Reklama

Życie jak w Madrycie. Tataklizm

redakcja

Autor:redakcja

26 lutego 2014, 12:21 • 6 min czytania 0 komentarzy

Z boku wygląda to jak bułka z masłem. Daj tym małym piłkę i czekaj cierpliwie na gole. Samograj. Komu z was przez głowę w ostatnich 6 latach nie przeszła myśl: “Gdybym nawet ja – totalne drewno – stał w ataku Barcy, sezon musiałbym skończyć z kilkoma bramkami”. Teoretycznie najmniej skomplikowana drużyna na świecie – z wygrawerowanym stylem, taśmowymi schematami, z czystą jak łza filozofią i argentyńską perłą, z wybitną generacją piłkarzy w kwiecie wieku. Praktycznie – najtrudniejsze zadanie, jakie można sobie dziś w wielkim futbolu wyobrazić: nie dotykaj dzieła sztuki, ale zarazem nie pozwól, żeby przestano zachwycać się nim w największych galeriach i muzeach świata.
“Tata” Martino boleśnie ściera się z europejską rzeczywistością. Ma już 51 lat, z czego kilkadziesiąt spędzonych w południowoamerykańskich realiach piłkarskich. Futbol zawsze – nawet z trenerskiej perspektywy – postrzegał swojsko, po argentyńsku – “pasion”, “pasion” i jeszcze raz “pasion”. W jego głowie nie było miejsca na lewitujące dylematy: 57, 86, 100 milionów euro, jakieś niezapłacone podatki czy dymisję szefa transmitowaną do kilkudziesięciu krajów. Cała ta katalońska otoczka z Barcą – pępkiem świata sukcesów i klęsk 7-milionowego narodu – zaczęła przytłaczać skromnego faceta z Rosario. Nie ma, i mieć nie będzie, doświadczenia swojego włoskiego rywala, otrzaskanego w wieloletniej pracy na najwyższych obrotach ciśnienia (wyniku i kasy) w Mediolanie, Londynie oraz Paryżu. Gerardo Martino z dnia na dzień dostał do rąk bardzo drogą zabawkę. Miał jej nie popsuć, a w międzyczasie dopasować nowe części (Neymara) w kolejnym wyścigu zbrojeń. Czasu na wybranie strategii miał jeszcze mniej niż jego małżonka na zakup pistacjowej marynarki w El Corte Ingles.

Życie jak w Madrycie. Tataklizm

Do porażki z Realem Sociedad media po każdym potknięciu Barcelony znajdywały przynajmniej kilka powodów na ułaskawienie Martino. A to przez dwa miesiące brakowało kontuzjowanego Messiego, a to ewentualną apatię w rozgrywaniu piłki zrzucano na karb coraz bardziej zardzewiałego Xaviego i pomijanego Iniesty. Wpadki w Bilbao, Amsterdamie czy Pampelunie można było jeszcze przypudrować niechlujstwami w obronie oraz paraliżem przy stałych fragmentach gry. Sami piłkarze bili się przecież w pierś za brak koncentracji i odpowiedniego podejścia. Dziś winny jest tylko jeden. W dwa tygodnie “Tata” przeszedł bardzo krótką ścieżkę zdrowia – od człowieka zdolnego wygrać “triplete”, przez trenera zasługującego na wieloletni kontrakt, po zdezorientowanego nieudacznika. Bez przejrzystych ideałów i logicznych wyborów. Ścieżka bez drogowskazu i oświetlenia.

Analiza siedmiu miesięcy pracy Martino w Katalonii z dziennikarsko-kibicowskiego punktu siedzenia wypada cholernie niesprawiedliwie. Do minionej soboty drużyna pod wodzą argentyńskiego trenera miała niemal identyczne wyniki (we wszystkich rozgrywkach), co Barca w debiutanckim sezonie Pepa Guardioli (2008/09). Wtedy jednak, przy braku solidnych rywali w kraju, gołym okiem widać było, że rodzi się coś wyjątkowego, niepowtarzalnego. Teraz – choć Barca Martino wciąż ma bardzo realne szanse na potrójną koronę – wydaje się, że zespół stoi w miejscu. Ba, niektórzy piłkarze zrobili spory krok w tył. Konkurencja z Madrytu poszła w tym czasie do przodu. Real w półtora miesiąca ze stanu -6, wyciągnął na +3.

Nie zgadzam się, że Martino osobowościowo nie nadaje się na trenera Barcy. To całkiem sympatyczny i wyważony gość – poprawny medialnie (po wpadce z komentarzem odnośnie kwoty wydanej na transfer Bale’a – praktycznie bez kolizji słownych), czasem nawet dowcipny. W sierpniu wymyślił sobie, że jego Barcelona wróci do wysokiego pressingu, że w końcu zacznie strzelać z dystansu i przestanie doznawać amnezji przy rzutach rożnych. Do łask miał wrócić nawet kontratak, wynikowe kunktatorstwo niespotykane w Katalonii od czasów Van Gaala. Celem numer 1 Martino na bieżący sezon było jednak odzyskanie świeżości w kluczowych momentach rozgrywek krajowych i zagranicznych. To klęska z Bayernem, to te 7:0 w dwumeczu, miało wyznaczyć kierunek reform. Bezwarunkowa, systematyczna rotacja bez względu na formę, poziom zmęczenia, statystyki – szczepionka na wczesnowiosenny wirus grypy (decydujące mecze Ligi Mistrzów i Primera Division). Każdy, nawet Messi, musiał się jej poddać.

