Znów oglądamy pasjonujący wyścig. Owszem, liczy się w nim tylko trzech z dwudziestu zawodników, ale nie wpływa to na jakość widowiska. Wzloty i upadki. Jeszcze w grudniu – tak niedawno! – porównywaliśmy Real do wielkiego Dream Teamu, a Cristiano Ronaldo już wkładaliśmy na głowę koronę króla strzelców. Barcelona na początku roku – mówiło się tylko i wyłącznie o konfliktach. Media zwalniają trenera. Atmosfera najgorsza z możliwych. Gdzieś w tle równe, ale zaliczające wpadki Atletico. A dziś? No właśnie.
Real zostaje upokorzony na Vicente Calderon. Atletico rozgrywa prawdopodobnie najlepszy mecz za kadencji Diego Simeone, która jest przecież pasmem sukcesów. Odpowiedź Barcelony? Fenomenalna. Futbol wprost domagający się uwagi. Na San Mames obejrzeliśmy kontynuację tego, co widzieliśmy w ostatnich spotkaniach. Dokładnie ósmego dnia stycznia Barca wysoko ograła Elche w Pucharze Króla. Dziś, równo miesiąc później, podopieczni Lucho znów wbili rywalom 5 bramek.
Popatrzmy na wspomniany wyżej okres. 9 spotkań, 9 zwycięstw. Awans do półfinału Pucharu Króla, w którym nie ma już madryckich rywali. Bilans bramkowy: 34-7. Nie mamy więcej pytań.
„Messidependencia”. Ciężko nie przywołać tego hasła. Gdy Argentyńczyk wznosi się na swój najwyższy poziom, cała drużyna fruwa razem z nim. Dziś odegrał kluczową rolę przy każdej z pięciu bramek. Najpierw sam pokonał Iraizoza, później obsłużył dwóch partnerów z ataku (w końcu trafił Suarez), a w międzyczasie nabił De Marcosa. Całość spuentował genialną akcją, po której do siatki trafił Pedro. Kluczowe podanie – palce lizać. W walce o Trofeo Pichichi traci do Cristiano Ronaldo już tylko cztery gole. Kto by pomyślał? Jeszcze w listopadzie zapewne nikt z nas.
Athletic Bilbao na własnym stadionie gra słabo. Ostatni raz kibice na San Mames z trzech punktów cieszyli się w listopadzie. Później – wpadka z Cordobą, wysoka porażka z Atletico, remis z Malagą. Nawet Elche wywiozło z Kraju Basków trzy punkty! W związku z tym, nie dawaliśmy piłkarzom Athletiku wielkich szans w starciu z ligowym potentatem. Jednak wypada docenić fakt, że gospodarze przeciwstawili się rozpędzonej Barcelonie. Nie prosili o najmniejszy wymiar kary, nie murowali dostępu do bramki. Wraz z piłkarzami Lucho stworzyli fajne show. Zostają bez punktów, ale dwie zdobyte bramki to dobry prognostyk przed kolejnymi meczami.
Sytuacja w La Liga zmienia się jak w kalejdoskopie. Nie chodzi o pozycje w tabeli (tuż wciąż pierwszy Real), ale o formę drużyn. Kto wie, kogo będziemy wychwalać za miesiąc, a o kim pisać z politowaniem. Zresztą, mniejsza z tym. Cieszymy się chwilą. Tylko „tu i teraz”, w La Liga nie ma innej opcji.