Reklama

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

11 marca 2014, 12:26 • 7 min czytania 0 komentarzy

Piszę ten tekst w samolocie. Lecę – jak już gdzieś napisałem – zapalić w Barcelonie świeczkę po drużynie Pepa Guardioli. Jak wiele ten szkoleniowiec znaczył, widać dzisiaj na Camp Nou oraz w Monachium. Obie drużyny mają wspólne DNA, z tym, że znajdują się w zupełnie innych stadiach rozwoju: w Katalonii mamy już starca ledwie pamiętającego piękne lata, a Bawarii młodzieńca z zapałem podbijającego świat. Starzec wciąż się nosi dumnie, wciąż darzony jest szacunkiem, ale czasami już zapomina, gdzie zapodział klucze do domu i dokąd w ogóle zmierza. Starzec ma twarz Xaviego, który mówi, że trawa była za sucha, by sprawnie podawać.
Lubię latać do Barcelony – jak w sezonie zobaczę na żywo tak ze cztery mecze, to jestem zadowolony. Uwielbiam tak atmosferę tego miasta – na którą składają się nie tylko ludzie i architektura, ale oczywiście też klimat i dostęp do morza – jak i atmosferę stadionu. Jeszcze rok temu poważnie rozważałem przeprowadzkę do Hiszpanii i gdyby nie urodził mi się syn, to kto wie: może właśnie wiódłbym tam słodkie życie jak znany wam z Weszło Rafał Lebiedziński.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

Tydzień w Barcelonie, dwa mecze na Camp Nou, jak się taką wycieczkę dobrze zorganizuje, to i koszty są względnie małe. Lecę w grupie dziesięcioosobowej, wynajęliśmy 240-metrowy apartament z pięcioma oddzielnymi sypialniami, salonem (kominek i te sprawy), tarasem, co za 7 dni kosztuje jakieś 7500 złotych, czyli… 750 na głowę. Mało. Loty, jak wiadomo, dzisiaj są w cenach śmiesznych, więc tak naprawdę największą inwestycją jest własny czas. No, wykosztować trzeba się na bilety, bo te na Barcelonę są drogie (800 złotych na mecz z Manchesterem City, na Osasunę pewnie wyjdzie połowa tego), ale na tym akurat oszczędzać nie wolno. Większa by tylko była frajda, gdyby na mecze piłkarskie chodziło się jak do cyrku – w myśl zasady “idę popatrzeć na Messiego”. Wiele osób tak potrafi, niestety ja w głowie zawsze mam: “idę popatrzeć na Messiego, ale najpierw rzucę okiem na tabelę”. Spieprzony już chyba sezon ligowy trochę psuje ogólne wrażenie.

Barcelona jest dziś starcem z Alzheimerem, roztrzęsiona, próbująca sobie przypomnieć, na czym to wszystko niegdyś polegało i faktycznie od czasu do czasu doznająca olśnienia. Ale coraz rzadziej. Trenerem zrobiono gościa znikąd, który przez większość meczów patrzy się w ziemię. Jeśli Szozda zapytany kiedyś, co zapamiętał ze swojej kariery, odpowiedział, że przednie koło roweru, to Tata Martino z pobytu w Barcelonie zapewne najlepiej pamięta swoje buty. W zarządzie bałagan, z klubu uciekają wychowankowie. Jako pierwszy na zaskakujący ruch zdecydował się Thiago Alcantara i po czasie zastanawiam się, czy może jako pierwszy po prostu zorientował się, co jest grane. Za moment zawiną się kolejni: Victor Valdes i Carles Puyol. Jeśli ludzie tak związani z Barceloną, jej wychowankowie, proszą o odejście, to nie jest to do końca zrozumiałe. Barcelona jako miasto (jakość życia, klimat) i jako klub (osiągnięcia, pieniądze, szacunek) nie jest miejscem, z którego człowiek chętnie odchodzi – tak mi się przynajmniej zdaje. A skoro kolejni piłkarze zaczynają się zastanawiać, jak by to było pograć gdzie indziej, to znaczy, że coś tam w środku chyba pękło.

Tata Martino tego nie poskłada, ktoś powinien się szybko uderzyć w pierś i zastanowić, co dalej. Tkwienie w obecnym marazmie to strata czasu i potencjału Messiego. Gdyby miał przez kolejne lata grać w drużynie tak popadającej w przeciętność, to byłoby mi go zwyczajnie żal. Już lepiej sprzedać go za 200 milionów euro do Bayernu (myślicie, że by tyle nie zapłacili?), niech pisze historię futbolu pod wodzą swojego ulubionego trenera.

Ale nie – to tutaj, na Camp Nou, powinna pisać się przyszłość Argentyńczyka, tyle że w warunkach na miarę jego klasy. Czyli nie z trenerem wyciągniętym z dupy (przepraszam za wyrażenie, ale mimo usilnych prób innego nie znalazłem) i nie u boku skapcaniałych coraz bardziej zawodników. Ten Xavi opowiadający o zbyt suchej murawie… Czy on się w ogóle słyszy? Czy jemu się wydaje, że przeciwnicy będą pielęgnowali trawę w taki sposób, by panu Xaviemu grało się w sposób najbardziej komfortowy? Gdyby spadł deszcz, to murawa byłaby mokra, a że nie padało, to była sucha – proste.

