Reklama

Iwan: Rumak bezsensownie próbuje deprecjonować siłę swoich piłkarzy

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

07 sierpnia 2014, 11:18 • 14 min czytania 0 komentarzy

Życie pokazało, że miałem stuprocentową rację, pisząc w zeszłym tygodniu o wyjątkowej nieudolności Mariusza Rumaka. Lech po raz kolejny zalicza wpadki już na samym początku sezonu i – co gorsza – szkoleniowiec nie poprawia sytuacji swojego zespołu kolejnymi wypowiedziami. Absolutnie bezsensownie próbuje deprecjonować siłę własnych piłkarzy, jednocześnie podkreślając umiejętności rywali, czym w pewnym sensie daje przyzwolenie zawodnik na odpuszczanie, na niedawanie z siebie wszystkiego. Nie mówmy naszym graczom, że są słabi, lecz wręcz odwrotnie – budujmy ich pewność siebie! Niestety, trener Rumak idzie tą pierwszą drogą – pisze dziś na łamach Faktu i Przeglądu Sportowego Andrzej Iwan. Zapraszamy na czwartkowy przegląd prasy.

Iwan: Rumak bezsensownie próbuje deprecjonować siłę swoich piłkarzy

FAKT

„Do Ligi Mistrzów jeden krok!” – cieszy się Fakt. Na początek laurka z rewanżu w Szkocji.

Image and video hosting by TinyPic

Drużyna z Warszawy pod każdym względem była lepsza od Szkotów o klasę. Nie tylko utrzymała przewagę, ale ją powiększyła. I jedzie dalej. Oby do Ligi Mistrzów. Mieli stłamsić, zagrać ostro, wygrać kilkoma bramkami. Jak zwykle bywa, na słowach się skończyło. Tak ma wyglądać piekło jakie zapowiadali piłkarze Celticu? Bez żartów. Legia dała buńczucznym Szkotom srogą lekcję futbolu i pokory. Zrobiła kolejny krok ku piłkarskiemu niebu. Stoi u jego bram, jutro dowie się, kto będzie ostatnią przeszkodą mistrzów Polski w walce o wymarzoną Ligę Mistrzów. Liga Europy jest już pewna, a więc pucharowa przygoda legionistów potrwa przynajmniej do grudnia. Jeszcze tylko 86 minut – mówi zgryźliwie ktoś z boku na początku meczu. Nadziei Szkotom dodaje. Atmosfera jest kapitalna, każde agresywne zagranie gospodarzy powoduje ogromny tumult na trybunach Murrayfield Stadium. To oni grają o życie, nasza drużyna ma tylko wybić im z głów nadzieje na korzystny rezultat. Legia zaczyna trochę nerwowo. Jeden, drugi błąd, serce bije nieco mocniej, ale bez przesady. Celtic gra wyłącznie sercem, chce stłamsić legionistów, ale szybko przekonuje się, że trafił na kozaków. Mistrzowie Polski nie odpuszczają, trzeba walczyć wręcz, walczą. Trzeba się przepchnąć, też to robią. Są drużyną, każdy wie, co ma robić na boisku, Tomasz Brzyski ma urwanie głowy z Callumem McGregorem, ale koledzy go asekurują. Henning Berg stoi z boku, pokazuje na palcach ilu piłkarzy ma pobiec do pressingu. To wszystko funkcjonuje na odpowiednim poziomie. Inaki Astiz gra bardzo inteligentnie, Ivica Vrdoljak rządzi w środku pola, Michał Żyro rozbija Emilio Izaguirre. Wszystkich przebija Michał Kucharczyk. Zaskakuje chyba sam siebie, jedna, druga, trzecia akcja, ofiarność w obronie, asekuracja. Ten chłopak, który jeszcze niedawno nie mógł ustabilizować formy, na tle Celticu wypada naprawdę dobrze. Swobodny, wyluzowany, w końcu pseudonim „Ribery” zaczyna do niego pasować.

Reklama

Kilka tematów:
– Wolski zostanie wypożyczony do Empoli
– Wypożyczony ma też zostać Zieliński z Udinese
– Błaszczykowski będzie gotowy na start Bundesligi
– Ruch gra o pół miliona złotych
– Boruc nie trafi do Bayernu

Awans Lecha to obowiązek – czytamy dalej.

