Czasem zastanawiamy się, czy w piłce nożnej istnieje jakaś sprawiedliwość. Takie najzwyklejsze rozliczenie za wykonaną pracę. Za dobrą grę nagroda – w postaci nowego kontraktu, transferu lub powołania do kadry – a za złą kara. Przyglądając się jednak naszemu futbolowi, dochodzimy do wniosku, że proporcje są tu lekko zachwiane. Wystarczy kilka prostych kopnięć piłki, by dostać się do reprezentacji lub wyrobić sobie markę, na której można jechać przez wiele lat. W drugą stronę związek przyczynowo-skutkowy nie jest już tak oczywisty. Nawet nie chodzi o to, że fatalna gra nie niesie ze sobą żadnych konsekwencji, ale – o zgrozo – bardzo często przynosi piłkarzom wymierne korzyści.
W zeszłym sezonie Zagłębie Lubin grało tak, że pękały oczy. Miedziowi byli zdecydowanie najgorszą drużyną w lidze, w której przegrali aż 21 spotkań. Nie sposób było patrzeć na popisy leniwych i przepłacanych gwiazdek lubińskiego klubu. Nie ukrywamy, że w głowie kołatała nam myśl – może i mają dobre kontrakty, ale tak intratne umowy podpisali po raz ostatni w życiu. Nie wyobrażaliśmy sobie, by kiedykolwiek ktoś mógł jeszcze spojrzeć w stronę graczy Zagłębia z zainteresowaniem. Pocieszaliśmy się też nadzieją, że po spadku z ligi nie będziemy musieli tych piłkarzy więcej oglądać. Wymęczyli nas przez rok, ale przynajmniej pożegnamy się na zawsze.
Niestety po raz kolejny okazało się, że życie – zwłaszcza to piłkarskie – to figlarz. Prześledziliśmy losy kopaczy, którzy wydatnie przyczynili się do spadku Zagłębia z ligi, po czym odeszli z klubu. Ku naszemu zdziwieniu spostrzegliśmy, że większość nie tylko spadła na cztery łapy, ale jeszcze zrobiła krok naprzód w swojej przygodzie z piłką.
Zimą z Zagłębia odeszli Gliwa, Rakels i Jež, którzy swoją grą na tyle podpadli kibicom, że ci uciekli się do rękoczynów.Chwilę później jeden z najgorszych bramkarzy Ekstraklasy zaczepił się w pierwszej lidze rumuńskiej, gdzie szybko wywalczył sobie miejsce między słupkami Pandurii i przyczynił się do wywalczenia przez klub siódmej pozycji. Rakels odszedł do wyżej notowanej Cracovii, w której zdecydowanie częściej pojawiał się na boisku. Z kolei Jež odnalazł się w Górniku Zabrze, gdzie w nowym sezonie zaczął odgrywać pierwszoplanową rolę.
Po spadku z Ekstraklasy Zagłębie jeszcze mocniej przewietrzyło szatnię. Beznadziejni wiosną piłkarze zaczęli odchodzić z klubu i podpisywać kontrakty ze znacznie lepszymi zespołami. Takiemu Bertilssonowi pobyt w Lubinie wyszedł na dobre, bo przychodził z drugiej ligi szwedzkiej, a odszedł do pierwszej. Z kolei Curto wylądował w silnym belgijskim Lierse, a Arkadiusz Piech – miejmy nadzieję, że to żart – szykowany jest na mecze z najsilniejszymi rywalami Legii. Jiří Bílek trafił do czeskiej Slavii, a Rodić gra pierwsze skrzypce w Łęcznej i zalicza się do najlepszych bramkarzy początku sezonu. Rymaniak, tuż po tym, jak porównywał spadek do śmierci bliskiej osoby, podpisał kontrakt z Cracovią, a David Abwo – mimo przekręconego licznika – zamienił naszą pierwszą ligę na zaplecze tureckiej ekstraklasy. Krok wstecz zrobił jedynie Banaś, który poszedł do ligi azerskiej (o ile nadal ligę azerską oceniamy niżej, co niedługo może przestać być tak oczywiste) oraz Džinić, który póki co pozostaje bez klubu. Chociaż nie zdziwilibyśmy się, gdyby Słoweniec podpisał na dniach kontrakt z jakimś niezłym zespołem.
Nowych pracodawców lubińskiego szrotu wypada tylko przestrzec – kontraktując piłkarzy Zagłębia prędzej czy później będzie się grać jak Zagłębie.
Fot.FotoPyK