Reklama

Olkiewicz: Zemsta najlepiej smakuje podana na zimno

redakcja

Autor:redakcja

30 czerwca 2014, 14:03 • 4 min czytania 0 komentarzy

Nie ulega wątpliwości, że jednym z największych przeżyć w świecie piłki nożnej jest możliwość odegrania się na znienawidzonym rywalu. Nie ma słodszego uczucia, niż spuścić do niższej ligi ludzi, którzy odebrali ci x lat temu mistrzostwo, nie ma większej frajdy, niż odgryźć się za upokarzające porażki, nie ma niczego lepszego od radosnego okrzyku: “nosił wilk razy kilka”.

Olkiewicz: Zemsta najlepiej smakuje podana na zimno

Jasne, są wyjątki, są derbowe mecze, są rywalizacje nakręcane przez kibicowskie sympatie i antypatie, są pojedynczy zawodnicy, którzy nadają smaku boiskowym starciom, ale obok tych wszystkich naturalnych atrakcji, jest jeszcze zemsta. Naturalnie najsmaczniejsza, gdy podana w sposób polecany przez samego Vito Corleone – na zimno.

Dlatego właśnie nie potrafię sobie wyobrazić, co mogłoby się dzisiaj dziać w Algierii (czy na ulicach Paryża…), gdyby udało się pokonać Niemców. Wiadomo, patrząc czysto piłkarsko nie mamy w ogóle o czym rozmawiać, maszynka Loewa powinna gładko przejechać się po turystach, którzy pomylili drogę i w jakiś magiczny sposób znaleźli się w 1/8 finału. Niemcy mają bodaj najprostsze zadanie spośród wszystkich zwycięzców grup – nawet Nigeria czy Szwajcaria wyglądają na papierze nieco groźniej, niż Algierczycy, którzy wyszli z drugiego miejsca w “grupie życia”. Nazwisk nie ma co porównywać, dotychczasowych wyników również, podobnie jak piłkarskich tradycji, ale jest coś, co sprawia, że dziś mnóstwo ludzi z całego świata będzie dopingować właśnie Algierczyków i do końca wierzyć w ich zwycięstwo. Ta historia jest zwyczajnie zbyt piękna, by nie wierzyć w możliwość takiego rozstrzygnięcia.

O co chodzi? O dziewięćdziesiąt minut hańby sprzed ponad trzydziestu lat.

Historię z mundialu w 1982 roku przypominał już na łamach Weszło Paweł Muzyka, ale nie sposób nie wrócić do tego dziś, gdy wreszcie pojawia się szansa na wyczekiwaną zemstę. Przypomnijmy – terminarz mistrzostw rozgrywanych 32 lata temu w Hiszpanii ułożył się dla Algierczyków fatalnie – już na wstępie dostali mecz z Republiką Federalną Niemiec, ekipą z Schumacherem, Breitnerem, czy Rummenigge na pokładzie. Różnica klas? Chyba jeszcze większa, niż dziś. Świadczyć o tym mogą ówczesne wypowiedzi Niemców, by przypomnieć te cytowane przez Muzykę: “siódmego gola zadedykujemy żonom, a ósmego naszym czworonogom”.

Reklama

Buta i pycha naszych zachodnich sąsiadów od początku wróżyła nieoczekiwany finał – w końcu futbol nie znosi rozdawania kart przed pierwszym gwizdkiem. Aroganckie wypowiedzi Niemców o czworonogach, obietnice powrotu do domu już po pierwszym meczu, jeśli jakimś cudem przegrają z Algierią, odgrażanie się, że mecz mogliby zagrać z cygarami w zębach… Algierczycy byli szmaceni jeszcze przed rozpoczęciem spotkania, a dziewięćdziesiąt minut na murawie miało być drogą przez mękę. Futbolowy bóg zainterweniował. Mecz zakończył się sensacyjnym zwycięstwem Algierii, a 2:1 z faworytem całych mistrzostw stworzyło szansę na wyjście z grupy.

Późniejsze wyniki? Algieria w plecy z Austrią 0:2, potem 3:2 z Chile, Niemcy i Austria z południowoamerykańskim rywalem kolejno 4:1 i 1:0. Algierczykom po rozegraniu ostatniego meczu pozostaje więc czekać, aż Niemcy zgolą Austriaków, co w normalnych okolicznościach powinno być czystą formalnością. Niestety, niskie zwycięstwo premiowało obie reprezentacje. Kolejne dziewięćdziesiąt minut przeszło do historii jako pokaz gwałcenia wszystkich idei futbolu, jako popis karygodnego zabójstwa z zimną krwią dokonanego na duchu tej kapitalnej dyscypliny. Oddajmy głos Pawłowi Muzyce.

25 czerwca 1982 roku do dziś powinien być wspominany, jako pogrzeb zasad i moralności w piłce. Klęska elementarnej uczciwości. Już w 10. minucie planowego gola dla Zachodnich Niemiec strzela Horst Hrubesch. Po czym przez kolejne 80 minut… Zupełnie nic się nie wydarza. Eberhard Stanjek, reporter niemieckiej stacji ARD, nie kryje zażenowania. Mówi na antenie o hańbie niemającej nic wspólnego z piłką. Austriacki komentator zawiesza głos i przerywa relację już na pół godziny przed końcem.

¡Fuera! ¡Fuera! – krzyczą Hiszpanie na stadionie w Gijon. Wynocha! ¡Que se besen! – podpuszczają zawodników, sugerując, że na koniec powinni się jeszcze pocałować. Na murawie nikt nie walczy. Pyk, pyk, pyk w wolnym tempie, spacerek bez zagrażania którejkolwiek bramce. Jeden z Niemców na trybunach pali narodową flagę. Algierczycy z wściekłością wymachują banknotami. Sprzedaż!

Algieria zostaje brutalnie skręcona. Wyjeżdża do domu, Niemcy i Austriacy grają dalej. Jupp Derwall po meczu bezwstydnie oświadcza, że liczyło się zwycięstwo, a nie piękno futbolu. Wstydźcie się! – atakuje okładka „Bilda”. Kibice jeszcze raz próbują wyrazić swoje zdanie, ale przy hotelu zostają przez niemieckich zawodników obrzuceni butelkami z wodą. Niech motłoch zna miejsce w szeregu…

Reklama

Algieria trafia dzisiaj na Niemców. Innych Niemców, innych zawodników, innych trenerów, innych kibiców, inny naród. W tym jednak tkwi całe piękno międzynarodowej gry przypominającej o tożsamości, przynależności do wspólnoty i określonej ojczyzny, że w takich wypadkach nazwiska przestają mieć znaczenie. Liczy się krzywda, której Algieria doznała 32 lata temu od Niemiec.

Krzywda, za którą dziś może się zemścić. Jasne, szanse są małe, prędzej spodziewalibyśmy się tych wspomnianych siedmiu czy ośmiu goli dla Niemców, ale poza haniebną ustawką z Austrią warto pamiętać o pierwszym meczu Schumachera i spółki. Właśnie z reprezentacją z Północnej Afryki. Zakończonym porażką giganta z Europy.

Historia lubi się powtarzać?

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...