Plan ewakuacyjny nakreślony przez Martino z czasem przestał bawić i kibiców, i dziennikarzy. Po klęsce z monachijczykami na kolanach błagano, żeby najpierw Tito, później “Tata”, nie zajechali fizyczne Xaviego, Fabregasa, Iniesty i Messiego. Dziś przeklina się Argentyńczyka, kiedy sadza liderów na ławie. Z jednej strony słychać prośby o zwiększenie rywalizacji w drużynie, walkę o wyjściową jedenastkę, z drugiej – dywanową krytykę nad grą Songa, Montoyi czy Sergiego Roberto (Thiago, o zgrozo). Tylko bez żadnych alternatyw i wynalazków, proszę – powtarzają bez przerwy. Jeszcze we wrześniu Fabregas bił brawo swojemu trenerowi po zwycięstwie nad Rayo, przekonując niedowiarków, że Barca może strzelać gole także po akcjach z trzema podaniami. Katalończycy wygrali 4:0, mimo iż po 5 latach przegrali w – świętej dla nich statystyce – posiadania piłki. Minęły 4 miesiące, a Hiszpanię obiegł obrazek rezerwowego Xaviego, stojącego przy linii autowej na Anoeta z tępym wzrokiem wpatrzonym w klęskę. Martino zakpił z jego (a przy okazji także Cruyffa i Guardioli) pryncypiów: ustawił zespół pod taktykę rywala. Odebrał zalety przeciwnikowi, a swoje schował gdzieś głęboko w szatni – tak to sobie wymyślił Argentyńczyk. Messi, Iniesta, Neymar, oddali piłkę szóstej ekipie Primera Division, schowali się za podwójną gardą, żeby wyprowadzać kontratakujące ciosy. Sęk w tym, że Barcelona tak nie potrafi. Nie pojmuje ofensywy 40 metrów przed bramką rywala. Nawet, jeżeli piłka wolno się toczy, brakuje przyspieszenia, to przynajmniej przeciwnik się męczy. Nie ma sensu majsterkować przy kulturze piłkarskiej, która zaprasza do podawania, a nie wybijania, do właściwego ustawienia się, a nie bezsensownego biegania.

Reklama

Z wakacyjnych postanowień reformatorskich Martino wcielić w życie udało się wielkie NIC. Drużyna połowę goli traci po stałych fragmentach gry, jeżeli zza pola karnego nie huknie Adriano, to nikt inny nawet o tym nie pomyśli. Mecze z regularnym, mocnym pressingiem Katalończyków można policzyć na palcach jednej ręki. Dziś w Barcelonie w zasadzie nikt nie naciska – ani piłkarze, ani trenerzy, ani działacze. To raczej na nich samych bezustanną presję wywierają – sądy, prokuratorzy i inne urzędy skarbowe. Tak jakby chaos gabinetowy wywołany aferą z Neymarem wkradł się na boisko i odebrał piłkarzom Martino: wielkość, zaangażowanie i… pasję. Gerardo, jak każdy Argentyńczyk, piłki bez pasji nie rozumie i zrozumieć nie chce. Podobnie jak “cules” nie ogarniają swojego zespołu bez Xaviego i Puyola.

Martino jest dziś od Barcy dalej niż bliżej. Od grudnia bije się myślami o odejściu już w czerwcu, choć kontrakt ma podpisany do połowy 2015 r. Jego nowy szef, Josep Maria Bartomeu zapewnia, że bez względu na wyniki w tym sezonie, klub jest zainteresowany dalszą współpracą z Argentyńczykiem. Problem polega na tym, że w Barcy nic nie jest teraz pewne. Ani projekt Barca 3.0 z Gerardo na czele, ani kontynuacja obecnego zarządu ubabranego po uszy w surrealistycznym, neymarowym cyrku. Nikt nie wyklucza wyborów prezydenckich w czerwcu tego roku. Nikt poważny nie skreśla również Laporty i tego, że w nowym sezonie Barcę poprowadzi ktoś z dwójki: Luis Enrique – Ernesto Valverde. Ewentualny “Tataklizm” doskonale wpisałby się w ten katastroficzny krajobraz.

PS W przyszłą środę w reprezentacji Hiszpanii na 99% (w meczu przeciwko Italii) zadebiutuje Diego Costa. Na swoim stadionie, ale przy neutralnej, krajowej publice. Jakie powitanie zgotują napastnikowi Atletico jego nowi rodacy? Obelgi czy oklaski? Podpali się czy spotulnieje? Postanowiłem to sprawdzić, a przy okazji pożegnać mistrzów świata przed walką o obronę tytułu na mundialu w Brazylii. Za tydzień jestem na Vicente Calderon. Diego Costa vs. Mario Balotelli. Pojedynek największego prowokatora w europejskim futbolu z tym najłatwiej prowokacjom ulegającym.

RAFAŁ LEBIEDZIŁƒSKI
z Hiszpanii

Twitter: @rafa_lebiedz24

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...