Reklama

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

redakcja

Autor:redakcja

29 grudnia 2014, 19:16 • 8 min czytania 0 komentarzy

Orange Sport gasi światło. Oznacza to, iż od 1 stycznia stanę się bezrobotny, czyli podzielę los milionów Polaków. I dobrze mi tak, trzeba było spieprzać na Nową Zelandię póki był czas, albo na inną Zieloną Wyspę. Ale do rzeczy – żal sportowej telewizji, jak zwykle stworzonej przez Janusza Basałaja, i jak zwykle od zera, wielu zdolnych ludzi którzy teraz przepadną, a poczucie klęski zostanie im na całe życie. Czemu tak się dzieje? Ano tego nie wie nikt – tak jak i trudno doprawdy zrozumieć, dlaczego Orange zrezygnował ze sponsorowania reprezentacji Polski w piłce nożnej, tuż przedtem, gdy ta stała się ukochaną drużyną Polaków. Nieważne, potwierdziło się tylko, że trudno się buduje, a łatwiutko rujnuje. Polska specjalność.

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

Co do tego Orange jeszcze – rzecz jasna zawsze miałem najlepszą oglądalność i zawsze zabierano mi programy, które natychmiast padały – beze mnie. Nigdy nie dostałem tam premii, ale nie narzekam – na przykład nigdy nie byłem, siedem lat, od startu, na ani jednym zebraniu redakcyjnym, a przecież wiedziałem co mam robić. Janusz miał taki system, że nie każdego musiał musztrować. Ja wymyśliłem tam jedną rzecz – Puchar Przechodni Pindery. Mianowicie raz w roku mieliśmy świąteczną imprezę i wybierałem kogoś, kto najbardziej się upodli albo innych rozbawi. I pierwszym laureatem ogłosiłem Pinderę właśnie (wzorowałem się na Moldovie, jeśli ktoś jest oczytany, „Więzienna Jedenastka”), gdy wyzwał mnie na bokserski pojedynek, na schodach… Potem Puchar, jak to Przechodni, przechodził z rąk do rąk, ale… nigdy nie trafił w moje ręce, znaczy się, że ja już nawet nawalam w nawalance.

Jutro pożegnam się w Hyde Parku, ale żadnej hecy nie zamierzam robić – firmy padają i ta nie jest ostatnia. To życie, którego wam nie zazdroszczę, raczej współczuję.

Komuno, wróć!

* * *

Reklama

Kraków. Spędziłem tam niemal tydzień, i oczywiście zagościłem u Rooneya w Hotelu Starym. Pokój – recepcjonista wiedział doskonale – 305. Pomyslicie, że Pawełek zwariował… Też, ale sporo ludzi ma sentyment do symboli, kolo jeździ na przykład po Wawie rowerem z flagą Barcelony, a w Cannes jest knajpa z napisami, na którym krzesełku siedział Tarantino po Złotej Palmie dla Pulp Fiction. Otóż hotel zajebisty, basen w grocie zjawiskowy, widok na Kościół Mariacki i na caluśki Rynek, agentura w klatce obok i wszystko to ledwie za tysiaka dziennie – nic tylko zostać piłkarzem (bo wtedy za darmo). No, ale czemu ten Rooney tak mi zapadł w pamięć, bo przecież nie tylko dlatego, że strzelił jak miał siedemnaście, czy też trafił w okienko w ostatniej minucie przewrotką w okno – niczym w PlayStation, tyle że naprawdę. Otóż Wayne to dla mnie symbol futbolu – że jest to zajęcie dla wszystkich, i nawet otłuszczony, biały chłopiec z biednej rodziny, prostacki dosyć i leniwy, może się wybić. Czyli jak może on, to może każdy  z nas.

Chociaż doszedłem, tak medytując w 305, że aby zostać świetnym, trzeba być… Nie zgadniecie. Chrześcijaninem! Nigdy nie wygrała żadna inna drużyna, niż chrześcijańska, na mundialu, choć jest nas ledwo jedna siódma ludzkości, sporo więcej muzułmanów, żydów, buddystów, ateistów etc. Coś jest w tym znaku Krzyża, niedowiarkowie.

