Reklama

Nie chwal okna przed zamknięciem? Tym razem chyba warto…

redakcja

Autor:redakcja

21 stycznia 2015, 11:49 • 15 min czytania 0 komentarzy

Nie przywykliśmy do chwalenia polskich klubów w trakcie okienek transferowych. Zwykle wyglądało to dość przewidywalnie. Jak najtaniej, jak najszybciej. Klepnąć kadrę i mieć spokój. Pełna bylejakość. Prawie każdy zjeżdżający do Polski obcokrajowiec gwarantował defekt. Albo był za stary (Jaliens), albo horrendalnie przepłacony (Suler), albo aspołeczny (C. Diaz), albo kapryśny (Melikson), albo nie umiał grać w piłkę (Manu), nie wspominając o wynalazkach pokroju Burdenskiego czy Oproiescu. Strzały typu Marcelo lub Rudnevs były wyjątkami od reguły. Mało kto przeprowadzał transfer od A do Z w sposób fachowy – faktycznie w ramach potrzeb i możliwości. Królowała amatorka i spontaniczność w najgorszym znaczeniu tego słowa. Królowała, a momentami przerażała.

Nie chwal okna przed zamknięciem? Tym razem chyba warto…

Jak jest dzisiaj? Dzisiaj w końcu widać światełko w tunelu i nie jest nim – jak mawiał Charles Barkley – nadjeżdżający pociąg. Choć doświadczenie zawsze nakazuje wstrzymywać się z komplementami, tym razem czujemy, że trzeba kuć żelazo póki gorące. Za nami 20 dni mercato, a wciąż nie dojechał tir z efektami łapanki na Copacabanie. Nie ma studenta na fałszywych papierach, nie ma absurdalnych wynalazków od Jorge’a Paixao, ani albańskich odrzutów od zaprzyjaźnionych agentów sympatycznego Czecha. Jest fachowość i profesjonalizm? Może piszemy to przedwcześnie, może też odrobinę na wyrost, ale polskie kluby, w końcu – parafrazując Franciszka Smudę – nie wyciągają zawodników z kibla. Są za to reprezentanci Białorusi, Litwy, Słowacji czy Węgier. Tacy, którzy – przynajmniej z założenia – będą dawać z wątroby, by zapracować na bilet w dalszą drogę.

Przystopowała nawet Lechia!

MECZ 18. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2014/15: GORNIK ZABRZE - LEGIA WARSZAWA --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: GORNIK ZABRZE - LEGIA WARSAW

– Wielu ludzi pracujących w polskim futbolu nie ma rozeznania w innych rynkach. Zobaczmy, ilu dobrych Słowaków gra poza granicami swojego kraju, a potem porównajmy, w jakich klubach występują u siebie i ile zarabiają. Rozpoczynając pracę z Wałdochem w Górniku, skupiliśmy się na dwóch krajach: Polsce i Słowacji. Byliśmy w stanie przekonać do transferu najlepszego zawodnika stamtąd, Roberta Jeża – tłumaczył kilkanaście miesięcy temu Artur Płatek, skaut Borussii Dortmund, a Łukasz Mazur, były prezes Górnika – dwa lata wcześniej – dopowiadał: – Słyszę o skautingu zagranicznym w polskich klubach. Że klub ma dobrze rozeznane Bałkany. Polega to na tym, że znamy tam menedżera, który tam zna menedżera, który jest powiązany z kilkoma chłopakami. Nasz dyrektor sportowy jedzie, przez trzy dni pije w Belgradzie i bierze jakiegoś na M czy na R, bo się dobrze pierwsza litera nazwiska kojarzy i wraca do Polski. Uda się albo się nie uda – na chybił trafił. I wpada bramkarz, który nie wie, co to bramka, w Legii albo napastnik, który nie strzela bramek. Bzdura! Nie ma skautingu. Polski klub zna Bałkany? Nieprawda.

Reklama

Tak brzmiała narracja fachowców do niedawna. Jak brzmi dzisiaj?

