Każda rozmowa na jego temat sprowadza się do trzech słów. Ambitny, ułożony, pracowity. Wady? Kiedyś za wszelką cenę chciał wygrywać. Dziś? Nie stwierdzono. No, można się przyczepić do liczb. Przed sezonem nie znał go nikt, teraz jest na ustach całej piłkarskiej Polski, choć większość zadaje sobie pytanie – o co tu chodzi? Jakim cudem 19-latek z Trójmiasta trafił do Benfiki? Co widzi w nim Jorge Jesus, czego nie zauważył Adam Nawałka? I wreszcie – skąd tak naprawdę wziął się Paweł Dawidowicz i kto na jego transferze skorzysta najbardziej?
– Co ja ci mam powiedzieć? No, hienka! Po prostu hienka. Spokojny, cichy, pogodny. Bije od niego pozytywna energia – zaczyna rozmowę Mateusz Bąk, jeden z najciekawiej wypowiadających się piłkarzy Lechii, który akurat na temat Dawidowicza nie ma zbyt wiele do dodania. – Czemu hiena? Spójrz na jego młodą buzię, taka mała hienka – żartuje „Bączek” nawiązując do ksywy Dawidowicza. A co o niej sądzi sam zainteresowany? – Kolega się naoglądał Animal Planet – szybko uciął temat przepytany w „Weszło z butami”.
Tatuaże?
Nie, nigdy.
Największa impreza po zwycięstwie?
Nie ma czasu na zabawy, nie teraz.
Ulubiony ekspert piłkarski?
Skupiam się na meczu, a nie na tym, co mówią.
Ostatnia książka?
Opowieść Wigilijna.
Komentarzy nie czyta, planów nie ma żadnych, o transferach nie myśli, mistrzem – „naprawdę w to wierzę!” – będzie Lechia. Benfica? Cieszę się, że się udało. Borussia? Od spekulacji do transferu daleka droga. Negatywne komentarze? Nie zwracam uwagi. Opinia Moniza, że na wyjazd jest za wcześnie? Rozmawiałem z trenerem i już jest OK. Nawałka był na meczu? A, nie wiedziałem. Świętowanie transferu i 19. urodzin? Byłem w kinie. W Polsce więcej nie osiągnie? Wiek nie ma znaczenia.
Tak mniej więcej wygląda każda rozmowa z Pawłem Dawidowiczem. Najbardziej utalentowanym zawodnikiem Lechii, dla którego w życiu liczy się wyłącznie piłka i który sprawia wrażenie, jakby nie zdawał sobie sprawy, do jakiego klubu przechodzi. Pozostałe zainteresowania? Jeden z kolegów wspomina o rybach, na które Paweł jeździ z bratem, a jego nauczyciel z podstawówki o innych sportach. – Wyróżniał się w każdej dyscyplinie. Pływanie, siatka… Pawełek wszędzie miał bardzo dobre wyniki. Jak nie był najlepszy, to przynajmniej pierwsza trójeczka – wspomina Paweł Oliwa, który był wychowawcą Dawidowicza od czwartej do szóstej klasy i który szkolił go aż do juniorów w Sokole Ostróda.
– Wzorowy uczeń. Świadectwa zawsze z paskiem. Tak wychowali go rodzice, choć on od początku był w stu procentach ukierunkowany na piłkę – kontynuuje Oliwa, a my dopytujemy: wady? Problemy? Konflikty? – Nie, kompletnie bezkonfliktowy. Przypomina mi się, jak graliśmy z zaprzyjaźnioną szkołą z Kaliningradu. Niby pokazowy turniej, pół zabawa, ale Pawełek tego nie rozumiał. Musiał pokazać, kto rządzi. Za wszelką cenę chciał wygrywać. Przeciwnicy byli dużo słabsi, niektórzy odpuszczali, a on non stop chciał pokazywać, że jest lepszy. Nieraz trzeba było go hamować, bo nie rozumiał, że nie zawsze można wygrywać.
