Reklama

Mocarstwowe ambicje odłożyć na czas pokoju. Domowego.

redakcja

Autor:redakcja

26 listopada 2014, 12:35 • 9 min czytania 0 komentarzy

Trudno chyba znaleźć we Francji, a kto wie, może i w całej Europie klub o tak dużych wahaniach formy. Albo raczej – o tak dużej amplitudzie piłkarskiej jakości. Ze szczytów mocnych rozgrywek na samo dno, do drugiej ligi. Z drugiej ligi – do krajowego TOP 2 z mocarstwowymi planami podboju Europy. Z walki o tytuł i dobry start w Lidze Mistrzów, do remisu z anonimami z Caen. Z wydawania milionów euro do zwracanych karnetów, ze śmiałych porównań z PSG do nieśmiałych marzeń o miejscu gwarantującym udział w przyszłorocznych pucharach. AS Monaco od kilku lat pędzi w obłędnym tempie od ściany do ściany.

Mocarstwowe ambicje odłożyć na czas pokoju. Domowego.

Właśnie mija osiemnaście miesięcy od jednego z najpiękniejszych piłkarskich dni w Księstwie w kilku ostatnich sezonach. Jednocześnie dziś mija miesiąc od ostatniego zwycięstwa w Ligue 1. Bezpośrednie sąsiedztwo słynnych kasyn Monte Carlo jest tu bardzo symboliczne. Monakijska karuzela kręci się bowiem w tempie dobrze zakręconej ruletki. Aktualnie ci, którzy stawiali na czerwone i białe, są raczej na minusie…

Luksusowe towary na luksusowym wybrzeżu

24. maja 2013 roku. W kalendarzach kibiców z Monako ten dzień mógłby zostać zaznaczony jako święto, jako data wyznaczająca początek drogi do gwiazd, początek ery sukcesów ich ukochanego klubu. Osiemnaście miesięcy temu oficjalnie ogłoszono, że do montowanej w coraz szybszym tempie paczki, na której czele miał za moment stanąć sam Radamel Falcao dołączy dwóch asów z FC Porto. Joao Moutinho i James Rodriguez. Goście, których już wtedy nie trzeba było przedstawiać. Jasne, ceny, jakie Portugalczycy podyktowali za duet swoich gwiazd wydawały się nieco zbyt wysokie w stosunku do ich faktycznej wartości, jednak w Monaco w owym czasie nikt raczej nie rozglądał się za oszczędnościami. 70 milionów euro popłynęło wprost do Porto, zostawiając AS Monaco ze składem pozwalającym na serio myśleć o rywalizacji z szejkami z Paris Saint Germain.

A trzeba dodać, że fortunie szejków przeciwstawiono całkiem pokaźny dobytek jednego z najgłośniejszych rosyjskich nazwisk, bez podziału na zajmowane stanowisko czy prowadzoną działalność. Dmitrij Rybołowlew swoimi biznesami, nieco ekscentrycznym stylem bycia i jednocześnie bardzo medialnymi hobby (na przykład unikaniem zamachów, których na jego życie było już kilka) wyrobił sobie potężną renomę i reputację jeszcze przed wejściem w świat futbolu. Gdy pod koniec 2011 roku postanowił uratować od kompletnego upadku coraz szybciej pikujące w trzecioligową odchłań Monaco, od razu określono go nowym Abramowiczem. Rybołowlewowi raczej nie przeszkadzały podobne porównania, tym bardziej, że od lat lubił trwonić część swojej ogromnej fortuny na sportowy mecenat i użyczanie wizerunku czołówkom gazet, choćby podczas spotkań ze swoim przyjacielem, Księciem Albertem.

