Zwycięstwo Borussii Dortmund dawno nie budziło aż takiego poruszenia. Nie budziło, bo w jak trudnym położeniu znaleźli się podopieczni Juergena Kloppa – przypominać chyba nie trzeba. Wicemistrzowie kraju pokazali dziś, że jeszcze nie zapomnieli, jak się wygrywa.
To, że Borussia w dwóch pierwszych meczach wiosny ugrała tylko punkt, wielu próbowało tłumaczyć: że to akurat z Bayerem i Augsburgiem, czyli kandydatami do Ligi Mistrzów. Gdyby dziś do konta ostatniej drużyny ligi trzeba było dopisać jeszcze porażkę z Freiburgiem, w jakiekolwiek wyjaśnienia nikt by nie uwierzył. Bo ten mecz miał właśnie pokazać, czy z BVB jest rzeczywiście aż tak źle.
Otóż nie, nie jest.
Błaszczykowski-Reus-Kagawa-Aubameyang. Ta czwórka w moment rozegrała wzdłuż linii pola karnego akcję, która przyniosła gola na 3:0. Rozegrała ją tak, jak rozgrywać mogła dawna, dobra Borussia. Zresztą, ten zespół, który wcześniej znaliśmy, nie miał też większych problemów z przekonującym rozbiciem słabeusza. – Dziś mogliśmy zobaczyć, ile można zdziałać, jeśli jest się pewnym siebie – przyznał Juergen Klopp.
Tłumacząc zmiany, jakie zaszły w Dortmundzie, należałoby zacząć od personaliów. Aubameyang, który z Bayerem przesiedział 90 minut na ławce, a z Augsburgiem zagrał na skrzydle, dziś wybiegł na szpicy (do pozycji siedzącej powędrował Immboile). Do składu wrócił też Piszczek, na środku obrony Sokratisa zastąpił Subotić, a i w jedenastce zmieścił się Kagawa. I co? I Aubameyang, najlepszy strzelec zespołu, strzelił dwa gole, a Japończyk zaliczył pierwszą asystę w sezonie (po ponad czternastu godzinach gry!).
Przede wszystkim BVB, mając w tyłach żelazną czwórkę z finału Ligi Mistrzów w 2013 roku, na niewiele pozwalała Freiburgowi. Wiadomo, że to przeciwnik z niższej półki, ale jeden celny strzał gospodarzy mówi wiele. A jeszcze niedawno dortmundczycy sami sprezentowaliby rywalom ze trzy niezłe sytuacje. O, zupełnie tak, jak… dziś Freiburg. Bramkarzowi zdarzyło się wyrzucić piłkę na 20. metr pod nogi Reusa, a obrońcy na samym początku meczu podawali miedzy sobą tak, że piłkę zgubili i stracili gola. To był prezent, jaki Borussia zwykła dawać, a nie dostawać.
Takie otwarcie na pewno mocno pomogło dortmundczykom zyskać tę pewność siebie, o której mówi Klopp. Jego piłkarze grali zdecydowanie szybciej, mieli więcej sprintów (łącznie 3.4 km we Freiburgu i 4.4 km w BVB), nie popełniali prostych błędów. Wciąż nie potrafili jednak w pełni zdominować rywala – nie utrzymywali się przy piłce, wymienili nawet mniej podań. Ale może właśnie… tak być powinno?
Borussia zbyt często pokazywała styl, a zbyt rzadko punktowała. Sam Klopp mówił, że tutaj po prostu chodzi o to, żeby za wszelką cenę wygrać. I wygrali. Dzięki temu dziś są na miejscu barażowym, z “oczkiem” przewagi nad ostatnim Stuttgartem.