Taki pozostał do dziś. Mateusz Bąk opowiada, że Dawidowicz jako pierwszy pojawia się przed treningiem w siłowni. Pozostali koledzy z drużyny powtarzają praktycznie to samo. Nawet anonimowo, bez nazwiska, nie potrafią sobie przypomnieć żadnych anegdot, ekscesów czy jakichkolwiek historii godnych zapamiętania. – Wszedł taki chłopaczek do szatni, zaczął grać, świetnie się sprawdził i tyle. Co jeszcze? Trzyma się z „Frankiem” i Kugielem. W ogóle nie baluje. Sopot nigdy go nie kręcił ani żadne inne uciechy – mówi kolejny z zawodników. I na tym kończy się rozmowa na temat Dawidowicza poza boiskiem.
A na murawie? Tu tematów jest sporo. Główny to jego boiskowa pozycja, bo tu środowisko się podzieliło. Jedni – jak Benfica – twierdzą, że to urodzona szóstka, typowy defensywny pomocnik w stylu Nemanji Maticia, drudzy, że przy takich warunkach fizycznych i doskoku do przeciwnika warto byłoby go cofnąć na środek obrony, a jeszcze inni, że panuje nad piłką tak, że lepiej sprawdziłby się na „ósemce”. Do grupy numer dwa – uwaga, wjeżdżamy na tematy bardziej fachowe – należy selekcjoner Adam Nawałka, który na łamach Sport.pl nie mógł się nachwalić piłkarza Lechii: – Dawidowicz jest blisko kadry i już za rok może osiągnąć poziom międzynarodowy, a za dwa skutecznie walczyć z najlepszymi na świecie. Na razie dla tych chłopców jest za wcześnie, aby udźwignęli rolę trzeciego i czwartego obrońcy w kadrze. Ale szybko może się to zmienić.
– Polecałem go trenerowi Nawałce już na mecz z Niemcami. Już są powołania na Litwę? I co? Nie ma Pawła? Szkoda – rozpoczyna Bogusław Kaczmarek, który dał Dawidowiczowi szansę debiutu w ekstraklasie. – Widział go pan z Lechem?
– Oczywiście.
– I jak wrażenia?
– No, zagrał świetnie. Nie ma co ukrywać.
– A wie pan dlaczego? Grając na szóstce lub ósemce, nie zagra takich piłek, bo wtedy ma zawodnika z przodu, z tyłu i z boku. A jak rozprowadza grę ze środka obrony, to ten „ekran” przed sobą ma szerszy – tłumaczy Kaczmarek.
– Ogrywaliśmy go na wielu pozycjach. W Młodej Ekstraklasie grywał na prawej obronie, u trenera Untona w rezerwach na środku, a jak trzeba, to i na lewej. Wie pan, my go przygotowywaliśmy na kilka pozycji, bo stopera od „szóstki” dzieli jedynie 15 metrów, a system zachowań jest podobny – kontynuuje „Bobo”, a zapytany o główne zalety Dawidowicza rozpoczyna kolejny monolog. – Doskonały start do piłki, nie ma problemu ze zmianą kierunku biegu, świetne cechy motoryczne. Pamięta pan mecz z Koroną? Chłopak robi karnego, a za 15 minut skacze do głowy i strzela gola! Normalny gość w jego wieku uciekałby od gry i nawet nie poszedłby na stały fragment!
– Warunki fizyczne predestynują go do gry na środku obrony, ale przy swojej mobilności doskonale daje też sobie radę na „szóstce”. Obie te pozycje są dla niego przyszłością, ale to jeszcze nie czas, by jednoznacznie go gdzieś kwalifikować. Niech po prostu się rozwija – dodaje trener kadry U-21, Marcin Dorna, z którym zgadza się skaut Lechii, Roman Kaczorek. – Zawsze miał świetną „czytankę”, więc trenerzy dla bezpieczeństwa ustawiali go na defensywnej pomocy, ale ma też inklinacje do gry ofensywnej. Jeśli ktoś da mu zielone światło na występy z przodu, to też sobie poradzi. Szóstka jak najbardziej, stoper również… Uniwersalny chłopak, wszędzie daje radę – twierdzi główny odkrywca talentu Dawidowicza i człowiek, który przekonał młodego licealistę z Ostródy, by wybrał Lechię, a nie pobliski Stomil Olsztyn.
