„Dzień jest jakiś taki senny”. Tak oto rzekło się współkomentującemu mecz Remigiuszowi Jezierskiemu w samej końcówce meczu, czym – rzutem na taśmę – doprowadził do remisu w pojedynku na absurdy z siedzącym w studiu Tomaszem Wieszczyckim. I tylko szkoda, że równie kreatywni pod obiema bramkami nie byli zawodnicy zarówno Śląska, jak i – a może przede wszystkim – Cracovii…
Nieprzypadkowo tekst o meczu Ekstraklasy zaczęliśmy od prztyczka w nos ekspertów nc+. O ile bowiem do przeciętności czy wręcz słabości samej ligi wiadomo nie od dziś, to panowie z telewizji – sprecyzujmy: właśnie Wieszczycki oraz Jezierski – robią sobie jaja i opowiadają bzdury jak mało który. Ich niekompetencja, a także sposób wypowiedzi kompletnie nie współgrają z tym całym „opakowaniem”, jakie transmitowanym przez siebie rozgrywkom nadała stacja. Już chyba czas, aby zrobić porządek, czyli: STOP AMATORCE.
Wieszczycki przed pierwszym gwizdkiem rozkosznie zapowiada: „Danielewicz kojarzy mi się z defensywnym pomocnikiem”. A jeśli dla niego Danielewicz i – dajmy na to – Dawidowicz, to „jeden chuj”? Czuliśmy, że tę złotą myśl jest w stanie przebić jedynie Jezierski. Czekamy, czekamy – aż w końcu na koniec dostaliśmy zacytowaną we wstępie jakże wdzięczną puentę. Czy to jakaś zorganizowana akcja?
Gdzieś po drodze musieliśmy przegapić moment, w którym ekspert rzeczywiście jest, a nie tylko bywa merytorycznie przygotowany na poziomie kogoś, kto w piłkę nie grał ani jej nie oglądał. I te błyskotliwe wnioski, no jaja jakieś… Podobno płacą ekspertom, nie błaznom.
Dobra, wyrzuciliśmy z siebie, co nam leżało na wątrobie, ale – serio – uwierało za bardzo. Obejrzeliśmy bezbramkowy remis, aczkolwiek temu, że gole ostatecznie nie padły, w głównej mierze winni są ci, którzy odpowiadali za wykańczanie akcji. Szans na napoczęcie przeciwnika nie brakowało ani jednym, ani drugim, przy czym sam Marcin Budziński stwarzał większe zagrożenie aniżeli wszyscy zawodnicy gospodarzy razem wzięci. No, właśnie, podsumowując ten mecz nie wolno jednak zapomnieć o jednym wyjątkowo istotnym szczególe: otóż pomylił się raz, za to bardzo poważnie Szymon Marciniak, nie dyktując karnego po ewidentnej ręce Bartosza Rymaniaka. Że niechcący? W przypadku nowego obrońcy Cracovii praktycznie każde zagranie – poza faulami – można by tak określić. Kiks to kiks, a arbiter skrzywdził Śląsk.
Uf, całe szczęście, że kontuzję leczy Marco Paixao, on przecież akurat Marciniakowi na pewno by nie odpuścił, prawda?
Zbierzmy to wszystko do kupy: widowisko takie sobie (sorry, trenerze Tadeuszu, radzimy obejrzeć raz jeszcze). Cracovia jakby lepsza, ale Śląsk bez jedenastki. Aha, no i frekwencja (8 tysięcy) taka, że z finansowego punktu widzenia pewnie warto byłoby rozpatrzyć powrót na stary stadion przy ulicy Oporowskiej.
Nie byliśmy nadzwyczaj oryginalni, więc pod lupę postanowiliśmy wziąć poczynania Miroslava Covilo oraz Krzysztofa Danielewicza. Rosły Bośniak już w 90. sekundzie zarobił żółtą kartę, a później z uporem maniaka, zazwyczaj tempo spóźniony, deptał rywali. Rozdawał stemple na prawo i lewo, zupełnie jak pani na poczcie, a my główkowaliśmy: to jak, wyleci przed przerwą? W końcu jednak pogłówkował też on, co skończyło się na poprzeczce bramki Śląska. Pierwsze wrażenie mamy takie, że Pasy nie podpisali wirtuoza, lecz te siedem goli w poprzednim sezonie na Słowenii to nie przypadek. A Danielewicz? Były piłkarz Pasów, urodzony – żeby było weselej – we Wrocławiu, zagrał słabiutko. Lepiej się prezentuje, gdy zostaje ustawiony niżej. Gdybyśmy z kolei mieli wskazać jego najlepsze zagranie, padłoby na uroczą rozmówkę z przerwy. Było takie coś (z pamięci):
Reporter nc+: – Jak oceniasz występ swojej poprzedniej drużyny?
Danielewicz: – Nie oceniam.
– Grali wczoraj. Z Burzą Chwalibożyce.
Konsternacja na twarzy Danielewicza. Jak mógł zapomnieć, że kilkanaście dni temu podpisał kontrakt z Sokołem Marcinkowice?
– Nie śledziłem – odparł po dłuższej chwili nowy zawodnik wrocławian.
Pozyskanie przez Śląsk Danielewicza, rozpatrywane od innej strony niż kwestia etyki i poszanowania prawa, wygląda już o wiele pozytywniej. Bo że lepszy pochodzący z Wrocławia Krzyś niż następny Calahorro(r), wydaje się oczywiste. Tak, nie każdy Hiszpan kopie piłkę lepiej niż Polak. Co więcej, Śląskowi bardziej opłacało się wystawić na stoperze Tomasza Hołotę niż sięgnąć po piłkarskiego turystę, sprowadzonego de facto właśnie na środek obrony. A skoro gość nie kwalifikuje się nawet wtedy, kiedy wymaga tego potrzeba chwili, to niech wraca do siebie i weźmie się za uczciwą pracę…
Fot.FotoPyK