 Im dłużej żyję, tym bardziej jestem przekonany, że nie ma sensu wydawać miliona euro lub dwóch za zawodnika. Przy lepszym skautingu rok wcześniej można ich wyjąć za pół bańki. Jeżeli chcesz kupić piłkarzy z doświadczeniem, którzy od razu zrobią różnicę, to trzeba wyjąć trzech po pięć milionów. A 15 milionów euro na transfery to abstrakcja. Ile klubów w Europie tyle wydaje? 50 w Europie? Z tego dziesięć w Turcji i dziesięć w Rosji – ocenia Bogusław Leśnodorski, którego słowa potwierdza jeden z bardziej znaczących agentów: – Dzisiaj, jak ma dojść do transferu do Legii albo Lecha, gadka zaczyna się od miliona euro. Ale Leśnodorski z Żewłakowem dobrze mówią – „czy my jesteśmy frajerami, żeby płacić milion?”. Przecież widzą, że chłopak warty jest 200 – 300 tysięcy. To już lepiej na Słowacji szukać Dudy.

TRENING LEGII WARSZAWA --- LEGIA WARSAW TRAINING

Słowa Mazura czy Płatka o Jeżu – biorąc pod uwagę „karierę” tego zawodnika w Polsce – mogą dziś brzmieć kuriozalnie. Koniec końców pomocnik – choć Górnik zarobił na jego przeprowadzce do Polonii – okazał się niewypałem i jednym z najbardziej pasywnych ligowców. Sam transfer mógł jednak wydawać się sensowny. I taki się wydawał. Podobnie, jak cała masa nazwisk, które polscy kibice poznali niedawno lub właśnie zaczynają się uczyć.

Krótki rzut oka, kto trafił do Ekstraklasy tej zimy:

Erik Jendrisek (Cracovia) – 28 lat – 37-krotny reprezentant Słowacji. Uczestnik mundialu. Ostatnio 5 goli w 12 meczach w barwach Spartaka Trnava. Wcześniej nie zrobił kariery w Bundeslidze.

Reklama

Donatas Kazlauskas (Lechia) – 20 lat – największy talent litewskiej piłki. Zaliczył nawet testy w Arsenalu.

Paweł Sawickij (Jagiellonia) – 20 lat – 117 meczów i 28 goli w białoruskiej lidze. Po debiucie w drużynie narodowej.

Dobrivoj Rusov (Piast) – 22 lata – jeden z największych bramkarskich talentów Słowacji. Były reprezentant U-21. Zaliczył testy w Manchesterze City, wcześniej interesowała się nim Aston Villa.

Andrei Ciolacu (Śląsk) – 22 lata – były reprezentant Rumunii U-21. 59 meczów i 7 goli w Rapidzie Bukareszt, ostatnio grywał w Otopeni, ale nie dostawał pensji i… pomagali mu rodzice.

Milos Lacny (Śląsk) – 26 lat – były reprezentant Słowacji U-21. Ostatnio kiepski okres w kazachskim Kairat, ale jesienią 2013 – 16 meczów i 11 goli w Rużomberoku.

Kristian Kolcak (Podbeskidzie) – 24 lata – były reprezentant Słowacji U-21. Cztery tytuły mistrzowskie (!) i puchar ze Slovanem Bratysława.

Boban Jović (Wisła) – 23 lata – były reprezentant Słowenii we wszystkich kategoriach młodzieżowych. Czołowy prawy obrońca tamtej ligi. Trafi do Krakowa od czerwca.

Widać logikę? Naszym zdaniem tak. A przecież nie mówimy tu o najbogatszych klubach ligi, tylko o tych, którzy – nie licząc Lechii – muszą liczyć się z każdym wydanym groszem.