– Trenowałem rocznik 95 w Lechii i podczas jednego z turniejów 11-latków w Ostródzie zauważyłem Pawła, a potem, za zgodą Sokoła, zabierałem go na różne turnieje z Lechią. Rozmawialiśmy o sprowadzeniu go na stałe, gdy trafił do gimnazjum, ale wtedy razem z rodzicami zdecydował, że chce zostać bliżej domu, w Olsztynie. Ja natomiast zostałem skautem Lechii i dalej obserwowałem go w kadrach Warmii i Mazur. Pilnowałem tego tematu, utrzymywaliśmy kontakt, aż Paweł, już jako uczeń liceum, trafił do nas do Gdańska – kontynuuje Kaczorek. – Ojców tego sukcesu jest wielu. Olbrzymią pracę wykonali ludzie w Ostródzie, trener Łopatko ze Stomilu, szef skautingu Kaczorek, ale też przede wszystkim rodzice, którzy wzięli kredyt, by kupić mieszkanie w Gdańsku. To jest właśnie ta świadomość! – dodaje Kaczmarek, który na temat Dawidowicza mógłby rozmawiać godzinami.
Tym, któremu jednak należy przypisać największe zasługi za przeskok Dawidowicza z piłki juniorskiej do seniorskiej, jest Michał Probierz. Kaczmarek faktycznie znalazł miejsce dla 17-latka w grupie 10 najzdolniejszych juniorów Lechii, ale to Probierz od początku sezonu oparł środek pola na Pawle. Efekt? Noty: 6, 6, 6, 6, 6, 7 i 4 w pierwszych siedmiu kolejkach, następnie zjazd, ale trzeba Dawidowiczowi oddać, że miejsce w składzie utrzymał przez cały sezon. Jak natomiast tłumaczy swoją kiepską formę pod koniec jesieni i na początku wiosny? Krótko. – Zmęczenie. Czasem potrzebuję dłuższego odpoczynku, żeby dobrze się czuć na boisku.
Dobrze, czyli tak, jak tutaj. Jesteśmy przekonani, że większości z tych akcji nie dostrzegliście, oglądając mecze Lechii.
I właśnie oglądając takie highlighty można dać wiarę słowom ze sztabu Lechii, którzy twierdzą, że jeden z parametrów to u Dawidowicza klasa światowa. Mianowicie – wynik na pięć metrów. – O ile się nie mylę, poniżej sekundy. Na pierwszy rzut oka nie widać tej jego szybkości, bo każdy myśli, że jeśli ktoś ma 1,90 metra, to musi brakować mu dynamiki, ale akurat u Dawidowicza wygląda to bardzo dobrze – twierdzi jeden z pracowników Lechii. Mankamenty? Bobo Kaczmarek zaleca poprawę kontroli piłki tuż po przyjęciu, a Czesław Michniewicz – na łamach 2×45.info – jeszcze lepsze kreowanie akcji ofensywnych plus gole, asysty i strzały.
I trzeba przyznać mu rację, bo liczba bramek, asyst i kluczowych podań (1/1/0) to jak na zawodnika, który ma zastąpić Nemanję Maticia, straszna mizeria. To jednak wystarczyło, by choćby w takiej 34-tysięcznej Ostródzie stać się postacią symboliczną. – Sukces Pawełka, naszej ostoi, to wielka sprawa dla nas, ale i dla następnych pokoleń – twierdzi Paweł Oliwa, który ma czym motywować swoich nowych podopiecznych. Choć w samym klubie nie chcą tego potwierdzić („faktycznie, krążą takie liczby. I niech krążą”), Sokół z transferu Dawidowicza ma zgarnąć ok. 15 procent. Jakie to pieniądze dla trzecioligowca? – Przed nami awans do II ligi, co oznacza spory przeskok finansowy, ale jeśli dostalibyśmy taką kasę, to naprawdę będziemy mogli spokojnie zacząć myśleć o II lidze – twierdzi jeden z pracowników Sokoła pragnący zachować anonimowość.
– Czyli to wasz budżet na ile lat? – dopytujemy.
– W II lidze mogą być trzy lata. A niżej… Nie wiem, z pięć lat? Ale warto było oddać Pawełka do Lechii za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Oj, było warto…
TOMASZ ĆWIĄKAŁA