Reklama

By dobrze zrozumieć w jaki sposób działało ówczesne Monako i kto stanął na jego czele – krótkie porównanie. Okazuje się bowiem, że sympatyczny Rosjanin lubi kupować różne luksusowe dobra parami. A to duet z Porto za 70 milionów euro, a to… dwie greckie wyspy za 117 milionów dolarów. Owszem, Rybołowlew nie szczędzi grosza, gdy idzie na zakupy – córce Jekaterinie na osiemnastkę zafundował właśnie Skorpios i Sparti, czyli dwie wysepki na Morzu Śródziemnym. Z takim tłem dużo łatwiej pojąć, dlaczego miliarder nieszczególnie targował się z Portugalczykami.

Król nawozu wjeżdża all-in

Projekt zakładający powstanie godnego konkurenta dla PSG stawianego na solidnym gruncie rosyjskiej fortuny zaczął się formować w 2011 roku. Mieszkający na stałe w Monako i prowadzący tutaj wystawne życie Dmitrij Rybołowlew postanowił przejąć podupadający, ale wciaż silnie zakorzeniony w świadomości kibiców klub i przywrócić mu dawny blask. Mecze z FC Porto, z Deportivo La Coruna, cała kampania Ligi Mistrzów w sezonie 2003/04, wciąż żywa pamięć o takich zawodnikach jak Jerome Rothen, Ludovic Giuly czy Dado Prso pozwalała liczyć na “nośny” przekaz marketingowy – wracamy do gry na poważnie.

Zresztą… Nie po raz pierwszy. Ledwie trzy lata przed Rybołowlewem, podobne komunikaty wysyłał Jerome de Bontin, francuski biznesmen, który również zakładał szybkie sprzątanie po latach marazmu i dynamiczny powrót do złotej ery Plasila i Morientesa. Misja de Bontina zakończyła się w sposób, który nieco odbiegał od pierwotnych planów: po roku, podczas którego wydał sporo pieniędzy między innymi na Freddy’ego Adu (pamiętacie jeszcze tę gwiazdkę!?) i w żaden sposób nie poprawił sytuacji zespołu z Księstwa, wyniesiono go z klubu na tarczy. Kolejni włodarze też nie potrafili sobie poradzić z ogarnięciem bałaganu, który nawarstwiał się już od pamiętnej i bolesnej wyprzedaży bohaterów sezonu 2003/04. Apogeum przypadło właśnie na grudzień 2011 roku. Niemal w przededniu zakupu AS Monaco przez rosyjskiego biznesmena, klub zakotwiczył na dnie.

Szesnaście kolejek, jedenaście punktów. Ostatnie miejsce w tabeli drugiej ligi, perspektywa spadku jeszcze niżej, w miejsca, gdzie nie zagląda nawet Livescore. Jeśli Rybołowlew czekał na spadek wartości klubu, by wytargować lepszą cenę – trafił w idealny moment. Gdyby zwlekał jeszcze kilka miesięcy – kupowałby już nie drugo-, ale trzecioligowca.

Rybołowlew wjechał w Monaco z charakterystyczną dla rosyjskich oligarchów fantazją. Wolf z Werderu, Barazite z Austrii Wiedeń, Subasić z Hajduka Split, czy Dirar z Club Brugge – to jego pierwsze transfery, przypomnijmy, do Ligue 2. Chwilę później prawdziwa bomba. Jedenaście milionów euro za Lucasa Ocamposa z River Plate, jeden z największych talentów argentyńskiego futbolu, o którego biło się pół Europy. Przelicytował ich francuski zespół z drugiego poziomu rozgrywkowego, który jeszcze przed momentem okupował dno tabeli…

Reklama

Monakijski Styl Życia

Pierwsze skojarzenia z Monako? Jachty. Kasyna. Monte Carlo. Eleganckie kobiety, obrzydliwie bogaci mężczyźni, szybkie samochody i niskie podatki. Fani futbolu pewnie dorzucą jeszcze Bartheza, może Henry’ego i Trezegueta, lub wymienionych wyżej członków srebrnego składu z 2004 roku. W każdym razie – przepych. Bogactwo. Przyjemności, dużo przyjemności, wszystkie za kwoty, które w wielu ligach świata wystarczyłyby na zmontowanie mistrzowskiej paki.

