Reklama

Jak co poniedziałek… PAWEف ZARZECZNY

redakcja

Autor:redakcja

12 maja 2014, 14:17 • 4 min czytania

Numer 100. Tak, dokładnie tak wiele tygodni męczę się nie tyle z wami, co z pracą od poniedziałku. Właściwie, z wrodzonego lenistwa, chciałem wybrać najlepsze kawałki z tych dwóch lat, pochwalić się dowcipem czy trafnym przewidywaniem, ale… To sobie zostawię na książkę, pozbieram, wydam, będziecie mieli gotowy prezent dla przyjaciół i wrogów, ale ludzi kochających piłkę nożną.

Jak co poniedziałek… PAWEف ZARZECZNY

Co z tych 100 kawałków zapamiętałem, oprócz ich niebywałej popularności? Otóż pierwszy raz zetknąłem się z hejtowaniem, czyli z rzygowinami. W dupie to mam, ale niezmiennie mnie zastanawia jak kogoś, kto zostawia w życiu jakiś ślad, można obrażać? Za co? Ł»e piszę najlepiej w Polsce i nie dotyczy to tylko futbolu? Ł»e pracą, bo startowałem z domu dziecka, dorobiłem się wykształcenia, kilku domów, najlepszych aut i dupek też najładniejszych?

Reklama

Zauważam, że niestety sporo z was, czytelników, kibiców, ma kompleksy.

Czy to nie wasi ojcowie przypadkiem nie gwizdali na Stadionie Śląskim na Kazia Deynę?

Jesteście jota w jotę tacy sami buraczani.

*

Ale dla odmiany – na Legii podchodzi jakiś chłopak, zapłakany. Jego brat jest w śpiączce od siedmiu miesięcy, ma na imię Rafał. I stracił motywacje do życia. Ale może gdybym napisał mu coś budującego, ja, Paweł Zarzeczny, to on się ocknie i wróci do życia, ma dopiero 20 lat!

Napisałem mu – Rafale, w swoim życiu miałem sto razy bardziej przesrane, i się nie poddałem, i tobie zwyczajnie tego zabraniam!

Ten chłopak, choć śpiący, więcej daje mi otuchy, niż wy jesteście w stanie mnie zdenerwować, cymbałkiewicze.

*

Gramy z Niemcami we wtorek, jakoś ciśnienie nie rośnie, a to z jednego powodu. Selekcjoner jest nijaki, nikt nie chce się dla niego zabijać i grać, poza Ł»yro, o którym lata temu napisałem że drewniany i troszkę go nie doceniłem. Mecz z nikim o nic, może żeby uczyć się na błędach. Ale – jak dawniej mawiano – trzeba się uczyć nie na błędach, tylko na uniwersytetach.

Spodziewam się remisu, i całe szczęście. Gdybyśmy nie daj Boże wygrali – uważalibyśmy to za legalne zwycięstwo, a to nieuczciwe postawienie sprawy, w końcu Niemcy B kontra Polska C (bo B nie przyjedzie, a A jeszcze nie mamy). Ale, popatrzeć można. Muszę się pochwalić tym, że byłem na słynnym meczu z 1971 roku w El ME na dziesięciolecia. Górski początkujący (i to mocno, skoro grał Kot a na ławce Deyna), prowadzimy 1:0 po golu Gadochy, było nie było z hitlerowcami którzy dziećmi palili w piecach (te zbrodnie niewybaczalne są przez dziesięć pokoleń), no ale potem Mueller, Beckenbauer, i cała plejada przyszłych mistrzów świata rozjechała nas jak chciała.

Widać było (dziesięć lat miałem), że oni są po prostu bardziej pracowici.

To jak w dowcipie, który opowiadał mi mój szwagier, Niemiec. Na budowie robotnik (Polak, Włoch, dowolne wstawić) przychodzi do majstra i prosi o olej do taczki.

– A po co olej?

– Bo jak jadę to ona tak zgrzyta: piii, piii…

– Majster idzie do kantorku i za chwilę wychodzi i daje robotnikowi wymówienie z pracy!

– Ale za co? Za co?

– Bo u mnie taczka ma skrzypieć pi-pi-pi-pi-pi-pi-pi!

To jest ta różnica. No, ale na pociechę, Lewy został tam królem strzelców – to też wskazówka dla was, bo zdaje się że to na weszło czytałem wiele razy, i to nie w hejtach, że jest chujowy.

Nieźle się znacie na ludziach. 

*

A w ogóle raz w życiu zagraliśmy z Niemcami jako faworyt, w meczu otwarcia mundialu w Argentynie. Było 0:0, co spowodowało w Polsce totalne wkurwienie, a głównym tematem było to czemu Gmoch nie dał szansy Lubańskiemu, bo szkopów byśmy jak nic roznieśli. Ha, tak było, i to za komuny. Podobał mi się też mecz na mundialu w Niemczech (Dortmund?), gdy Boruc w pojedynkę trzymał do 90 minuty 0:0, grając chamsko na czas i pokazując frycom paluszek… szkoda. No a o meczu na wodzie czy wtopie Warzywniaka w Gdańsku nie warto wspominać.

Jak chcemy grać jak Niemcy, to każdy Polak musi zapamiętać: pi-pi-pi-pi-pi! Tempo tempo! A nie tępo.

*

Kosa zaprosił na ślub syna (ale pochwalił się od razu, że od synowej jeszcze piękniejsza jest córka, 90 w biuście, wow!) i mówi: wiesz co, kiedyś to ja byłem piłkarzem, a ty dziennikarzem, i my jak mieliśmy różnice zdań, to żeśmy się napierdalali! Każdemu na czymś zależało! A jak dzisiaj to wygląda? Lenie i tchórze.

No, zaprosił też, uwaga, Diego Simeone, kumpla z Atletico, zaraz po finale Ligi Mistrzów. Fajnie by było, jakby w Konstancinie wreszcie zaliczył plecki! Jak ja niejeden raz.

Taa, świat futbolu jest piękny i bogaty. A że gówno należy omijać – tak trzeba robić wszędzie.

Za 100 tygodni ze mną, bardzo dziękuję i nisko się kłaniam.

A frajerom odpowiadam, jak kiedyś na podwórku – z kiciorem parówo.

Najnowsze

Reklama

Felietony i blogi

Reklama
Reklama