Koło dwudziestej piątej minuty byliśmy naprawdę podekscytowani. W ostatnich kilku akcjach piłka przelatywała przez pole karne Tottenhamu jak Ryszard Czarnecki przez kolejne partie, a kilka minut podniesionego głosu duetu komentatorów doskonale podkreślało mordercze tempo meczu. – Tu może dojść do wielkich rzeczy – pomyśleliśmy sobie po słupku Maty z rzutu wolnego i świetnym podaniu Carricka do van Persiego, który pogubił się sam na sam z Llorisem kilka metrów od bramki Tottenhamu. Naprawdę uwierzyliśmy, że hit tej niedzieli, starcie Tottenhamu z Manchesterem United będzie najlepszym meczem tego tygodnia (i co z tego, że było ich niewiele).
Oczywiście jak zwykle wyszliśmy na naiwniaków. Zastanawialiśmy się: jak właściwie opisać wam ten mecz? Gdyby tekst miał powstawać w przerwie, byłaby to piękna historia Hugo Llorisa, który nadludzkim wysiłkiem powstrzymuje cały potężny arsenał ofensywny “Czerwonych Diabłów”. A trzeba przyznać, że goście grali szybko, efektownie, próbując bardzo różnych strategii w ataku, wreszcie dochodząc do kilku znakomitych sytuacji. Najlepsze z nich? Wspomniany słupek Maty i późniejsza zagadkowa niemoc van Persiego, potem znakomita sytuacja Holendra po zagraniu od Carricka i wreszcie Young, po którego strzale Twarowski zakrzyknął tylko: “Hugo Boss”!
No a później… przerwa się skończyła. Piłkarze znów musieli wyjść na murawę i to prawdopodobnie koniec dobrych informacji z tego meczu. Gra się wyrównała – do zawodzącego środka Tottenhamu poziom dostosowali zawodnicy z Manchesteru, do kiepskiej dyspozycji napastników United swoją grę dopasowali również piłkarze z północnego Londynu. Efekt? Louis van Gaal na konferencji powiedział, że “druga połowa to nie był futbol, to była walka o życie”.
Momentalnie podniosły się głosy fanów i ekspertów, którzy przyczyn tak tragicznych czterdziestu pięciu minut szukają przede wszystkim w natłoku meczów. Do tego jeszcze intensywność pierwszej połowy i dramatyczna walka o oddech w wykonaniu zmęczonych zawodników wygląda… tak jak wygląda. My jednak w sumie nie jesteśmy jakoś szczególnie zawiedzeni. Po pierwsze – akcja Kane’a, w której błysnął prostopadłą piłką to takie delicje, że spokojnie możemy na to czekać i dwie godziny. Po drugie – wciąż pamiętamy finisz Ekstraklasy i następne narzekanie na mecz ligi zagranicznej planujemy na końcówkę stycznia 2015.
Zresztą – łącznie dziewięć celnych strzałów, a do tego jeszcze ten słupek oraz minimalnie niecelny strzał Daviesa. Nie ma co płakać, mogło być gorzej.