Nawet pesymistycznie zakładając, że każdy z przyjezdnych posiada jakiś ukryty defekt, przez który nie gra dziś w Bazylei czy Valenciennes, trudno nie odnieść wrażenia, że dyrektorzy/trenerzy nie biorą już byle czego, tylko wykorzystują dysproporcje między rynkami. Widać w tym jakiś pomysł, system. Skoro ściągnięci w poprzednich okienkach Duda, Gergel, Droppa, Guzmics lub nawet Pich potrafią się spłacać, to czemu nie wycisnąć tych kierunków na maksa? W polskiej piłce mieliśmy do czynienia z różnymi dziwnymi modami. Po Meliksonie zjechał cały wagon Izraelczyków, potem tłumy z Portugalii, kilku “techników” – szczególnie w niższych ligach – z Japonii. Często jednak brakowało spójności i konsekwencji. Kluby szły z prądem. Wychodziły z założenia, że skoro sprawdził się Paixao, to wypali każdy Portugalczyk – nawet taki z trzeciej ligi – a skoro zachwyca Melikson, to i Ohayon lub Shriki będą błyszczeć. Nie każda tendencja musi stale dawać owoce. Nie każdy Mica okaże się Paixao. Nie każdy Tsubasa będzie Akahoshim.

Pewne kierunki warto jednak drążyć do upadłego.

MECZ 10. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2014/15 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: SLASK WROCLAW - GORNIK LECZNA 2:1

– Problemem w Polsce jest nie tyle kasa, co zarządzanie kasą. Kiedy przyglądam się, jak to się robi na przykład w niektórych klubach czeskich, biedniejszych niż nasze, to oni pod względem gospodarności biją nas na głowę – mówi menedżer Marcin Lewicki, a Robert Podoliński – wchodząc w konkrety – tłumaczy, dlaczego w Polsce brakuje przepływu zawodników między klubami. – Za piłkarza z pierwszej ligi trzeba wyłożyć 300-400 tysięcy złotych. Jeżeli weźmiemy go za darmo, to teoretycznie zostaje nam 30-40 tysięcy miesięcznie. Fantastyczna kwota. Piłkarzom z pierwszej ligi trzeba dziś zapłacić ok. 15-18 tysięcy miesięcznie. Stąd czysta kalkulacja – 18 + 40 w razie wykupu daje 58 tysięcy, czyli pensję, jaką płaci dziś Lech albo Lechia. To wszystko pokazuje, jakim materiałem dysponujemy i z czego możemy wybierać. Jednym słowem – musimy czekać na tych, którym kończą się kontrakty. Za granicą, np. w Chorwacji lub na Ukrainie, często trafiają się jednak ciekawi zawodnicy z dużym dorobkiem o niezbyt wygórowanych wymaganiach finansowych, których można przejąć za darmo.

Podoliński powoli zbiera efekty. Na razie wypalił mu Miroslav Covilo, którego sam określił królem statystyk i najlepszym zagranicznym transferem poprzedniego okna (my to miano przyznalibyśmy Darko Jevticiowi). Teraz sięgnął po Jendriszka i znanego z Zagłębia, Sretena Sretenovicia. Logikę od dawna widać też w poczynaniach Lecha, który coraz rzadziej myli się przy kontraktowaniu stranierich. „Kolejorz” jako pierwszy ruszył w poszukiwania na Węgry. Efekt? Mega strzał w postaci Rudnevsa i kapitalny skrzydłowy, Lovrencsics. Teraz na Bułgarskiej pojawił się David Holman. 21 lat, występy młodzieżówce i – do momentu kontuzji – regularna gra w Ferencvarosu. Można? Można.

Potwierdziła to też Wisła, która zrzucając tymczasowo z payrolla potężny balast pt. Osman Chavez, wyłowiła u Madziarów świetnego obrońcę.