Reklama

Xavi w sposób najdobitniejszy uosabia problemy tej drużyny – problemy sytych mistrzów. Facet ma prawo czuć się człowiekiem wygranym, jest to w pełni zrozumiałe, to jeden z najbardziej utytułowanych graczy w historii futbolu. Jemu chyba czasami się wydaje, że mecz to taka miła cotygodniowa uroczystość, coś jak dla aktora Hollywood zapozowanie na czerwonym dywanie podczas głośnej premiery. On wychodzi podyrygować jako doświadczony i dostojny maestro, a tutaj trzeba być gotowym na wojnę. Na to, że ktoś cię podepcze, kopnie w kostkę, uderzy w oko, ktoś będzie biegał szybciej, skakał wyżej, bił mocniej. Nie wiem, czy Xavi mentalnie jest na taką walkę dziś gotowy, gdy słyszę coś o zbyt suchej murawie, to zgaduję, że już chyba nie. On chciałby, by rozwinięto przed nim czerwony dywan, a trafia na suche klepisko i nie umie się przestawić.

Pewnie da się takiego starego mistrza reanimować, wzniecić w nim ogień, natchnąć. Ale musiałby to zrobić ktoś z odpowiednią charyzmą i autorytetem. Pewnie ktoś taki jak Guardiola, a nie taki jak Tata Martino. Pozwolenie, by Xavi wygasał, to pozwolenie na przeciętność.

W tym sezonie ligi hiszpańskiej Xavi zanotował tylko dwie asysty, Iniesta niewiele więcej, bo pięć. Obaj ani nie strzelają goli (to znaczy strzelają, ale od święta, nigdy nie można liczyć, że zrobią to w ważnym momencie), ani nie notują zbyt często otwierających podań. Większość ataków prowadzona jest skrzydłami, z użyciem bezmyślnych piłkarzy. O ile kiedyś Barcelona grała mądrze, o tyle teraz gra głupio, bo za wiele zagrań odpowiadają głupi piłkarze. Po ludzku – głupi. Alexis Sanchez może strzelić jeszcze piętnaście goli w tym sezonie, ale nie zmienię zdania, że to gość o niebywałych nawet jak na sportowca ograniczeniach intelektualnych – niemal zawsze na boisku wybiera najgorsze rozwiązania. Niestety, niebezpiecznie zbliża się do niego Neymar, któremu się zdaje, że wielki futbol polega na machaniu nogami nad piłką. Tymczasem to pokazy techniki dla ubogich, a nie futbol, plażowy szpan. Messi nogami nie macha (a przecież mógłby), za to dobrze przyjmuje piłkę, w przeciwieństwie do Brazylijczyka, dla którego skoncentrowanie się na przyjęciu to sprawa zbyt banalna.

Każdy z innej bajki. Xavi mądry, ale stary, wolny i wypalony. Alexis Sanchez pełny chęci, szybki, ale głupi jak but. Neymar popisujący się fryzurą, fotkami i zagraniami nie mającymi sensu. Dani Alves chyba chcący złapać ostatni powiew młodości u boku rodaka i pragnący wspólnych potańcówek. Pique już tęskniący za Puyolem i Valdesem, Pedro zastanawiający się co dalej, Iniesta wiecznie wracający do drużyny po jakimś urazie, podobnie jak i Alba. Gdzieś nad wszystkimi Messi, szukający w głowie pomysłu na ten zespół, do spółki z Fabregasem.

Tam naprawdę potrzeba kogoś, kto to poskłada do kupy, jak kiedyś po Rijkaardzie. Dzisiaj to wszystko rozłazi się w różnych kierunkach – z jednej strony część zawodników wciąż pamięta Guardiolę i to, by na przykład po wysoko zwycięskim meczu nie błaznować i zachować szacunek dla przeciwników, z drugiej inni wolą karnawał proponowany przez Neymara i jemu podobnych.

A propos Neymara.

Reklama

W zeszłym roku poszedłem na kolację z Raymondem Domenechem, gadaliśmy kilka godzin. Powiedział mniej więcej coś takiego: – Kto będzie następnym wielkim liderem Francji? Prędzej Kondogbia niż Pogba. Pogba na pewno nie. Wiesz dlaczego? Wielcy liderzy nie mają takich fryzur jak Pogba. Nigdy. Po prostu nie. Jeśli ktoś jest wielkim liderem, nie wygląda jak Pogba. Przypomnij sobie wszystkich charyzmatycznych kapitanów i zastanów się, czy któryś poświęcać tak wiele uwagi fryzurze.

I w sumie te słowa można byłoby poświęcić także Neymarowi. Człowiek z fryzurami Neymara zawsze będzie dodatkiem do drużyny, a nie jej twórcą.

Dzisiaj Barcelona jest zespołem bez klarownego planu, dryfującym, a nie podążającym w wybranym kierunku. Dzisiaj różnica między Bayernem a Barceloną jest taka, jak między Guardiolą i Martino oraz jak między Thiago Alcantarą i Sergim Roberto. Katalończykom sprezentowano niskiej jakości części zamienne, maszyna rzęzi, czasami w ogóle nie odpala. Za chwilę przeprowadzić jeszcze kilka roszad i jeśli dalej tę drużynę “wzmacniać” będą zawodnicy o IQ bajaderki, za to ładnie uczesani, to do niczego dobrego to nie doprowadzi.

Ale mimo wszystko – już cieszę się na najbliższe mecze, które obejrzę z trybun. Takich jak ja będzie wielu: możecie wierzyć lub nie, ale dzisiaj mecze na Camp Nou są pełne Polaków. Moim samolotem leciało kilkudziesięciu (!) kibiców, samolotem z moim kumplem drugie tyle. W środę na stadionie lekko licząc zjawi się pewnie ze trzysta osób z Polski. Kibicowanie XXI wieku, świat zmalał do tego stopnia, że jeśli mieszkasz w Łowiczu, to wcale nie jesteś skazany na oglądanie ciamajd grających w Pelikanie.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...