Reklama

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

28 stycznia 2014, 01:43 • 8 min czytania 0 komentarzy

Jakieś dwa tygodnie temu spotkałem się z Łukaszem Mazurem, którego znacie także z łamów Weszło. I mówi tak: – Wiesz, różne osoby pytają mnie o inwestowanie w piłkarzy, bo to ostatnio modny temat. Badają, czy można na tym zarobić, jakie jest ryzyko. I ja im wszystkim odradzam. Bo ludziom z polskich klubów nie można ufać. To cwaniaczki z bazaru. Na przykład wydasz 300 tysięcy złotych na piłkarza, a połowa przyszłego zysku jest twoja. Teoretycznie piłkarz wart jest milion euro, więc zrobiłeś świetny interes, bierzesz siedmiokrotność zainwestowanej kwoty, ale…
– No właśnie, ale… – kontynuuje Mazur. – Ku twojemu zdziwieniu piłkarz odchodzi za 100 tysięcy euro, więc na całej operacji tracisz zamiast zarobić. Za to klub podpisuje umowę na organizację meczu towarzyskiego, zgodnie z którą klub zagraniczny musi zapłacić polskiemu 900 tysięcy euro za zaszczyt gry. A odstąpienie od sparingu: kara umowna w wysokości 900 tysięcy euro. Mało prawdopodobne? Znając realia twierdzę, że bardzo! Prosty mechanizm i klub na transferze zarabia 950 tysięcy euro, a nie 500 tysięcy, a ty 50 tysięcy, a nie 500 tysięcy. Dlatego znajomym odradzam, bo ryzyko jest zbyt duże.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

Tajemnicą Poliszynela jest na przykład to, że przy transferze Grzegorza Sandomierskiego z Jagiellonii do Genku podpisano dwie umowy, co pozwoliło nie dzielić się całym zyskiem z podmiotem, który miał zagwarantowane kilka procent od transakcji. Podobnych zagrywek widziano w Polsce dziesiątki, na całym świecie przeróżne wałki i wałeczki to stały fragment gry. Sprzedawanie piłkarzy w pakiecie i sztuczne zawyżanie wartości jednego, a obniżanie drugiego (bo zyskiem z tego drugiego trzeba się dzielić – vide transfer Rodrigueza i Moutinho z Porto do Monaco), przepuszczanie ich przez “kluby widma” (w Polsce kiedyś słynna była Pogoń Konstancin Janusza Romanowskiego, a Mariusz Piekarski był w teorii zawodnikiem Rentistas Montevideo, chociaż nie wiem nawet, czy kiedykolwiek zahaczył o Urugwaj), przelewanie pieniędzy na konta osób trzecich, w zamian za “doradztwo”, obsypywanie forsą bliższej i dalszej rodziny zawodnika. To są wszystko normalne praktyki w tym biznesie. Wygrywają ci, którzy potrafią się odpowiednimi umowami zabezpieczyć na każdą ewentualność. Przegrywają naiwniacy, ludzie nie znający procedur, a przede wszystkim nie znający życia. Przepływ kasy już po transferze – czyli ten dotyczący pensji czy premii – też bywa różny. Od fikcyjnych etatów w firmach powiązanych np. z właścicielem klubu, poprzez przelewy do podmiotów związanych z rodziną (vide słynna w swoim czasie knajpa z kebabami, należący do syna Adama Topolskiego), umowy za “sprzedaż wizerunku” (np. przez firmę należącą do żony zawodnika, vide Piotr Świerczewski w kilku klubach) itd. Księgowość w piłce to nie są tylko przelewy z klubu A do klubu B oraz wypłaty z klubowej kasy prosto na konto zawodnika. Mechanizmy finansowe bywają skomplikowane.