MECZ TOWARZYSKI: LECH POZNAN - LUDOGOREC RAZGRAD 2:1 --- FRIENDLY FOOTBALL MATCH: LECH POZNAN - LUDOGORETS RAZGRAD 2:1

– Poszukiwaliśmy stopera, a zaczynało brakować czasu, bo z niewiadomych względów upadły nam dwa-trzy tematy. W końcu pojawiła się opcja sprowadzenia zawodnika, którego obserwowaliśmy i mieliśmy w notesie, a któremu zakończył się kontrakt. Ściągnięcie Guzmicsa nie było ryzykowne. Wiedzieliśmy, kogo bierzemy – tłumaczy dziś Marcin Kuźba. – Ale nie wszyscy czołowi piłkarze z Węgier mogliby trafić do Polski. W Videotonie czy Ferencvaroszu jest kilku ciekawych, ale za drogich. Niektórzy kosztują 600-800 tysięcy euro, niektórzy podchodzą pod milion – dodaje skaut Wisły, który ma o tyle trudne zadanie, że jego klubu – do dziś płacącego za grzechy Valckxa i Maaskanta – nie stać na transfery gotówkowe. Trzeba szukać promocji.

Na Węgrzech jednak o takie stosunkowo łatwo. W 2012 roku najlepsi piłkarze Videotonu dostawali po 300 tysięcy euro rocznie. Ferencvaros, Ujpest, Lombard Papa czy Haladas płaciły po 7-8 tysięcy złotych miesięcznie, a najsłabsze kluby około trójki. Podkreślmy – mówimy o złotówkach! Dla kontrastu – Łukasz Grzeszczyk w pierwszoligowych Tychach dostał 13 tysięcy miesięcznie, a kilku dość młodych piłkarzy w Lechii ok. 60. Historia najnowsza, już z tego roku – kiedy Nemanja Nikolić z Videotonu zażądał nowego kontraktu opiewającego na 20 tys. euro miesięcznie – plus minus tyle w Widzewie otrzymywał Ben Radhia – media uznały to za horrendum, a w kraju wszczęto dyskusję na temat zbyt wysokich zarobków piłkarzy.

– Wielkie pieniądze, mały futbol – pisały lokalne gazety, przypominając, że na konto premiera, Viktora Orbana wpływa niecałe 22 tysięcy złotych miesięcznie. Średnia pensja w lidze to osiem kawałków. Blisko siedem razy mniej niż kontrakt Jakuba Koseckiego po podwyżce.

Tytułem ciekawostki – pod koniec 2013 roku ośmiu piłkarzy drugoligowego ZTE, byłego klubu Rudnevsa, zdecydowało się spać w szatni, po tym jak od miesięcy nie dostawali wynagrodzenia i nie mieli za co opłacać wynajmu mieszkań. Kiedy następnego dnia do pomieszczenia wszedł trener, akurat kończyli jeść śniadanie.

Rusov-Dobrivoj-tasr-headline

– Węgry Węgrami, masakra to jest na Słowacji – rozpoczyna rozmowę skaut jednego z czołowych europejskich klubów. – Jakość stadionów, infrastruktura, warunki… Nie da się porównać z Polską. Tamtejsi ligowcy przyjmą każdą ofertę z Ekstraklasy. Po pierwsze płaci się u nich kiepsko, po drugie z powodów ekonomicznych daje się szansę młodzieży, która chce się wybić i wyjechać do “Europy”. Słowacja jest mocno niedoinwestowana. Oglądałem, pamiętam, mecz dwóch czołowych drużyn. Żylina ograła mistrza, Slovan, siedmioma zawodnikami poniżej 21. roku życia. To jednak musi wpływać na poziom. Ten Rusov (zdjęcie wyżej), którego ściągnął Piast, to kumaty bramkarz, ale – bądźmy szczerzy – nie na Anglię. Oferowano go wszystkim klubom w Polsce, a to, że kiedyś interesowali się nim Anglicy, nie znaczy, że ma tam szansę trafić. Na Ekstraklasę może być jednak idealny – dodaje.