Gospodarze walczą, by uniknąć kompromitacji, jaką byłoby odpadnięcie z islandzkimi półamatorami. Odkąd trenerem Lecha jest Mariusz Rumak, scenariusz pucharowych meczów poznańskiej drużyny jest podobny. Najpierw porażka na wyjeździe, a potem próba odrobienia strat u siebie. W poprzednich latach to się nie udawało. Przegrane ze szwedzkim AIK Solna (0:3) w 2012 i litewskim Żalgirisem Wilno (0:1) rok później doprowadziły do odpadnięcia Kolejorza. W tym sezonie było jednak inaczej, w poprzedniej rundzie Lech znów zaczął od porażki ze słabym rywalem, tym razem estońskim Nomme Kalju 0:1. W Poznaniu zwyciężył 3:0. Teraz Lech także musi dziś wygrać różnicą co najmniej dwóch bramek i awansować do kolejnej rundy. Odpadnięcie ze Stjarnan byłoby kompromitacją poznańskiej drużyny. Rywale to przecież półamatorzy, a islandzki zespół w tym roku dopiero debiutuje w europejskich pucharach. Inna sprawa, że ciągle jest w pucharach niepokonany. Najpierw rozbił walijskie Bangor City (dwa raz po 4:0), potem zwyciężył szkockie Motherwell (2:2 i 3:2 po dogrywce), wreszcie Lecha przed tygodniem 1:0. Ale Lech w ostatnich latach u siebie w pucharach jest nie tylko niepokonany, ale wręcz zawsze zwycięża. Pod wodzą Rumaka wygrał wszystkie sześć spotkań przy Bułgarskiej na europejskiej arenie. Tylko że wygrane z AIK 1:0 i Żalgirisem 2:1 nic nie dały. Teraz także takie wyniki nie interesują kibiców – pierwszy oznacza dogrywkę, a drugi taką samą kompromitację jak przed rokiem. A może nawet większą, bo chyba jednak zespół z Wilna był nieco mocniejszym przeciwnikiem. Też pod względem finansowym zdecydowanie ustępował Lechowi, ale składał się jednak z profesjonalnych piłkarzy i wyraźnie dominował w swojej lidze.

Image and video hosting by TinyPic

Obok znów tekst o Lechu – felieton autorstwa Andrzeja Iwana. „Ajwen” atakuje Mariusza Rumaka.

Życie pokazało, że miałem stuprocentową rację, pisząc w zeszłym tygodniu o wyjątkowej nieudolności Mariusza Rumaka. Lech po raz kolejny zalicza wpadki już na samym początku sezonu i – co gorsza – szkoleniowiec nie poprawia sytuacji swojego zespołu kolejnymi wypowiedziami. Absolutnie bezsensownie próbuje deprecjonować siłę własnych piłkarzy, jednocześnie podkreślając umiejętności rywali, czym w pewnym sensie daje przyzwolenie zawodnik na odpuszczanie, na niedawanie z siebie wszystkiego. Nie mówmy naszym graczom, że są słabi, lecz wręcz odwrotnie – budujmy ich pewność siebie! Niestety, trener Rumak idzie tą pierwszą drogą.

Reklama

I jeszcze rozmowa z Kamilem Grosickim.

Po okresie przygotowawczym wygląda na to, że może pan rozpocząć sezon na ławce rezerwowych…
– Nie wiem do końca, jak to wszystko poukłada trener. Na razie trudno to rozwikłać. O miejsce rywalizuję z Paulem Ntepem i Pedro Henrique. Trzech, dwa miejsca do gry. Ntep gra częściej na lewej stronie, więc najmocniej rywalizuję z Brazylijczykiem. Wiem, że nic nie przychodzi za darmo. Każdy profesjonalny piłkarz powinien się do tego przyzwyczaić. W sparingach raz wychodziłem w pierwszej jedenastce, raz w drugiej. Nawet jeśli zacznę jako rezerwowy, to sezon jest na tyle długi, że wszystko się może pozmieniać. Na pewno dostanę swoją szansę. Jestem przygotowany na sto procent. Najważniejsze, że skończyła się ciężka praca na sucho, a zacznie się gra o punkty. Tego zaczynało mi już trochę brakować.