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ nie rozumiem zamieszania z transferem Neymara, nie rozumiem, co tak naprawdę zarzucano Rosellowi i nie rozumiem, dlaczego podał się do dymisji. “Hej, to poczytaj, tu masz link” – takich wiadomości otrzymałem sporo na twitterze. Wszystkie te artykuły czytałem, ale… nie rozumiem. Przyznaję z ręką na sercu: chciałbym, ale nie rozumiem. Czytam komentarze ludzi i dochodzę do wniosku: też nie rozumieją. Co to bowiem za różnica, ile Barcelona zapłaciła za Neymara i ile pieniędzy przelała jego ojcu? Od kiedy kluby piłkarskie informują o dokładnej kwocie transferowej przy okazji każdej transakcji? Od kiedy mówią, na czyje konto ile poszło? Mało to jest transferów, których kwota nie zostaje w ogóle podana do wiadomości? Albo takich, gdy klub w ramach robienia sobie PR-u udaje, że zapłacił więcej niż w rzeczywistości? Lub też – z innych pobudek – że zapłacił mniej? Gdyby się nagle okazało, że Neymar kosztował nie 57 i nie 95 milionów euro, ale 120 milionów – co z tego? Albo gdyby kosztował marne 15 baniek? Co w związku z tym? OK, ktoś mógłby poczuć się rozczarowany, zdziwiony, ewentualnie urażony, że wprowadzono go w błąd. Ale co z tego? O ile wiem, zdziwienie kibica i dziennikarza nie podpada pod żaden paragraf.

Wyobrażam sobie, jak skomplikowana była cała to operacja, wyobrażam sobie, ile zachłannych osób chciało i musiało się po drodze nachapać, wyobrażam sobie żądania rodzinki zawodnika. Bo przecież mówimy o najgorętszym towarze wypuszczonym przez brazylijski rynek, chłopaku, który przed transferem był w Ameryce Południowej gwiazdą nie tylko piłki, ale pop-kultury, celebrytą pełną gębą, zjawiskiem marketingowym. 57 milionów euro to od początku była kwota trochę jednak nieprzystająca (wspomniany Rodriguez kosztował niewiele mniej – 45 milionów) do zamieszania, jakie wytworzyło się wokół tego gracza. Podawane teraz 86 milionów brzmi bardziej naturalnie.

“Ale dlaczego w takim razie od początku nie podali, ile kosztował Neymar? Dlaczego ukrywali przelewy dla jego rodziny?”

Reklama

Nie wiem, dlaczego, ale mogę na poczekaniu wymyślić sto powodów. Na pewno jednak nie dlatego, by te wydatki ukryć, bo nie da się ukryć kilkudziesięciu milionów euro, żaden prezes na świecie nie prowadzi tak wesołej księgowości, że wyjmuje taką kasę z sejfu, pakuje do walizki, nic nikomu nie mówi i znika.

“Więc co?”

Powiedzcie sami, czy to będzie brzmiało wiarygodnie, czy też jak bajeczka? Mówi ojciec Neymara do Rosella: “Pod żadnym pozorem proszę nie ujawniać, ile pieniędzy mi przelejecie. To mój warunek. W Brazylii ponad 15 milionów osób nie umie czytać i pisać, w samym Sao Paulo gdzie mieszkam jedna sztuka nielegalnej broni przypada na 75 mieszkańców. Przestępczość jest ogromna. Według policyjnych statystyk, średnio co dwa dni w tym mieście ktoś jest porywany. A rodziny piłkarzy to już w szczególności. Słyszał pan, że porwano siostrę Hulka? Nie? No więc porwano ją. Straszna historia. Nie chcę chwalić się bogactwem. Więc musi pan zachować dyskrecję”.

Niemożliwe? Naprawdę? Ja będąc prezesem klubu uszanowałbym taką prośbę. Ale nawet gdyby nie została wypowiedziana – mnóstwo umów pomiędzy firmami podlega klauzuli tajności, bez specjalnych przyczyn, po prostu tak się przyjęło.