Na ile więc mogą liczyć piłkarze na Słowacji? Mówiąc kolokwialnie – frytki. Dwa lata temu średnia w Slovanie Bratysława wynosiła 6 tysięcy euro miesięcznie. Najwięcej – 130 tysięcy euro za sezon – dostawał Jiri Kladrubsky, którego wyciągnęli ze Sparty Praga z myślą o potencjalnym zarobku. Efekt? Wypełnił kontrakt i bez żalu odszedł do Czeskich Budziejowic. Zarobki na jego poziomie ma też Robert Vittek, były zawodnik Norymbergi, Lille czy Trabzonsporu. W innych klubach jest już prawdziwy dramat. Budżet Trenczyna to 1,6 miliona euro, Spartaka Trnawa – 2,5, a Żyliny 3. W Polsce – dla porównania – na podobnym poziomie funkcjonują Zawisza i Podbeskidzie.

Jak wiemy z doświadczenia, kwoty wpisane w kontrakt to jedno, a to, co trafia na konto, to zupełnie inna historia. Ostatnio kilkumiesięczne opóźnienia w płacach pchnęły piłkarzy Dukli Bańska Bystrzyca do kompletnej desperacji. Scenka z życia wzięta. Wrzesień ubiegłego roku, normalne ligowe spotkanie. Sędzia gwiżdże, mecz się rozpoczyna, a rezerwowi wyciągają transparent „chcemy naszych pieniędzy”. Piłkarze na boisku klękają. Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Obsuwy, nawet kilkumiesięczne, zdarzają się też w paru innych klubach. Niektórym jednak i to nie odpowiada. Zainteresowanie piłką jest na tyle mizerne, że Josef Korbel, kolarski menedżer stwierdził, że piłkarze i tak zarabiają za dużo. 

– Właściciele powinni się zastanowić czy podwyższenie pensji rzeczywiście skutkuje lepszą wydajnością. Trybuny są prawie puste. Znasz firmę, która zapłaci swojemu pracownikowi 4000 euro miesięcznie, jeśli wyniki byłyby słabe, a zapotrzebowanie na produkt minimalne? Wcale nie! (wypowiedź z października 2013)

4811_Sparta Praha (8)

Jak to wygląda u pozostałych? W Czechach sytuacja jest stabilniejsza – tam ligę w ryzach trzymają najbogatsze Sparta Praga oraz Viktoria Pilzno. Piłkarze siłą rzeczy są więc drożsi. Niektórych wycenia się nawet na kilka milionów euro, co na Słowacji właściwie się nie zdarza. Wielkim problemem klubów jest natomiast znalezienie głównego sponsora. Slavii Praga – klubowi z bogatą tradycją – udało się to dopiero po roku wysiłków. Eksperci są zdania, że w obliczu kurczącego się kapitału 16-drużynowa liga nie ma sensu. Poza tym zmniejszyła się frekwencja na stadionach, a lidze czeskiej nie pomogły też skandale związane z korupcją i zamieszkami na trybunach. Prezes Viktorii Pilzno zwrócił uwagę na wyjątkowo marne pieniądze z transmisji telewizyjnych, dając za przykład Polskę i Węgry, gdzie klubom płaci się nieporównywalnie więcej.

Latem prawa do transmisji na najbliższe cztery lata za 14 milionów euro (62 miliony złotych) wykupiła firma Pragosport. Umowa była o 30% korzystniejsza od poprzedniej. Co ciekawe, dwa mecze w rundzie muszą pokazywać w otwartym paśmie, najbardziej atrakcyjne spotkania są sprzedawane oddzielnie, a zdobycie mistrzostwa gwarantuje premię w wysokości niecałego pół miliona euro. No i awans do europejskich pucharów, który jest dla czeskich klubów właściwie jedynym sposobem na rozsądny zastrzyk gotówki, pozwalający wybić się ponad przeciętność. Uzupełniając – poprzedni sponsor tytularny ligi, Gambrinus, płacił niecałe dwa miliony. Od tego sezonu status ten przejęła firma bukmacherska Synot. Warunki finansowe nie zostały upublicznione, ale w mediach mówi się o kwocie 1,8 miliona euro.