Pamiętam, jak odwiedziłem pana tuż po transferze do Rennes. Wtedy trener Philippe Montanier wypowiadał się o Grosickim bardzo pochlebnie. Jak jest teraz?
– Nic się nie zmieniło. Przynajmniej mam taką nadzieję. Wiem, że trener we mnie wierzy. Mam u niego kredyt zaufania. Mówił wtedy, że prawdziwe rozliczenie mojej osoby zacznie się od nowego sezonu, kiedy już się zadomowię we Francji, poznam zespół i przepracuję z nim porządnie przerwę między sezonami. Dużo rozmawiam z Montanierem, ale od rozmowy jeszcze nikt nie zaczął grać. Startuje liga, która mnie, tak samo jak pozostałych piłkarzy, zweryfikuje.

No, jest co poczytać dziś w Fakcie.

RZECZPOSPOLITA

Ostatnimi czasy Rzepa to tylko i wyłącznie Piotr Żelazny. Dziś też zaczyna się jego tekstem – ciekawym, o pewnym problemie PZPN.

Szef Komisji Licencyjnej związku Krzysztof Sachs pracuje w firmie mającej kontakty biznesowe z klubami, którym potem przyznaje licencje. Sachs nie ukrywa, że jest partnerem w Ernst & Young – szefem biura tej firmy we Wrocławiu. Tę informację można zresztą znaleźć, wpisując jego nazwisko w dowolną wyszukiwarkę internetową. Dopiero teraz zwróciło to uwagę kilku przedstawicieli zarządu PZPN, którzy doszukują się konfliktu interesów. Domagają się od PZPN wyjaśnienia sprawy Sachsa. Firma, w której pracuje Sachs, pobiera wynagrodzenie od klubów zlecających jej wykonanie audytu, a następnie przewodniczący, zatrudniony w tejże firmie, decyduje o losach licencji dla tych zespołów. Tak to przynajmniej wygląda w teorii. – Spytałem wprost pana Sachsa, czy współpracuje biznesowo z klubami ekstraklasy. Przyznał, że tak. Potwierdził, że jego firma obsługuje sześć klubów – oburza się członek zarządu PZPN Kazimierz Greń. Krzysztof Sachs twierdzi, że z procesu decyzyjnego dotyczącego klubów, które obsługuje on sam albo jego firma, po prostu się wyłącza. – Kiedy w grudniu 2012 r. dostałem propozycję zostania szefem Komisji Licencyjnej, od razu powiedziałem, że to nie jest najlepszy pomysł, gdyż moja firma współpracuje z kilkoma klubami ekstraklasy. Lista tych klubów zresztą z roku na rok się zmienia.

I tekst, tego samego autora, że Mariusz Rumak gra dziś o posadę. Nie ma tutaj jednak nic, czego wcześniej byśmy nie czytali.

GAZETA WYBORCZA

„Legia w Lidze Europy” – koresponduje Przemysław Zych.

Prezes klubu Bogusław Leśnodorski po końcowym gwizdku długo przybijał piątki z piłkarzami Legii. Plan został wykonany – Legia zagra o Ligę Mistrzów, a ma już zapewniony start przynajmniej w fazie grupowej Ligi Europy, po raz drugi z rzędu, co dotąd się nie zdarzyło w polskim futbolu. Ale znaczenie wygranego dwumeczu z Celtikiem jest jeszcze większe. Legia rozegrała mecz w Edynburgu w porywającym stylu, w XXI wieku widocznym w Europie w przypadku polskich drużyn ledwie parę razy (Wisła Kraków – 2002/03, Lech Poznań – 2008/09 i 2010/11). Wyrzuciła z eliminacji do Ligi Mistrzów klub, który siedem razy od 2003 roku grał w fazie grupowej tych rozgrywek, a ledwie kilkanaście miesięcy w 1/8 finału. Przy tym zasmuciła dziesiątki milionów kibiców Celticu rozsianych po całym świecie, w tym zapewne kibicującego mistrzom Szkocji Roda Stewarta. Trener „Celtów” Ronny Deila wierzył, że to będzie jedna z najwspanialszych nocy w jego życiu, ale został wygwizdany i dostał powtórkę piekła sprzed tygodnia. Gdy około 70. minuty odwrócił się za siebie, zobaczył pustoszejące trybuny. Widząc to, szkoccy dziennikarze kręcili głowami, jeden z nich podszedł do mnie po końcowym gwizdku, poklepał po plecach i powiedział: – To było za łatwe zwycięstwo Legii, za łatwo wam to przyszło…

Image and video hosting by TinyPic

Drugi tekst w Wyborczej traktuje o Xavim. Nic specjalnego.

