Dziewięć miesięcy. Dokładnie tyle musiał czekać Artur Sobiech, by znowu znaleźć się w pierwszym składzie Hannoveru. Powrót był jednak udany. Pieczętujący niejako dobry weekend naszych reprezentacyjnych strzelb – swoje zrobili też przecież Lewy, Milik, Teodorczyk. Oby tak dalej, panowie.
Nie będziemy was kitować, że Artur zagrał nie wiadomo jak znakomite zawody. Zrobił swoje, strzelił bramkę, po takiej kontuzji i przerwie, trzeba docenić nawet takiego gola. Dobitka własnego strzału, poturlak z metra, ale wpadło. Bundesliga to nie zawody patałachów, tutaj każde trafienie należy szanować. Sobiech znalazł się tam, gdzie powinien, a potem na raty, ale jednak wykorzystał szansę. I warto podkreślić – jedyną stuprocentową, jaką miał. A więc był efektywny. Można zażartować: co strzał to gol!
Golazo!
Co poza tym? Cóż, nieźle wyglądała jego współpraca z Joselu, gościem o kompletnie innej charakterystyce. Mogą się fajnie uzupełniać, ten duet ma potencjał. Jeśli tak samo uzna trener H96, to tym lepiej dla Polaka. Będzie kolejny argument, żeby na niego stawiać. Jeśli chodzi o grę kombinacyjną, to na pewno nie pod bramką. Spójrzcie na wykres podań, Artur praktycznie nie wykonywał podań w ostatniej strefie.
Źródło: Squawka
Jak zwykle grał też ostro. Cztery faule, liczba nieprzypadkowa. Sobiech wyraźnie chce uchodzić za twardo grającego napastnika, walecznego, który jest niewygodny dla obrońców. Cóż, dzisiaj to niejako potwierdził, ale bardziej by nam się te cechy podobały, gdyby miały przełożenie na boiskowe akcje. Choćby przy pojedynkach główkowych powinny się przydać, prawda? No cóż, z tym dziś różowo nie było.
Źródło: Squawka
Nazwaliśmy ten występ udanym, ale bardziej pasuje do niego określenie – obiecujący. Niech to będzie zajawka kolejnych, jeszcze lepszych. Gdy wróci pewność siebie i czucie gry, którego teraz jeszcze chwilami brakowało.