Zarobki? Adekwatne do przynależności klubowej i statusu w drużynie. Brakuje oficjalnej informacji, można jedynie podać kwoty orientacyjne. Najbiedniejsi dostają w okolicach 550 euro miesięcznie. Najbogatsi zaś 10-15 tysięcy euro, choć szef Viktorii Pilzno do ubiegłego sezonu wyznawał zasadę: 4-5 piłkarzy może dostać “dychę” w euro miesięcznie, reszta mniej. Dopiero w tym roku sięgnął do portfela głębiej. Wyjątek stanowił David Depetris w Sigmie Ołomuniec, ale przebywał tam tylko na wypożyczeniu i pensję (28 tys. euro miesięcznie) wypłacał mu Rizespor.

2726495

O Litwie żal wspominać. Tam jedynym zawodowym sportem, na którym można się dorobić, jest koszykówka. Poziom ligi piłkarskiej niech określa fakt, że drugim najlepszym piłkarzem mistrza jest Jakub Wilk, a Povilas Luksys, który trafił do Daugawy z Suwałk, stwierdził, że… Wigry biłyby się w jego ojczyźnie o czołowe lokaty. „Klimatu” dodaje również to, że na ostatnim spotkaniu Bangi Gorżdy, która została oskarżona o match-fixing, pojawiło się 50 kibiców, a piłkarze Dainavy musieli dojechać na ligowy mecz Kownie własnymi samochodami. Dobrze, że w ogóle do niego doszło, bo na treningi tego niewypłacalnego klubu przychodzi mniej więcej siedmiu piłkarzy. Kiedy raz wybrali się na siłownię, okazało się, że była zamknięta. Nie uregulowano rachunków.

W tak patologicznych warunkach da się jednak odkopać Kazlauskasa lub lidera obecnego Żalgirisu, Deividasa Semberasa, który przez dekadę grywał z powodzeniem w CSKA Moskwa. On, jako najlepiej zarabiający – obok Wilka – piłkarz mistrza kraju, inkasuje 8-14 tys zł. miesięcznie. Patryk Małecki, słysząc o takiej propozycji, wygłosiłby prezesowi klubu swoje słynne pytanie o tożsamość.

Białoruś? Zdecydowanie większa normalność. W lutym 2014 portal Tribuna.com wypuścił szczegółową listę płac za rok poprzedni. Informacje nie pochodziły od samych klubów, ale wtyczkami byli piłkarze, trenerzy i menedżerowie, czyli brzmiący autentycznie ludzie ze środowiska. Praktycznie w każdym klubie jest zawodnik, który zarabia przynajmniej 5 tysięcy dolarów miesięcznie. To pokazuje dlaczego Białorusini niechętnie wychylają nos poza swoją ligę. Gazeta za przykład podała Polskę, gdzie – uwaga, cytat – “nie każdy klub jest w stanie zapewnić 100 tys dolarów rocznie”. Na porządnym poziomie funkcjonuje przede wszystkim BATE, ale już Niemen Grodno ma takie zaległości, że wielu zawodników – w tym Sawicki i Tarasovs (nowe nabytki Jagiellonii) – musiało się katapultować. Walkę o uratowanie klubu podjęło miasto. Jeśli się nie uda, degradacja będzie nieunikniona.

MECZ 6. KOLEJKA LIGA EUROPY GRUPA L SEZON 2014/15 --- UEFA EUROPA LEAGUE GROUP L MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - TRABZONSPOR KULUBU