* * *

Jak tak melanżowałem i świętowałem w tym Krakowie, nieco obawiałem się legendarnych wojen klubowych i dawnych uprzedzeń. Kiedyś robiłem program z balkonu w Sukiennicach, po zdobyciu przez Wiselkę mistrzostwa, a dwudziestotysięczny tłum wrzeszczał: – Zarzeczny! Co? Ty kurwo! A ja się śmiałem i z Twarożkiem gadałem dalej, nawet jak usłyszałem, iż za chwile jakaś grupa ma mi spuścić wpierdol. Pomyślałem potem, popijając błękitną łychę z Cupiałem, że jak wytrzymałem to, wytrzymam wszystko – w istocie. Otóż zetknąłem się z tysiącami życzliwych pozdrowień w Rynku (pijąc z setkę grzańców), aż byłem zdziwiony. W Sukiennicach obok siebie do kupienia szaliki Wisły, Cracovii i reprezentacji (po 4 dychy) – odniosłem wrażenie, że całe to gadanie o nienawiści to lipa, co nie znaczy, że czasem ktoś kogoś nie zabije, bywa jednak tak nawet na bezludnych wyspach. Aha, poszedłem na Cracovię na hokej, profesor Filipak otworzył lożę i postawił łychę, doping rewelacyjny, nie zauważyłem jakiejkolwiek patologii – tak, zdecydowanie opinie o chamstwie są przesadzone. Mój Boże, gdyby nie Nowa Huta (poczytajcie „Poemat dla dorosłych”), ta stolica może być wzorem kultury.

Nawet, w Rynku, zobaczyłem koncert jakiejś młodej piosenkarki. I poprosiłem, by zaśpiewała, dla mnie, „Sen o Warszawie”. I wyobraźcie sobie, w sercu Krakowa, hymn Legii Warszawa, jechała z pamięci, podobnie gitarzysta! I wszyscy szczęśliwi.

Ja w ogóle pogięty jestem, bo z rok temu w Wawie poprosiłem Maleńczuka, by zaśpiewał gościom na imprez… hymn Cracovii (powiedziałem mu jednak, że do Niemena brakuje). Zatem, podsumowując, Polsce przybywa bezrobotnych, ale ubywa chamów.

Reklama

Zatem jak odejdę, jeszcze bardziej się poprawi!

* * *

To ostatnie zdanie to dla hejterów. Czytam ostatnio wywiady z Tarantino, znalazłem pod choinką. I on zauważa, iż czego nie zrobi – większość oceniających nazywa to gównem albo chałą. I nazwał ich, tych od Hejnów – ptakami Dodo. Co to takiego? Quentin miał zawsze świetne skojarzenia. Oto Dodo to ptak z Mauritiusu, metr wysokości jak wy, ale nielot nie potrafiący fruwać, a przez ornitologów nazwany „wymarlakiem”. Bo wymarł, szczury okrętowe wyżarły mu jajka.

Dodo czy szczury – Niemen – dziwny jest ten świat.

* * *

Fajną rozmowę przeczytałem w „Timesie” – z Lewym. No i poza duma z wygranych, zwłaszcza z rozmów z Niemcami w Bayernie i z Polakami na stacjach benzynowych, mądre spostrzeżenia, tekst, że zarabia 12 milinów euro rocznie… On nie potwierdza, ale i nie zaprzecza, więc robi to wrażenie – banieczka co miesiąc! To ponad sto tysięcy złotych dziennie, czy się stoi, czy się leży.

Robi wrażenie. Musi.

Ale, żeby Robercik ochłonął, a wy, byście nie zazdrościli – przypomnę felieton mojego mistrza Buchwalda. O Swietłanie, to córka Stalina, która za komuny jeszcze uciekła do USA i zamarzyła o szczęściu na Zachodzie…

Uwaga, ten tekst jest wyłącznie dla ludzi inteligentnych, zatem wymarlaki Dodo – wypierdalać.

List otwarty do Swietłany

„Droga Swietłano, miałem prawdziwą przyjemność oglądając Cię w telewizji. Niewątpliwie podbiłaś serca i umysły Amerykanów. Ciekaw jestem, czy Rosjanie byliby równie zadowoleni, gdyby Małgorzata Truman uciekła do Związku Radzieckiego?

Wiem, ze wszyscy zasypują Cię ostatnio dobrymi radami, i nie chciałbym powiększać zamętu, jaki powstaje w Twoim umyśle, lecz uważam za swój obowiązek, by właśnie teraz – gdy stałaś się ulubienicą Ameryki – poinformować Cię o tym, co Cię czeka.

Przede wszystkim dowiedziałem się, ze zamierzasz przeznaczyć na cele dobroczynne lwią część honorarium za swoją książkę. Cytowano Twoje słowa, z których wynika, że chcesz sobie kupić tylko samochód i psa, a resztę pieniędzy masz zamiar oddać.

Swietłano, wolałbym, żebyś nie opowiadała takich rzeczy.