Rybołowlew pasuje do tego świata, jak złota karta do drogiego garnituru, albo kolorowe drinki do pokładów ekskluzywnych łajb. Pochodzi z dobrego domu, skończył zresztą studia medyczne i wraz z rodzicami prowadził biznes związany z kardiologią. Smak prawdziwej fortuny poznał jednak dopiero po przejściu przez piekło – kupując rosyjskiego potentata w branży nawozów sztucznych zadarł z ludźmi, którzy nie przebierają w środkach.

Cała historia jest zresztą bardzo… rosyjska. Oto Rybołowlew, który dorabia się w pierwszych latach kapitalizmu na drobniejszych interesach, przejmuje gigantyczną firmę Uralkalij. Prowadzi ją w sposób gwarantujący mu zmienienie statusu multimilionera na miliardera i… nagle zostaje zatrzymany pod zarzutem… zlecenia morderstwa. Jedenaście miesięcy spędza w więzieniu, po czym zostaje uniewinniony. Przyjmuje się wersję, którą zresztą mocno forsuje sam zainteresowany, iż stał się ofiarą mafijnego spisku, mającego na celu przejęcie jego interesu.

Biorąc pod uwagę serię zamachów na jego życie i związaną z tym ucieczkę do Szwajcarii – chyba można mu wierzyć.

Dmitrij Rybołowlew żył tak, jak wyobrażają to sobie Rosjanie bidujący na ulicach Moskwy za minimalne stawki. Huczne imprezy z modelkami, przepiękne apartamenty (jego rezydencja w Monako, La Belle Epoque, jest wyceniana na 300 milionów dolarów), wieczna zabawa. Na jednej z takich posiadówek, bynajmniej niekończących się rozwiezieniem pięknych kobiet do domów, przyłapała go żona Jelena. I co ciekawe, choć wszystko działo się jeszcze przed przejęciem AS Monaco, to właśnie ta feralna afera może być jedną z głównych przyczyn dzisiejszego kryzysu klubu z Księstwa Monako.

Awans, wicemistrz i… puszczony z torbami

Oczywiście inwestycje Rybołowlewa musiały się spłacić. Najpierw solidnie wzmocniona czerwona latarnia ligi zakończyła sezon na wysokim, ósmym miejscu, a rok później wygrała całą Ligue 2. Po sezonie 2012/13, gdy AS Monaco rozpoczęło przygotowania do batalii w najwyższej francuskiej lidze, Dmitrijowi puściły wszelkie hamulce. Wspomniane 70 baniek na duet Rodriguez-Moutinho, kolejne 60 za Falcao, Ricardo Carvalho, Toulalan, Kondogbia, Abidal… A przecież rosyjski biznesmen chciał się rzucić nawet na Cristiano Ronaldo!

Z taką paczką można było na poważnie myśleć o detronizacji PSG i udowodnieniu, że rosyjski rubel nie stoi w piłkarskich kantorach niżej, niż arabskie petrodolary. Zimą AS Monaco deptało po piętach stołecznemu gigantowi, tracąc do niego ledwie trzy “oczka”. Do składu dorzucono m.in. Berbatowa i Abdennoura. Na darmo. Kluczowy okazał się marcowy maraton pięciu meczów ligowych, z których AS Monaco wygrało tylko dwa. Po porażce 29. marca z Evian, stało się jasne, że Dmitrij tym razem będzie musiał uznać wyższość szejków. W ostatnich siedmiu meczach Monaco zanotowało bilans 5-2-0, ale i tak zakończyło sezon dziewięć punktów za PSG. Co gorsza, okazało się, że to dopiero początek problemów.

Maj 2013 był okresem euforii, wielkich transferów i zbrojeń. Maj 2014 stanął pod znakiem jednego z najgłośniejszych rozwodów w świecie rosyjskiego biznesu. Pamiętacie jeszcze niewinną imprezkę, na której Jelena Rybołowlewa przyłapała Dmitrija z bandą modelek w jacuzzi? Szwajcarski sąd pamiętał. Niemal na koniec sezonu Monaco otrzymało cios, który mógł być mocniejszy, niż marcowe porażki. Żona właściciela wyrokiem sądu przejęła połowę majątku Dmitirija. Niemal… cztery i pół miliarda dolarów.

