Niepoważni są ludzie, którzy przed najważniejszym meczem mundialu krzyczą: hajs, dawać hajs! Niepoważni są decydenci, którzy pieniądze wysyłają samolotem i mówią, że jeszcze jutro pod hotel podjadą opancerzone wozy. Patologią jest policzkowanie działaczy przez piłkarzy. Absurdem trącą fotki z odzyskanymi dolarami i sweetfocią dwóch wyrzutków, którzy rozbijają kadrę, a potem wieszczą światu, że są “friends for life”. Ale lubię to. Lubię drużyny-kukułki, które w skomercjalizowanym świecie piłki nawet na mundialu wnoszą elementy folkloru.
Nudny byłby ten turniej bez Afryki. Oglądam radość Algierczyków i myślę sobie: o, to są takie historie, na które czekałem. Goście nie boją się łez. Cieszą się jakby właśnie wygrali mistrzostwo świata. Kilka godzin wcześniej obserwuję radosną twórczość Ghańczyków i też fajnie się bawię, choć historie, które powstały wokół tej kadry zabawne nie są. Ghana miała być najbardziej europejską z afrykańskich reprezentacji. Miała powtórzyć sukces sprzed czterech lat, a kończy przygodę z Brazylią w stylu drużyny z osiedla, gdzie kilku rzezimieszków pobiło się pod trzepakiem.
Czytam o walce o hajs i podziałach w drużynie. Kolega mówi mi o trenerze Appiahu, który sfiksował i poprosił o pomoc psychologa. Szczerze? To się nie mogło udać. Ale szacunek za mecz z Niemcami, za najładniejszego samobója w turnieju i chyba najfajniejszą asystę (wczorajsze dośrodkowanie Asamoaha – miód). Zdjęcie Johna Boye, jak całuje odzyskany hajs – folklor, ale czy mistrzostwa polegają tylko na brandzlowaniu się golami Neymara i spieraniu się, bo Suarez ugryzł Chielliniego?
Dwie afrykańskie drużyny w 1/8 finału to progres w stosunku do ostatniego mundialu. Wątpię, żeby w Brazylii ktoś w końcu przebrnął przez nieosiągalną granicę ćwierćfinału, ale średnio mnie to obchodzi, bo wystarczy to co, już zobaczyłem. Ghana potrafiła zepchnąć do obrony zaprogramowanych jak roboty Niemców. Algieria tkała podania tak, że znowu przypomniałem sobie o Brazylijczykach z Maghrebu, a Ahmed Mussa z Nigerii strzelił dwa gole Argentynie. Afryka nigdy nie będzie Ameryką Południową. Słynna przepowiednia Pelego nie spełni się pewnie nawet za pięćdziesiąt lat. Ale ma w sobie coś ten Czarny Ląd, że nawet jak kłóci się i przegrywa, to i tak budzi coś pozytywnego. Gervinho zaplącze się w dryblingach. Benoit Assou-Ekotto pobije się z Benjaminem Moukandjo. Ktoś powie: debile i będzie miał rację. Ale mnie ten bajzel bawi.
Oglądam archiwalne obrazki z mundialu w 1974 roku i widzę gościa z Zairu, który przy rzucie wolnym wybiega z muru i wykopuje piłkę jak w rugby. Totalny odlot. Wspominam Puchar Narodów Afryki i przywołuję w pamięci grubego jakby smażył kotlety po godzinach bramkarza Kapango z Mozambiku. To ten, który zrobił fikołka przy interwencji i prawie złamał kark. Afryka jest nieprzewidywalna, wymyka się schematom. Przegrywa, ale przynajmniej wnosi do piłki coś nowego. Roger Milla na mundial we Włoszech został ściągnięty z emerytury, a kilka tygodni później strzelał jako 38-latek gole i odprawiał słynne tańce wokół chorągiewki.
Nie wiem, dlaczego genialni afrykańscy piłkarze nie potrafią pociągnąć swoich reprezentacji. To znaczy wiem – domyślam się, gdy patrzę na Samuela Eto’o i widzę, jak hajs przysłonił mu godło. Przypomina mi się mundialowa zapowiedź Expektu i słowa Zbigniewa Bońka, że w Afryce powroty do reprezentacji to dwudniowe spotkanie integracyjne, potem leczenie, a za chwilę mecz i wielka niewiadoma. Ktoś się spóźni, ktoś się pokłóci, ktoś w ostatniej chwili sprawdzi stan konta i powie: jak to? Mamy grać? A hajs gdzie? Dawać samolot. Dawać samochody opancerzone. Potem myk, szybki przerzut z walizki do torebki Louisa Vuitton i można wychodzić na boisko.
Niesamowite są te kontrasty. Dysproporcja kadra – klub trzy razy większa niż u Lewandowskiego. Oglądam Wybrzeże Kości Słoniowej i widzę, że taki Yaya Toure nie ma z kim grać. Albo nie wie, jak grać, bo w pewnym momencie bierze piłkę na siebie i zaczyna pędzić pod bramką, jakby tylko w tym akcie rozpaczy dojrzał szansę na awans z grupy. WKS trzeci raz z rzędu jedzie do domu po trzech meczach. Komentatorzy mówią, że zabrakło doświadczenia, a to przecież tutaj gra Drogba i kilkunastu piłkarzy z milionowymi kontraktami z zagranicy.
Afryka…
Tylko tutaj piłkarze Sierra Leone mogą świętować awans do Pucharu Narodów Afryki, by po godzinie dowiedzieć się, że awansu nie ma, bo nie decydowały bramki, tylko bilans bezpośrednich gier… Tylko tu banda przebierańców może podać się za drużynę Togo i rozegrać oficjalny mecz z Bahrajnem. Paleta absurdu i koloru. Wielkiej improwizacji.
Uwielbiam oglądać ich mistrzostwa, bo lecą w zimie, czyli wtedy, gdy w piłce nie dzieje się nic ciekawego. Zawsze jest kilku grubasów, paru szaleńców, ostatnio zapamiętałem np. bramkarza, który skakał na tyłku i błyskotliwego… Platiniego z Wysp Zielonego Przylądku. W głowie utkwiła mi też zwycięska Nigeria i deklaracja tamtejszych prostytutek, że w razie zwycięstwa obsłużą wszystkich klientów za darmo i to przez tydzień! Nie wiem, czy to w końcu wypaliło. Nie widziałem podobnych słów przed mundialem. Ale powiedźcie, że to nie wesołe… Afrykański bajzel.. Wieczna tinda…
Ręce czasem opadają, ale dla takich historii jak Ghana cztery lata temu – warto. Teraz historie może napisać Algieria. Jakby to powiedział Jacek Jońca: niech wykorzysta szansę, którą dał jej Allah…
PAWEŁ GRABOWSKI