Nie masz pojęcia, ile ostatnio w Stanach Zjednoczonych wynoszą koszty utrzymania, zwłaszcza dla poczytnego pisarza. Będziesz musiała opłacić prawników, potem – agenta, następnie – menedżera, dalej – księgowego, a w końcu – doradcę reklamowego. A gdy już każdy pobierze swój udział, niewiele Ci zostanie na ten samochód i na tego psa.

Doznasz pierwszego szoku, gdy zawieziesz swój samochód na stację obsługi. W systemie kapitalistycznym każdorazowa obsługa samochodu kosztuje siedemdziesiąt pięć dolarów. Oblicz więc sobie ile książek musisz napisać tylko po to, by Twój samochód nadawał się do jazdy.

A teraz co do psa, którego chcesz kupić. Jeżeli oglądasz reklamówki w telewizji, to zdajesz sobie chyba sprawę, że pies, który jest własnością Amerykanina, zasługuje tylko na najlepsze psie potrawy złożone w stu procentach z mięsa. Są one zapewne droższe, niż zwykłe psie pożywienie, lecz jeśli będziesz kochać tego psa – a przypuszczam, że będziesz – zechcesz dawać mu wszystko w najlepszym gatunku. Preliminuj więc około stu dolarów miesięcznie na wyżywienie psa.

Na nieszczęście, Swietłano, amerykańskie psy bywają rozpieszczone i  łatwo zapadają na zdrowiu. Ale nie rozpaczaj. Nasz kraj jest pełen weterynarzy, którzy zazwyczaj nie biorą za wizytę więcej niż lekarze. Nie powinno Cie to jednak zbytnio obciążyć, zwłaszcza jeżeli Twoja książka stanie się „Książką Miesiąca”.

A teraz sprawa ubrania. Ponieważ zostałaś znakomitością, możesz się spodziewać wielu występów w telewizji, w czasie których będziesz mówić o swojej książce; ale pamiętaj, że kobiety w tym kraju zainteresują się raczej tym, co nosisz, niż tym, co mówisz. Odłóż więc parę tysięcy dolarów na stroje.

Nie zapomnij też, iż czekają Cię proszone obiadki, wieczorki literackie, zebrania, a Komitet badania Działalności Antyamerykańskiej zechce na pewno urządzić przyjęcie na Twoją cześć. A to – czy Ci się podoba, czy nie – oznacza diabelne rachunki z salonu piękności.

Musisz także zabezpieczyć się finansowo na wypadek, gdyby ktoś Cie zaskarżył… (jeżeli interesuje Cie to bliżej, szczegółowe informacje uzyskach w wydawnictwie Harper i Row).

A w końcu, droga Swietłano, gdy dojdziesz do wniosku, że wszystko już popłaciłaś i masz czyste konto, zjawi się u Twoich drzwi wysoki mężczyzna z teczka i przedstawi się jako Poborca Podatkowy Rządu Stanów Zjednoczonych. Zażąda od Ciebie prawie wszystkich pieniędzy, jakie zarobiłaś na swojej książce, a gdy zapytasz go, dlaczego, wyjaśni: – Ktoś musi przecież łożyć na zwalczanie bezbożnego komunizmu.

Nie wszystko jednak stracone. Mamy w tym kraju coś, co nazywa się kredytem; możesz zawsze robić zakupy teraz, a płacic później. A gdy się już przyzwyczaisz do kredytu i będziesz zadłużona po uszy, zrozumiesz co to znaczy być Prawdziwym Amerykaninem; wówczas dopiero zacznie się Twój rzeczywisty romans z nami.

Twój szczerze oddany towarzysz”.

* * *

Moje ptaszki Dodo, ja wiem, że czasami pierdolę głupoty, zatem historyjka, jak niektórzy robią to specjalnie.

Autentyk. W Watykanie impra, JP II ze znajomymi piją winko niedzielne, ale na placu zbiera się ze sto tysięcy gamoni i wypada się pokazać. Więc Wojtyła odstawia talerz i mówi:

„Odejdę na chwilę. Muszę teraz trochę… popapieżyć!”

Miłego “papieżenia” w Nowym Roku, Pawełek.

PS Ale jaja. Pytam w recepcji, bo skoro był Rooney i znają nawet nr pokoju na pamięć, to czy był…. Oscar Pistorius? Panna młoda mówi: nnnieee, chyba nnnie, nie pamiętam… A czemu Pan pyta?

Ja na to (a hotel dizajnerski, wszędzie stare meble jakby tuż po średniowieczu): – Bo na wszystkich drzwiach widać ślady po kulach!

Ja to jednak głupi jestem… Może ja to Dodo?

Najnowsze

Hiszpania

Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Kamil Warzocha
0
Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...