– Fani United są bardzo inteligentni. Zdają sobie sprawę z tego, że potrzebuję trzech miesięcy, by przyzwyczaić piłkarzy do gry w optymalnej taktyce – mówił Louis van Gaal po przegranym debiucie ze Swansea. Obok słów pełnych zrozumienia, odezwali się bardziej krewcy kibice Czerwonych Diabłów: Czas?! Tak tłumaczył się niedojda Moyes! Zarzucano van Gaalowi szukanie taniej wymówki. Dziś, po zremisowanym meczu z Sunderlandem, oponenci Holendra ponownie mogą zacierać ręce. Twórcy memów nie omieszkają porównać go ze Szkotem. Oj, nie tak miał wyglądać początek tego sezonu w wykonaniu Czerwonych Diabłów, nie tak.
Na panikę rzecz jasna jest jeszcze za wcześnie, bo to dopiero drugi mecz, ale – umówmy się – hurraoptymistycznych zapowiedzi nie brakowało. Van Gaal miał przyjść, użyć czarodziejskiej różdżki i szybko wyleczyć Czerwone Diabły z kaca po słabym sezonie sponsorowanym przez Davida Moyesa. Jak się okazuje, czarodziejska różdżka nie istnieje, a powrót United na szczyt nie będzie drogą usłaną różami. Będzie to raczej trasa pełna wybojów. Być może nawet droga przez mękę.
Męką dla fanów Czerwonych Diabłów na pewno było oglądanie dzisiejszego meczu z Sunderlandem. Zaczęło się bardzo przyjemnie – już w po kwadransie Juan Mata wykończył akcję Antonio Valencii, pewnie wyprowadzając gości na prowadzenie. Po upływie kolejnych piętnastu minut było jednak już 1-1 za sprawą Rodwella. Jak odpowiedział Manchester? Ano nijak. To najlepsze słowo. Z całą pewnością nie możemy napisać o Rooneyu i spółce, że byli lepsi. Nie należały im się trzy punkty. Nieskładne ataki, pojedyncze zrywy piłkarskich indywiduów. To za mało. W zasadzie Manchester mógł zostać bez punktów i też nikt nie miałby prawa się na ten wynik obrażać. Może i Czerwonym Diabłom należał się rzut karny, ale bądźmy poważni – to jak usprawiedliwienie pisane na kolanie podczas długiej przerwy.
Na razie czekamy. Manchesterowi van Gaala daleko do reprezentacji Holandii. Różnice w nastrojach dobrze obrazuje poniższe zestawienie zdjęć.
***
Tymczasem piłkarze Tottenhamu wygodnie rozsiedli się w fotelu przeznaczonym dla lidera Premier League i nie podniosą z niego swoich czterech liter przynajmniej do jutrzejszego wieczora. Przed tygodniem było ciężko – „Koguty” długo męczyły się z West Hamem, a zwycięstwo zapewnił im w doliczonym czasie gry jeden z najmniej opierzonych – Eric Dier. Dziś dwudziestolatek ponownie trafił do siatki, ale był to tylko jeden z czterech ciosów, jakie zadali piłkarze Mauricio Pochettino. W roli worka treningowego wystąpili rzecz jasna zawodnicy Queens Park Rangers.
Nie ma co ukrywać – sporo w tym winy Harry’ego Redknappa, który ponownie postawił na ustawienie 3-5-2, które nie sprawdziło się przed tygodniem w meczu z Hull. Tercet Caulker-Ferdinand-Dunne, wspomagany po bokach przez Islę i Traore, nie gwarantuje szczelnej obrony. Zawodnicy Tottenhamu mogli się porządnie wyhasać, bo mieli do dyspozycji całe kilometry wolnej przestrzeni. W przerwie Harry powrócił do gry czwórką w obronie i było już zdecydowanie lepiej. Niemniej wynik meczu był już w zasadzie rozstrzygnięty. Dwie bramki zdobył Nacer Chadli. Ten sam, który w zeszłym sezonie do siatki w rozgrywkach Premier League trafił tylko raz. Dwie asysty zanotował Eric Lamela. Ten sam, który przez cały poprzedni sezon asystował tylko raz. Belg i Argentyńczyk już przebili swoje zeszłoroczne osiągi. Czyżby był to zwiastun lepszych dni dla całego Tottenhamu?
***
Z dziennikarskiego obowiązku odnotujmy, że w trzecim dzisiejszym meczu Hull zremisowało na własnym boisku ze Stoke. Gospodarze od 14. minuty grali w dziesiątkę, ale mimo tego, bliscy byli ugrania trzech oczek. W zasadzie już witali się z gąską, jednak sześć minut przed końcem na gola Jelavicia odpowiedział Shawcross. Zapachniało przy tym trafieniu mundialem – technologia goal-line do usług.