Nikt nie wydał tego lata na transfery więcej niż Barcelona (143 mln euro). Nowa drużyna budowana przez Luisa Enrique dała jednak jeszcze jedną szansę 34-letniemu Xaviemu Hernándezowi. A właściwie piłkarz sam ją sobie dał. (…) Rzeczywiście, bez Xaviego słynne hiszpańskie „posesión” z pewnością spadnie. Selekcjoner pociesza fanów, że tylu młodych graczy wzorowało się ostatnio na Xavim, iż muszą wyrosnąć z nich jego następcy. Jeden z kandydatów, Koke z Atlético Madryt, rozwiewa te nadzieje. – Też myślałem, że może zbliżę się kiedyś do jego poziomu, ale straciłem złudzenia po pierwszym wspólnym treningu. Xavi jest jedyny, innego nie było i nigdy nie będzie – mówi. Taką samą decyzję jak wobec kadry Xavi podjął także wobec klubu, w którym się wychował i spędził 18 lat kariery. W ostatnim w sezonie w decydującym o mistrzostwie Hiszpanii meczu z Atlético Madryt na Camp Nou trener Gerardo Martino posadził go na ławce i 34-letni gracz uznał, że czas odejść z Barcelony. Miał wyjechać do USA lub Kataru, skąd dostał lukratywne oferty. Ale nowy trener Barcy Luis Enrique poprosił go o spotkanie. Znają się z boiska, grali razem w Barcelonie kilka lat. Luis Enrique przekonał Xaviego, że wciąż jest potrzebny. W drugim sparingu przed sezonem z francuską Niceą weteran zdobył gola na 1:1 i był najlepszy na boisku.

SUPER EXPRESS

Kuszczak zagra z Beckhamem i wieloma gwiazdami w meczu pokazowym. Ale żeby od razu o tym aż tyle pisać?

Image and video hosting by TinyPic

Wielkie wyróżnienie dla bramkarza reprezentacji Polski. Tomasz Kuszczak (32 l.) w czwartek będzie miał okazję zagrać w jednej drużynie z byłą gwiazdą futbolu – słynnym Davidem Beckhamem (39 l.). Wprawdzie to będzie tylko pokazowy mecz, ale na boisku Salford City FC wystąpi kilku byłych reprezentantów Anglii. Właścicielami tego klubu z niższej ligi są byli wychowankowie Manchesteru United – słynna „Klasa 1992”. Ryan Giggs, bracia Phil i Gary Neville’owi, Paul Scholes i Nicky Butt przed kilkoma miesiącami zdecydowali się zainwestować w amatorski klub. Plany mają ambitne, bo zamierzają stworzyć w pełni profesjonalny zespół, który będzie rywalizował z zawodowcami. Zakładają, że w ciągu piętnastu lat Salford City awansuje do Championship.

I tekst z wypowiedziami Keity przed dzisiejszym meczem Lecha.

Lepsza drużyna nie może długo strzelić gola, aż nagle głupio go traci, to w piłce nożnej nic nowego. Tak wyglądał nasz mecz w Islandii. Teraz jednak zrobimy wszystko, żeby awansować – mówi przed spotkaniem z islandzkim Stjarnan w III rundzie eliminacji do Ligi Europy skrzydłowy Lecha Muhamed Keita (23 l.). Lech przegrał na wyjeździe sensacyjnie 0:1. Odpadnięcie będzie katastrofą i dla klubu, i dla trenera Mariusza Rumaka, który niemal na pewno straci posadę. Uratuje go tylko zwycięstwo i awans. – W rewanżu musimy być czujni, by nie stracić gola, bo tego, że będziemy bramki strzelać, jestem pewien – deklaruje Keita. Co ciekawe, islandzka drużyna Stjarnan FC smak porażki poczuła ostatnio we wrześniu. Od tego czasu w lidze i europejskich pucharach „Gwiazda”, która do Polski dotarła tanimi liniami lotniczymi z przesiadką, jest niepokonana. Dla drużyny z 9-tysięcznego miasteczka Gardabaer sny spełniają się niczym w lokalnej baśni o elfach. – Pokonanie Lecha jest największym sukcesem w historii klubu – mówi Runar Pall Sigmundsson (40 l.), trener drużyny Stjarnan. – Mecz potoczył się po naszej myśli, Lech nie strzelił gola, a nam się to udało. Ta wygrana dała nam mnóstwo radości – mówi Sigmundsson, który wcześniej krótko pracował tylko w norweskiej trzeciej lidze. Pod Reykjavikiem oparł drużynę na młodych Islandczykach i Duńczykach, po części traktujących piłkę półzawodowo. Do grupy potomków wikingów dołączył jedynie Amerykanin hiszpańskiego pochodzenia Pablo Punyed (24 l.).