Nic więc dziwnego, że dla wielu z tych piłkarzy Polska to ziemia obiecana. Podczas gdy my załamujemy się katastrofami Lecha z Islandczykami czy Litwinami, wielu zawodników słysząc “Poland” zachowuje się, jakby chodziło o… “Holland”. – W niektórych miejscach cieszymy się marką wręcz niezasłużoną. Współpracowałem z młodzieżowym reprezentantem Egiptu, Omarem Gaberem. Kiedy dostał ofertę z Nordsjaelland występującego wówczas w Lidze Mistrzów, nawet nie chciał o tym słyszeć. Dania nie wchodziła w grę. Polska? Jak najbardziej. Zagrałby w naszym średniaku za 10 tysięcy euro miesięcznie. Grosze w porównaniu z tym, co proponowano w Skandynawii – opowiada agent Rafał Żurowski, który podobną sytuację miał również z Labinotem Halitim, byłym graczem ŁKS-u. – To w ogóle jakiś absurd, bo gość znał nasze realia, kojarzył Polskę z Łodzią, dostawał w Western Sydney ok. 200 tysięcy dolarów rocznie, a gdy usłyszał o możliwości gry w Ekstraklasie, zaproponował, że sam od razu zapłaci za lot. Z miejsca był w stanie zejść na nasze realia płacowe. Strasznie mu zależało na powrocie.

Czasy się zmieniają, a wraz z nimi postrzeganie naszego kraju przez zagranicznych piłkarzy. Jeszcze niedawno większość na hasło “Polska” automatycznie odpowiadała “Jan Paweł II”. Ci o szerszych horyzontach ewentualnie “Lecz Waleza”, a potem dopowiadali: “więcej informacji znalazłem w internecie. Czytałem, że jest tu pięknie i że macie bogatą historię. Fanatyczni kibice, bla, bla, bla”. Wizerunek polskiej piłki zmienia się jednak na naszych oczach. Nasz kraj już nie jest zaściankiem. Dziś portugalskie media wpychają braci Paixao do kadry reprezentacji Portugalii. Orlando Sa odwiedza jedną gazetę za drugą, Dwaliszwili nie mógł nadziwić się, że grał tu Ljuboja, a Antonio Colak bez wahania rzuca: “Polska? Lewandowski i piękne stadiony”.

Widzicie różnicę?

MECZ TOWARZYSKI - HISZPANIA: SPARTA PRAGA - LECH POZNAN 1:2 --- FRIENDLY FOOTBALL MATCH IN SPAIN: SPARTA PRAGUE - LECH POZNAN 1:2

Kurtuazja kurtuazją, dyplomacja dyplomacją, ale naprawdę ewoluujemy. W oczach obcokrajowców przestajemy być tą “drugą Rosją” bez internetu, z ganiającymi przechodniów białymi niedźwiedziami. Chociaż narzekaliśmy, że polskie kluby przegapiły moment Euro 2012, to w pewnym sensie był to samograj. Lśniące spoty, uśmiechnięte buzie, gigantyczne, wypełnione po brzegi stadiony w obiektywach kamer. Wszystko stopniowo procentuje. Cieszy, że za zmianą wizerunku idą też zmiany w myśleniu polskich klubów. Z roku na rok – co pokazują choćby te zimowe transfery – powoli dystansujemy się od wschodu, a równamy do tych większych. Tendencja jest wzrostowa, a wchłanianie kolejnych słabnących rynków niewykluczone. Nasza liga powoli staje się czymś na zasadzie korytarza w drodze ze Wschodu na Zachód.

Żeby było jasne – to dopiero początek okresu transferowego. Być może śmieciarka z piłkarskimi odrzutami złapała gumę i dojedzie za tydzień lub dwa. Nie możemy wykluczyć też, że słowackie, litewskie czy białoruskie talenty okażą się kompletnymi niewypałami. Pamiętajmy, że to jednak Ekstraklasa – liga, która nierzadko zagina rozsądek i logikę. Rabiola przez cały sezon w Piaście nie zdobył pół gola. Wrócił do Portugalii i co? Rozstrzelał się na całego. Znacie nasze hasło: Ekstraklasa to miejsce where impossible happens.

Nam jednak nie chodzi o chwalenie piłkarzy, a trenerów i dyrektorów sportowych. W ich działaniach nareszcie widać schemat. Jakiś określony, sensowny plan zakładający nie tylko “tu i teraz”, ale też – a może przede wszystkim – skierowany w stronę przyszłości. Lepszej przyszłości.

TOMASZ ĆWIĄKAŁA / PIOTR BORKOWSKI



Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...