Reklama

Życie jak w Madrycie. Kwestia stylu lub śmierci

redakcja

Autor:redakcja

18 czerwca 2014, 17:01 • 4 min czytania 0 komentarzy

Po tak bolesnym laniu po prostu nie masz ochoty wstawać. Poza tym o nokdaunach nie wiesz nic, nie nauczono cię, jak należy przetrzymać kryzysowe sytuacje. Nikt nigdy nie rzucił tak brutalnie twojej filozofii na deski. Nie sprowadził czempiona do parteru bezsilności. Nie wykręcił rąk i – co gorsza – nóg. A teraz jeszcze to medialne podduszenie. Szwajcaria 4 lata temu to przy tym, no cóż… lekkie zamroczenie. My tu mówimy o Waterloo. Po nim piłkarze Vicente del Bosque zgodnie twierdzą, że nie mają już nic do stracenia, że pozostał im tylko atak. Nacierając z impetem chcą zachować upokorzoną godność, odbudować zaufanie w narodzie, może nawet wyjść z grupy. Do Brazylii przyjeżdżali w obronie tytułu. Teraz zastanawiają się, co zrobić by ze sceny nie zejść po ciemku, bez braw i z pokiereszowaną twarzą.

Życie jak w Madrycie. Kwestia stylu lub śmierci

„Od tego stylu nie ma już odwrotu” – powiedział zaraz przed startem Euro 2012 Del Bosque. Sukces w Kijowie tylko go w tym przekonaniu utwierdził. A że trwały i bezdyskusyjny sukces zawsze rodzi mimetyzm, to najpierw w Niemczech a później w Italii powstały wierne filie akademii Tiki-Taki. Po efemerycznych triumfach Grecji Rehhagela i Włochów Lippiego przyszedł czas na hegemonię Hiszpanii. Zrodził się trend, opatentowano znak towarowy, odciśnięto ogromne piętno na nowoczesnym futbolu. Jakość+talent wymieszane z wyrazistą i odważną ideą gry w piłkę. Tiki-taka dała tej reprezentacji wszystko, stała się prawdziwą Winning Formula (tę z angielskich podręczników lat 70. lepiej przemilczmy). Wygrywanie/podawanie uzależniło jak twardy narkotyk. Wplątało w ostrą pornografię – z każdym i wszędzie. Na przekór krytyce i zastępom grabarzy filozofii. Mistrzowie świata i Europy są dziś gotowi umrze za swoje ideały. Dobrowolnie wejdą do trumny i ogłoszą pogrzeb. La Roja wywiesi swój nekrolog tuż obok tych Barcy 07 i Bayernu Guardioli.

Naród domaga się zmian. Naród czuje się zawstydzony, pobity, oszukany. W takich momentach ludzie zapominają, że futbol to sztuka nieprzewidywalności, zapominają o metaforze życia. Kozłów ofiarnych szukają wśród bohaterów dnia wczorajszego. Wypominają „zużycie materiału” i „bezpłciowość”. Piętnują brak odporności i reakcji mistrza na przeciwności losu. Media, kadrę Del Bosque, porównują do złotego pałacu z zamkniętymi oknami i jednym małym brazylijsko-hiszpańskim lufickiem. Duszno w nim od stęchłego powietrza strasznie. Stagnacja nazwisk i rozwiązań. Tylko prywatne folwarki piłkarzy pracują pełną parą. Pique zdradza na konferencji, że Cesc dogadał się z Chelsea, z kolei Cesc w wywiadzie dla „Marki” obwieszcza emeryturę Xaviego w Katarze. Roześmiany Diego Costa po każdym treningu zapewnia, że z Madrytu przeprowadza się do Londynu. Mundial mimochodem.

Ci wszyscy, którzy chcieli uniknąć jak ognia czerwcowego starcia z Brazylią w 1/8 finału, teraz modlą się o nie do niebios. Cierpienia – to jedno, odtrąbienie klęski ludzi, którzy wygrali w swoich karierach ponad 300 trofeów – to drugie. 47 milionów Hiszpanów obawia się, że cykl dobiega końca, że pokolenie mistrzów mówi „adios”. Nikt po 6 latach stawiania pomników z prestiżu nie pali się do wywieszenia szyldu „Perdedores”. Nikt, nawet Del Bosque, nie jest w stanie przewidzieć ostatecznego pożegnania pokolenia „campeones”. Nie da się temu zapobiec. Koniec jest nieodwołalny. Oby był godny. Bez francuskich akcentów.

Vicente jest niezwykle odporny na medialne populizmy. Konserwatysta. I Marques de Salamanca. Z Holendrami w wyjściowym składzie zagrało 9 piłkarzy, którzy w finale Euro 2012 od pierwszej minuty brali udział w apoteozie tiki-taki. W 1:5 w Salvador de Bahia palce maczali zwycięzcy i finaliści ostatniej Ligi Mistrzow, członkowie najlepszej drużyny klubowej XXI wieku. Ikony. A co z utalentowaną młodzieżą? Gdzie ta świeża krew? Del Bosque nigdy nie potrafił zaufać chłopakom z feralnej Olimpiady w Londynie. Trzy zmiany (po jednej w każdej formacji) – to wszystko czego możemy oczekiwać od Markiza.

Reklama

Do końca turnieju nie zobaczymy ani Hiszpanii Clemente, ani gry w Caparrosa. Żadnych powrotów do kronik „Furia Roja”, żadnego „pelotazo” z pominięciem środka pola. Hiszpania musi zacząć wygrywać, najlepiej wysoko i „do zera”. Problem w tym, że poza 3:0 z Rosjanami w półfinale Euro 2008 oraz wspomnianym laniu osłabionych Włochów, Hiszpania nigdy nie była fabryką „goleadas”. Pozostaje wróci do podstaw katechezy – cierpliwości rozegrania, kontroli wydarzeń, minimalizacji przypadku i własnych błędów. Kiedy w pierwszym meczu turnieju dajesz sobie wbić więcej goli niż we wszystkich 13 spotkaniach w dwóch ostatnich imprezach (MŚ 2010 i Euro 2012), to nie pozostaje ci nic innego jak się zbuntować. Walnąć pięścią w stół. Zdjąć usypiającą pidżamę, zrzucić z nóg wygodne kapcie pamiętające lata glorii. Czas na wojnę w Rio. Na sensowną strategię, zaskoczenie. Czas na przebudzenie. Jeżeli ktoś myślał, że Hiszpanie są nie do pokonania, to niech się nie zdziwi, że kiedy już pokonani zostali, to reszta stawki również sięgnie po broń Holendrów.

Cesar Luis Menotti po piątkowej hekatombie powiedział że „Hiszpania po sześciu latach straciła wreszcie przywilej bycia torreadorem i została cierpiącym bykiem”. A, że w corridzie byka ułaskawia się niezmiernie rzadko, to światowa publika czeka na śmierć. Najlepiej szybką i bezbolesną. Na krwawe konanie w katuszach Casillas, Villa, Xavi i Xabi nie zasłużyli. „Maracanazo II” głęboko zagląda w oczy. Tylko od mistrzów świata zależy czy nie zapaskudzą nim swoich CV.

#LaRojaSiPuede

RAFAŁ LEBIEDZIŃSKI
z Hiszpanii
Twitter: @rafa_lebiedz24

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
0
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna
Piłka nożna

Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Patryk Stec
7
Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...