Jest jeszcze malutki tekścik zatytułowany „Legia dobiła Szkotów”, ale nie ma czego cytować. Ważniejsza rzecz do odnotowania – po JEDENASTU dniach sagi z Terleckimi dziś nie przeczytamy nic o Stanisławie i jego rodzinie. Świat już nie będzie taki sam.

SPORT

0:0 w Gliwicach nic nie daje Ruchowi w perspektywie rewanżu w Danii.

Image and video hosting by TinyPic

Oczywiście w Sporcie szukamy tematów unikalnych – najlepiej ze Śląska. Przeczytajmy więc wywiad z Kocianem.

Jakiego Ruchu możemy spodziewać się w meczu z Esbjergiem, tego z pierwszego starcia w Gliwicach, czy tego z blamażu w Bielsku-Białej?
– Liczę, że zagramy dobrze, a w starciu z Podbeskidziem w drugiej połowie nie poznawałem mojego zespołu. W przerwie mówiłem im, że nadal musimy uważać na kontrataki i stałe fragmenty gry, ale po tym, jak rywale strzelili pierwszą bramkę, wszystko się rozsypało. Nie było widać, by grali systemem, ale każdy grał w swoim ogródku. Straciliśmy trzy bramki błyskawicznie. Brakowało w moim zespole odpowiedniej reakcji. Zabrakło lidera, a piłkarze nie potrafili otrząsnąć się z tego. Nawet nie analizowałem tego meczu z zawodnikami. Czy chciałem ich oszczędzić? Nie, było to spowodowane brakiem czasu. Gramy w systemie czwartek – niedziela i teraz najważniejsze jest dla nas odpowiednie przygotowanie do starcia z Duńczykami. W środę (rozmowa była przeprowadzona w środę po południu) po kolacji będziemy analizować po raz kolejny, jak gra Esbjerg.

I rzut okiem na zapowiedź samego spotkania.

W IV rundzie Ligi Europy piłkarze z Chorzowa w XXI wieku nie grali. Byłby to największy sukces Ruchu na międzynarodowych arenach w nowożytnych dziejach klubu. Do tej pory swoje starty w LE chorzowianie kończyli na III rundzie. Teraz ma być inaczej. Warto przy okazji dodać, że awans do kolejnej fazy pucharów też ma swój, wcale niesymboliczny, ekonomiczny wymiar. W przypadku przejścia Duńczyków klubowa kasa wzbogaci się o 150 tysięcy euro. A jeśli do tego dodamy 270 tysięcy euro, które „Niebiescy” już zarobili w Lidze Europy, widać jak na dłoni, że jest się o co być także z finansowego punktu widzenia.

Image and video hosting by TinyPic

Mamy jeszcze sylwetkę Pavelsa Steinborsa. Przyzwoita.

W RPA Steinbors swoje przeżył. – Przed meczem w szatni odbywały się chóralne śpiewy i wojownicze tańce. Durban to przecież królestwo wojowniczego ludu Zulusów – podkreśla. To nie wszystko. Doświadczył też tego, z czym kibicom w Europie kojarzy się afrykański futbol, chodzi o czary. – Przed meczem jeden z piłkarzy zabierał z szatni butelkę wypełnioną wodą czy jakimś płynem. Do dziś nie wiem, co to dokładnie było. Butelka była kładziona w bramce za moimi plecami. Mówiono mi, że ma to nas uchronić przed utratą gola – opowiada bramkarz z Łotwy.

PRZEGLĄD SPORTOWY

PS daje do zrozumienia, że zwycięstwo ma piękny smak.

