Reklama

Weszło w Monachium: Lewandowski strzelił dla taty

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

02 listopada 2014, 12:36 • 4 min czytania 0 komentarzy

Robert Lewandowski wchodzi do strefy dla mediów jako jeden z ostatnich zawodników Bayernu. Szeroko się uśmiecha. Omija niemieckich dziennikarzy, zaaferowanych przepytywaniem Mario Goetzego. Staje przy polskich. Tłumaczy, że kiedy strzelił wyrównującego gola w meczu Bayernu Monachium z Borussią Dortmund (2:1), miał w głowie kilka myśli. Najważniejsza dotyczyła nieżyjącego już ojca.

Weszło w Monachium: Lewandowski strzelił dla taty

– Jest Wszystkich Świętych, to wyjątkowy dzień. Chciałem strzelić gola dla mojego taty, cieszę się, że mi się udało. To dla mnie istotniejsze niż fakt, że trafiłem do siatki w starciu przeciwko swojej byłej drużynie – zdradza Polak.

Lewandowski mógł zdobyć w sobotę dwie lub trzy bramki. Nie zrobił tego z jednego powodu, który nazywa się… Arjen Robben. Kiedy człowiek siedzi na trybunach Allianz Arena i obserwuje Holendra, dochodzi do jednego wniosku: facet ma z Robertem jakiś problem. Dlaczego? Bo traktuje Polaka jakby nie istniał. Nawet gdy „Lewy” stoi nieobstawiony kilka metrów od bramki Borussii, a cały stadion marzy tylko o jednym – żeby Arjen mu wreszcie podał – Robben wybiera inne rozwiązanie.

Trudno dokładnie osądzić w czym tkwi sęk. Czy nie lubi „Lewego” jako człowieka i dlatego go ignoruje? A może po prostu uważa, że Robert jest za słaby jak na ekipę Bayernu? W te wersje raczej ciężko uwierzyć. Prędzej skłoniłbym się ku opcji, że Holender jest… zazdrosny o miłość kibiców do naszego zawodnika, dlatego nie chce mu zagrywać piłek. Przecież kolejne gole Lewandowskiego tylko wzmocniłyby jego pozycję w klubie…

Robben to egocentryk jakich mało. Facet kocha poklask, co dokładnie było widać po meczu. Gdy niemieccy dziennikarze osaczyli go w mixed-zonie, nie był wkurzony tylko zachwycony. Facet ewidentnie chełpił się każdą sekundą spędzoną przed kamerami. Z kolei Robert nieźle zafrasował się, gdy spytałem go o Holendra.

Reklama

– Nie irytuje pana, że prawie w ogóle nie podaje?

Zanim Robert odpowie, uśmiecha się znacząco. Krzyżuje ręce. Chwilę myśli, po czym tłumaczy dyplomatycznie:

– Czasem człowiek jest oszołomiony, kiedy atakuje i wtedy nie dostrzega partnerów, a szuka gola. To normalne.

Mam wrażenie, że Lewandowski sam nie wierzy w to, co mówi. Zresztą świadczy o tym jego kolejne zdanie:

– Choć tych podań mogłoby być trochę więcej. Może tak się zdarzy z czasem.

Dziesięć minut przed Robertem w strefie wywiadów pojawia się Łukasz Piszczek. Wygląda jakby dowiedział się właśnie o śmierci przyjaciela. Jest smutny, zmęczony i zniechęcony. Mimo to zachowuje klasę i odpowiada na trudne pytania, choć raczej półsłówkami niż błyskotliwymi, długimi zdaniami.

Reklama

zdjecie

– W waszej szatni panowała pewnie grobowa atmosfera?
– No nikt się raczej nie cieszył.

– Jak ocenisz występ Roberta?
– Nie chcę tego robić.

– Rozmawialiście w trakcie meczu?
– Nie, podczas spotkania nie ma na to czasu. Jesteśmy skoncentrowani na swoich zadaniach, takie gadanie mogłoby sprowokować błąd.

I tak dalej, i tak dalej. Piszczek ożywia się dopiero wtedy, gdy podsumowuje mecz:

– W drugiej połowie Bayern atakował zdecydowanie wyżej, musiał postawić wszystko na jedną kartę. A u nas brakowało rozegrania piłki od tyłu w związku z kontuzją Matsa Hummelsa. Te fakty przeważyły o porażce.

Tak jak podczas meczu irytował mnie Robben, tak zachwycał Pep Guardiola. Hiszpan niesamowicie „żyje” przy ławce: ciągle zamaszyście gestykuluje, niczym włoski sprzedawca Prosciutto, a dodatkowo nieustannie pokrzykuje w kierunku swoich zawodników. Lewandowskiego „zapraszał” w okolice ławki rezerwowych dwukrotnie.

– Trener na bieżąco tłumaczył mi, co powinniśmy zmienić w naszym ustawieniu. Jego rady naprawdę pomagają, dużo widzi – tłumaczy Robert.

Za to ciężko stwierdzić, że kibice Bayernu w jakiś spektakularny sposób wspierają swoich zawodników. Owszem, nieliczna grupa usytuowana na stojących miejscach za bramką coś tam krzyczy, ale generalnie atmosfera na Allianz Arenie daleka jest od wyjątkowej. Bawarczycy raczej skupiają się na konsumpcji kiełbasek, których zapach czuć już pół kilometra od stadionu, aniżeli na dopingu.

zdjecie (2)

Zresztą setki obecnych na meczu dziennikarzy… też nie zachowują się lepiej. Korzystamy z tego, że strefa dla mediów jest wyposażona równie dobrze, co ta dla VIP-ów na stadionie warszawskiej Legii i z przyjemnością konsumujemy wysublimowane dania popijając je pszenicznym Paulanerem. W takich warunkach naprawdę przyjemnie płodzi się kolejne materiały do radia czy gazety. Szczególnie, kiedy ich bohaterem jest Polak, a nie dajmy na to Franck Ribery czy inny Goetze…

Kamil Gapiński, radio TOK FM


Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Anglia

Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Antoni Figlewicz
5
Brat sławnego brata na radarze Borussii. “Klub utrzymuje kontakt z rodziną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...