się do Niemiec za 22 miliony.
Allofs stopniowo kompletował drużynę personalnie, a Hecking układał klocki na boisku. Pierwszy sezon w Wolfsburgu Dieter zakończył na miejscu 11. Kolejny był już o wiele lepszy, bo “Wilkom” zabrakło raptem punktu do możliwości gry w eliminacjach Ligi Mistrzów. Aktualnie, po 20 kolejkach sezonu 2014/15, Wolfsburg traci do lidera z Bawarii tylko i aż osiem punktów. Przy tym wszystkim, oglądanie VfL to czysta przyjemność, bo Hecking nie przebiera w środkach – chce grać odważnie, ofensywnie, dominować nad rywalem. Przeciwko Bayernowi Monachium wystawił drużynę na wskroś ofensywną. Na prawej stronie obrony zagrał nominalny prawoskrzydłowy Vieirinha, który sprawdził się w tym starciu doskonale. Duet środkowych pomocników tworzyli Luiz Gustavo, czyli ten ukierunkowany bardziej defensywnie oraz młodziutki Maximilan Arnold, posiadający wyraźne inklinacje ofensywne oraz ciąg na bramkę. Wolfsburg zagrał wysoko, agresywnie, wyprowadzał bezbłędne kontry. Zawodnicy chwalą sobie także sposób, w jaki Hecking buduje atmosferę. Choć z twarzy surowy i szorstki – zawodnikom daje sporo luzu. – To był spory szok, niemal równo z wejściem do naszej szatni nakazał zainstalowanie sprzętu grającego. Stwierdził, że mamy być wyluzowani, nie spinać się, czerpać z gry przyjemność – relacjonował podekscytowany kapitan zespołu, Diego Benaglio.
O tym, że Klaus Allofs myśli o drużynie długofalowo niech świadczy chociażby fakt, że zimą sprowadził do Niemiec chińskiego rozgrywającego – Zhanga Xizhe. Choć sympatyczny Azjata z miejsca jakości drużyny nie podniósł, to jednak korzyści z tej transakcji są. Prezentację gracza w jego ojczystej telewizji oglądało ponad 15 milionów widzów, z miejsca sprzedały się tysiące koszulek z jego nazwiskiem, a i sam zawodnik uchodzi za ogromny talent, więc nie możemy wykluczyć tego, że w pewnym momencie najzwyczajniej odpali. Ponadto na początku stycznia menedżer prolongował umowę z Ricardo Rodriguezem, świetnym lewym obrońcą, którym dopiero co interesowały się największe europejskie marki.
Kiedy Allofs umiejętnie wybierał zawodników wartych miliony zachodniej waluty, Hecking plądrował także drużyny młodzieżowe. I tak pierwszy zespół zasilili przed kilkunastoma miesiącami m.in. Robin Knoche i Maximilan Arnold. Pierwszy, 22-letni defensor, niemal z miejsca stał się partnerem Naldo w środkowej formacji obronnej. Drugi zaś ma za sobą fantastyczny, debiutancki sezon, w którym zdobył 7 bramek i zanotował 3 asysty, prezentując przy tym swoją fantastyczną lewą nogę. Warto nadmienić, że do bram pierwszej drużyny głośno puka także Polak, 19-letni Oskar Zawada, który póki co bryluje w drużynie juniorskiej. Wolfsburg to na tę chwilę wręcz idealna mieszanka doświadczenia (Naldo, Benaglio), młodzieńczej fantazji (De Bruyne, Arnold) oraz zawodników na dorobku (Gustavo, Schürrle). Przy tym wszystkim stanowi monolit, swoich zwycięstw nie opiera jedynie na indywidualnych popisach, a na sumie umiejętności wymieszanej z taktyczną konsekwencją Heckinga.
Jeszcze latem Klaus Allofs pytany o możliwość pozyskania Romelu Lukaku (cena miała oscylować wokół 30 milionów), odpowiadał: – Nie dla nas takie transfery, na tę chwilę nie możemy sobie na to pozwolić. Po pół roku za podobną kwotę do Wolfsburga przeszedł Schürrle, a dyrektor VfL dumnie zapowiedział: – Chcemy kontynuować tę politykę!.
Możemy więc się spodziewać, że zieloną koszulkę z logiem VW na klatce w niedalekiej przyszłości założy kolejny zawodnik z górnej, europejskiej półki.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że do regularnej walki o mistrzowską paterę włączył się kolejny klub. Do grupy pościgowej oglądającej plecy Bayernu, dołączają właśnie “Wilki” i kto wie, czy nie są one najpoważniejszym kandydatem do zdetronizowania monachijczyków z tronu. Ogromne pieniądze, perfekcyjne zarządzanie klubem i piekielnie zdolny trener na dorobku. W Dortmundzie, Gelsenkirchen i Leverkusen właśnie przecierają chłodny pot z czoła.
Marcin Borzęcki