Image and video hosting by TinyPic

Doszło do pana głowy już to, że rozbiliście Celtic 6:1, dodatkowo nie wykorzystując dwóch rzutów karnych?
– Tak i to fajne uczucie. Trafiliśmy na tak renomowaną drużynę, a sobie poradziliśmy. Legia sobie poradziła. Jesteśmy fantastycznym zespołem, to najlepsza Legia, odkąd tutaj jestem.

Henning Berg wpaja wam mentalność zwycięzców, to dlatego te słowa?
– Nie, ja od początku mówiłem, nawet po remisie z Irlandczykami, że jesteśmy bardzo mocni psychicznie, fizycznie i piłkarsko. Teraz to potwierdziliśmy.

(…)

Jak fajnie jest być dzisiaj piłkarzem Legii Warszawa?
– Zaje…

Sporo z tego, co znajdujemy dziś w PS, cytowaliśmy odrobinę wyżej w Fakcie. Spójrzmy więc na rozmowę z Joaquimem Machado.

Wtedy droga ku europejskim pucharom będzie prostsza?
– Taki jest nasz cel. Mam w kadrze dobrych piłkarzy. Najwięcej musimy pracować nad ich mentalnością. Lechia od lat nie odniosła żadnego sukcesu. Zawodnicy muszą się przyzwyczaić do tego, że grają o wysokie cele. A przestawienie się z myślenia, że jakoś to będzie, na zwycięstwo jest koniecznością, to nie taka prosta sprawa. Rzekłbym nawet, że to dzisiaj pewien problem.

Czy nasi piłkarze umiejętnościami odstają od pana rodaków?
– Polacy wkładają więcej pasji w treningi i mecze, pracują ciężej. Portugalczycy inaczej gospodarują siłami, są też lepiej przygotowani taktycznie do gry na wyższym poziomie. Skala talentu jest jednak podobna.

Image and video hosting by TinyPic

Do zacytowania nadaje się jeszcze tylko felieton Grzegorza Mielcarskiego.

Jest ostatnio słowo, którego nienawidzę. Rotacja. W polskiej piłce jest chyba najczęściej używanym wyrazem w ostatnich tygodniach. Wszędzie słyszę o rotacji, czytam o rotacji, piłkarzami się rotuje, trenerzy są otwarci na rotację. Generalnie znaleźliśmy się w centrum jednej, wielkiej rotacji. Aż zacząłem się zastanawiać, co to oznacza? Komu ma służyć? Tak, wiem, młody chłopak wchodzący do poważnej piłki w wieku juniora jest beneficjentem rotacji. Nie zastanawia się, po co trener ją stosuje, tylko po prostu zaciera ręce, że może zagrać w ważnym meczu. Zastanawiam się jednak nad czymś innym. Kiedy kibic Legii kupuje bilet na mecz z Górnikiem, a tam w podstawowym składzie mistrzów Polski jest ledwie połowa tych, co pokonali Celtic, czy czuje się usatysfakcjonowany? Real, Barcelona, inne wielkie kluby, czy one na dzień dobry w trzeciej, piątej kolejce ligowej, stosują rotację, czy jednak wystawiają najsilniejszy zespół, jaki mają? Według mnie rotacja to tylko alibi trenerów. Bo kiedy wygrywasz, wystawiając drugi garnitur, to jesteś bohaterem, a kiedy przegrasz – to jasne: nie grałeś w najsilniejszym składzie! Słyszę to za każdym razem przed meczem. Reporter pyta szkoleniowca: – Panie trenerze, X dziś nie gra. – No tak, rotacja w naszym składzie jest spora – odpowiada trener. Szlag mnie wtedy trafia. Bo przecież jest drużyna, podstawowa jedenastka, która w zasadzie na początku sezonu powinna być nietykalna.

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Polecane

Grey Days z New Balance, czyli hołd dla dziedzictwa marki

redakcja
0
Grey Days z New Balance, czyli hołd dla dziedzictwa marki
Niemcy

Kamiński o trudnym okresie w Bundeslidze: Zaciskałem zęby, nie obrażałem się i zasuwałem

Bartosz Lodko
0
Kamiński o trudnym okresie w Bundeslidze: Zaciskałem zęby, nie obrażałem się i zasuwałem
Anglia

Sean Dyche grozi wyprzedażą zawodników, jeżeli Everton nie zostanie sprzedany

Bartek Wylęgała
0
Sean Dyche grozi wyprzedażą zawodników, jeżeli Everton nie zostanie sprzedany

Komentarze

0 komentarzy

Loading...