Reklama

Futbol powstał dla takich meczów. Triumf chłopców Ancelottiego!

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

25 października 2014, 20:36 • 3 min czytania 0 komentarzy

Zdarzają się mecze idealne. Rzadko, ale się zdarzają. Takie, co do których nie mamy po prostu żadnych pytań i kupujemy je w całości – minuta po minucie, zagranie po zagraniu. W przypadku dzisiejszego starcia na Estadio Santiago Bernabeu pytanie mamy tylko jedno: dlaczego ten mecz nie mógł trwać dłużej? Najlepiej do momentu aż wyczerpałyby się żarówki w stadionowym oświetleniu. Zresztą, po tym co dziś zobaczyliśmy, możemy się założyć, że ci piłkarze i w ciemnościach stworzyliby show. Naprawdę mieliśmy ochotę odnaleźć rodzinę gościa, który wymyślił, że mecz piłkarski powinien trwać TYLKO dziewięćdziesiąt minut.

Futbol powstał dla takich meczów. Triumf chłopców Ancelottiego!

To było El Clasico, jakie uwielbiamy. Bez całego tego okołomeczowego teatrzyku, który charakterystyczny był dla ery Jose Mourinho. Bez pokazu hucpy. Bez murowania bramki i chorobliwego skupiania się na destrukcji. Po prostu: na boisko wybiegli świetni piłkarze i pokazali to, co na ten moment mieli najlepszego. Dziesiątki tysięcy ludzi pracowało, by spróbować opowiedzieć nam o tym spotkaniu. Liczba artykułów, zapowiedzi, infografik czy analiz video była nie do ogarnięcia dla zwykłego człowieka, podobnie jak kreatywność iść twórców. A potem na boisko wybiegli piłkarze i wrzucili to wszystko do kosza.

Nie wiemy, czy Luis Enrique ma skłonności do hazardu, ale dziś – przy ustalaniu składu na swój najważniejszy dotychczas mecz na ławce trenerskiej – zaryzykował. Carlo Ancelotti jedynie poblefował z niespodziankami w składzie, po czym wystawił przewidywalną jedenastkę. Co innego – Lucho. Tylko on wiedział na co stać Luisa Suareza, po tak długiej przerwie od futbolu. Postawił na niego zamiast harującego Pedro. Do gry w podstawowym składzie posłał również pauzującego ostatnio Sergio Busquetsa, a bezbłędnego w pomocy Javiera Mascherano przesunął do linii obrony. Prócz tego, za Rakiticia zagrał Xavi, a Jordiego Albę na lewej stronie zastąpił – nie czarujmy się – stoper Jeremy Mathieu.

Enrique zaryzykował i przegrał. Po prostu. Jednak początkowo karta szła dobrze. Neymar otworzył wynik nim wszyscy kibice zgromadzeni na Santiago Bernabeu zdążyli zameldować się na swoich miejscach. Luis Suarez za nic nie wyglądał na człowieka, który przez cztery miesiące nie grał w piłkę. Kibicom przedstawił się asystą, a później obsłużył Leo Messiego, jednak ten w dobrej sytuacji przegrał pojedynek z Casillasem. Był to ważny moment spotkania. Prawdopodobnie kluczowy.

Piłkarze Realu wrócili z dalekiej podróży.

Reklama

I od tej pory to oni byli Panami na swoich włościach. Zagrali piłkę, którą lubią najbardziej. Rozsądnie wyprowadzali ciosy. Aktywny Ronaldo hasał na skrzydle (choć co napsuł, to jego), obrotni Modrić i Kroos rozdzielali piłki z precyzją godną zegarmistrzowskiego fachu, a Isco udźwignął ciężar zastępowania Garetha Bale’a. Obrona? Pozamiatała. Wszyscy byli Galaktyczni, bez dwóch zdań.

Magiczna seria Claudio Bravo została przerwana w sposób banalny. Gapiostwo Pique, tym razem miało poważne konsekwencje – rzut karny. Gol Ronaldo, zwykła formalność jak podbicie legitymacji na początku nowego roku szkolnego. Kolejne dwie bramki? Jakże typowe. Rzut rożny, najwyżej do piłki wyskakuje Pepe i to Barcelona musi się martwić. No i 3-1 po kontrze. To była najlepsza wersja Realu, który porywa tłumy i ma miliony fanów na całym świecie. Przede wszystkim, nie był to Real zdegradowany do roli dziesięciu podawaczy piłki Cristiano Ronaldo. Drużyna.

Powiecie, że Barcelonie zabrakło planu B. Alternatywnego rozwiązania na wypadek, gdyby ideały, którym hołduje od lat, nie sprawdzały się w tym meczu. Ciężko o większe nieporozumienie! Konsekwencja w „swojej grze” to wizytówka tego klubu. Dziś zawiedli liderzy i piłkarze, którzy do ich miana aspirują. Tyle. Zmianami nie pomógł trener. Też prawda. Lekcja, którą należy przyjąć z pokorą.

Raczej nie pokusimy o wskazanie jednego bohatera tego meczu. Nie chcemy. Nie wypada nam. Jeśli już nasłalibyście na nas młodego Mike’a Tysona, by wyciągnął tę informację, wskazalibyśmy na Carlo Ancelottiego. Wypaliło praktycznie wszystko, co sobie Włoch wymyślił.

Winszujemy.

Reklama

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Ancelotti: Naszą Złotą Piłką jest Liga Mistrzów, którą wygraliśmy

Patryk Stec
4
Ancelotti: Naszą Złotą Piłką jest Liga Mistrzów, którą wygraliśmy
Hiszpania

Nowe fakty o Marcelo. „Miał problemy praktycznie z każdym”

Patryk Stec
4
Nowe fakty o Marcelo. „Miał problemy praktycznie z każdym”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...