Demontaż

W Monaco w teorii nikt nie panikował – poszczególni piłkarze zapewniali o swojej lojalności i próbie odbicia tytułu mistrzowskiego w przyszłym sezonie. Jeszcze pod koniec maja wydawało się, że trzon składu faktycznie pozostanie nienaruszony. Potem jednak były Mistrzostwa Świata, kapitalne występy Jamesa Rodrigueza, przemeblowanie w United… Zbroić zaczęli się prawdziwi mocarze, którzy wyjęli z Monaco kolumbijski duet. Za darmo z klubu wyfrunął Abidal, zakończyło się również wypożyczenie Sergio Romero, za 6 milionów funtów Newcastle przejęło Riviere’a.

To nie była wyprzedaż, ale mimo wszystko brak kluczowych ogniw był jasnym oddaniem walki o mistrzowski tytuł. Tym bardziej, że tym razem do Księstwa nie trafiły żadne nowe gwiazdy – bo wypożyczenia Fabinho i Stekelenburga oraz definitywne wykupienie Abdennoura to jednak niewiele, na tle rubryki “out”. Kibice AS Monaco zaczęli rozkręcać nawet akcję zwracania karnetów, bo przecież “towar” jest zdecydowanie “niezgodny z umową”, jeśli kupujesz bilet, by oglądać Falcao i Rodrigueza, a dostajesz porażki z Lorient i Bordeaux. – Obiecywano nam i eksponowano na plakatach sezon wojny o dominację w lidze, do której poprowadzą nas Kolumbijczycy. Obu nie ma już w klubie! – narzekali fani z Księstwa, którzy zresztą dali tym samym upust frustracji po fatalnym początku Ligue 1.

Bez Jamesa Monaco zaczęło sezon od dwóch porażek. Potem odpadł również “El Tigre”. W pierwszy pięciu kolejkach – cztery punkty. W Lidze Mistrzów wprawdzie tylko z jedną porażką, ale i… z jednym strzelonym golem. Monaco wygrało 1:0 z Bayerem, dwa razy bezbramkowo zremisowało z Benfiką i Zenitem, wreszcie przegrało 0:1 z Portugalczykami. “France Football” przeprowadził ankietę – czy wciąż wierzysz w projekt Monaco. Wynik?

Co ciekawe – ten skład nadal wygląda groźnie. Berbatow, Joao Moutinho, Kondogbia, Yannick Ferreira-Carrasco, Jeremy Toulalan. Do tego zawsze może dojść Falcao, który przecież do United jest jedynie wypożyczony. Mimo to trudno nie odnieść wrażenia, że Dmitrij po rozwodzie musiał nieco przyhamować…

*

Dziś AS Monaco jedzie do Leverkusen. Jest wiceliderem grupy, ma pięć punktów, ale i ledwo punkt przewagi nad Zenitem i Benfiką. Na ten moment równie prawdopodobny, jak awans do fazy pucharowej jest wylot z europejskich pucharów, nawet bez nagrody pocieszenia za trzecie miejsce, czyli Ligi Europy. W Ligue 1? Ósme miejsce, jedenaście punktów straty do Marsylii, dziesięć do PSG. W ostatni weekend remis z Caen, które przed meczem dekowało się w strefie spadkowej.

Jedenaście lat od finału Ligi Mistrzów, AS Monaco jest wciąż jak kasyna pobliskiego Monte Carlo. Możesz wygrać całą pulę, albo wyjść w skarpetkach. Jak – nie przymierzając – Rybołowlew na rozwodzie.

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Francja

Francja

Czołówka najmocniejszych drugich lig: pies prezesem, konkurencja PSG i trener z Polski

AbsurDB
4
Czołówka najmocniejszych drugich lig: pies prezesem, konkurencja PSG i trener z Polski

Komentarze

0 komentarzy

Loading...