Górnik Zabrze wraca na fotel lidera. Dzisiaj zwycięstwo z Łęczną 2:0, show Madeja i bilans bramkowy taki, że nagle z biedy zrodziła się drużyna, która najwięcej strzela i najmniej traci. Chyba tylko w naszej lidze możliwe są taki cuda. Mamy kolejny zespół, gdzie notoryczny brak wypłat nie pląta piłkarzom nóg, tylko mobilizuje do jeszcze większej pracy. Janusz Wójcik załamuje ręce. Jego słynne powiedzonko „nie ma sianka, nie ma granka” kolejny raz zostało obalone.
To oczywiście nie był wspaniały mecz. Po pierwszej połowie powiedzielibyśmy raczej: największy paździerz tygodnia. Wokoło dobiegały nas głosy o starcie Primera Division, w Bundeslidze ktoś strzelił gola już w ósmej sekundzie, a w Zabrzu obie drużyny wyglądały tak, jakby całą amunicję wystrzelały tydzień temu (Górnik 3:0, Łęczna 5:2) i teraz miały zamiar zagrać na nudne 0:0.
Na szczęście jest na świecie coś takiego jak efekt motyla. Mały trzepot skrzydeł, który po pewnym czasie wywołuje tornado. Dla nas takim punktem zwrotnym meczu był… wywiad z wiceprezesem Górnika, który w przerwie dorwał się do analizy chyba tylko dlatego, że ma dziś urodziny. Facet zaczął bawić się w taktyka: tu za wolno, tu za mało, tak to wszystko zanalizował, że wystarczyło posłuchać wiceprezesa i Górnik w końcu zaczął strzelać.
Tutaj musimy pochwalić Łukasza Madeja i zganić obrońców Łęcznej. Szmatiuk przy drugim golu to jakieś nieporozumienie, Rodić przy pierwszej bramce bawił się w siatkarza, a Madej jak to Madej – jest ostatnio w gazie. Podobała nam się scenka, jak masażysta przykłada mu lód na głowę. Przy okazji dodamy, że nie rozumiemy, skąd tyle złych emocji po jego ostatnim wywiadzie w „PS”. Że z uśmiechem na ustach przyznał, że lubi być na świeczniku? Że trzeźwo spojrzał na to, co wyrabiał w młodości? No dramat.
Podoba nam się w Górniku to, że szybko załatał dziury po odejściu Olkowskiego i Nakoulmy. Sprawnie przystosował się do gry trójką obrońców, a przy okazji wykreował nowych liderów, jak wspomniany Madej. Dziś wszystko, co najlepsze w Zabrzu zaczyna się od niego. Od początku sezony zbiera dobre noty, ostatnio narzekał, że pracuje na innych, to dzisiaj w końcu sam postanowił trochę postrzelać. Wcześniej dograł też kapitalną piłkę do Jeża, co oczywiście odnotujemy w statystyce „stworzonych sytuacji”. Jeż to jednak dalej najsłabsze ogniwo Górnika, gorszy był dziś chyba tylko Gwaze, który jak już strzelał to chyba do robotników z górnych kondygnacji stadionu.
Aha, zwrot biedaki-cebulaki dajemy w tytule celowo i z sympatią. Duży szacunek za to, jak ostatnio gra Górnik.