Przede wszystkim to w ogóle kwestia do dyskusji, czy przelewy do ojca Neymara należy wliczać do sumy transferowej, czy nie. Moim zdaniem – jeśli trzymać się przyjętych na transferowym rynku norm – nie. A to oznacza, że faktycznie kosztował tylko 57 milionów. Otóż zazwyczaj wszelkich “kwot za podpis” oraz prowizji, bez względu na ich wysokość, nie wlicza się. Mój kolega kiedyś “za podpis” dostał 500 000 euro, chociaż klub zmieniał “za darmo” i taki to był oficjalnie transfer – darmowy. Gdyby spróbować nagle ujednolicić kwoty transferowe poprzez dodanie wszystkich prowizji i bonusów, nigdy byśmy się nawet nie zbliżyli do prawdy i nie zdołali ustalić dziesięciu najdroższych piłkarzy w historii futbolu. A już na pewno ten obecny ranking należałoby wywrócić do góry nogami. Niektórzy bardzo szeroko otworzyliby oczy ze zdziwienia, widząc jak wzrastają koszty każdego transferu, gdy doda się wszystkie “poboczne” wydatki.

Bez względu na to, o jakich kwotach mówimy, nigdy dotąd nie wliczano “opłat okołotransferowych”, nawet jeśli – jak to oszacował ktoś w przypadku Garetha Bale’a – miałyby one wynieść kolejne kilkadziesiąt czy nawet sto milionów. Strach pomyśleć, jakie prowizje i bonusy szły przy okazji przeprowadzek Eto’o czy Hulka do Rosji, albo przy transferze Drogby do Chin czy Turcji. Pomijam, czy nieliczenie tych “dodatków” (jak to miało miejsce przed zamieszaniem z Neymarem) ma sens, czy nie. Moim zdaniem nie, a co za tym idzie: dzisiejsze informacje o transferach i oparte na nich rankingi są bezsensowne. Logika nakazywałaby porównywać wszystkie kwoty wydane na sprowadzenie danego piłkarza, bez względu na to, kto je otrzymał (firma, menedżer, rodzina, sam zawodnik).

Reklama

O co więc chodzi w barcelońskim przewrocie? Wczytując się w doniesienia mediów – nie wiem. Jeśli tylko o to, o czym pisały, to Rosell zostanie oczyszczony z zarzutów. Nawet jeśli przepłacił – przepłacanie nie jest przestępstwem. Kiedyś przepłaciłem za samochód i nikt mnie do kicia nie wsadził. Wprowadzenie opinii publicznej w błąd z tymi 57 milionami (przyjmując, że nie jest to kwota transferu – ja uważam, że stosując dotychczasową metodologię: jest) też nie pachnie mi odsiadką. Piotrek Świerczewski powiedział kiedyś dziennikarzowi “Sportu”, że będzie grać w Chinach w klubie “Sikamtu Sikamtam” i to nawet zostało wydrukowane, ale jakoś zarzutów za oszukanie prasy mu nie postawiono.

Pytanie, czy nie ma czegoś więcej. Czy np. ojciec Neymara nie oddał części swojego zarobku w podzięce (popularne w branży reklam – wykupimy reklamę, ale przydałby się “kick-back”)? To już czyste teoretyzowanie. Słaba strona teorii: należałoby przyjąć, że Rosell jest idiotą i nie potrafi przeprowadzić takiej operacji finansowej przez jakieś firmy na Kajmanach w ten sposób, by nie zostawić śladów…

Pole do podobnych rozważań dał sam ex-prezes Barcelony, podając się do dymisji. Ludzie święcie przekonani o własnej niewinności raczej nie oddają intratnych stanowisk z tak błahego powodu jak wnerwiony kibic. Dlaczego on to zrobił? Nigdy mi gość nie pasował, mam tendencję do oceniania ludzi z wyglądu, no i Rosell wyglądał mi zawsze na śliskiego typa, mendowatego, a nagłe ustąpienie ze stanowiska wzmaga podejrzenia. Czekam więc z niecierpliwością, chcę poznać prawdę, bo mam wrażenie, że póki co dziennikarze się o prawdę nawet nie otarli albo nie chcą napisać wprost, co podejrzewają. Wszystkie “zarzuty”, o których na razie się głośno mówi, są śmiechu warte, nawet jeśli media stosują typowy zabieg: “podejrzanemu grozi do â€¦. lat więzienia”. Należy wstawić możliwie maksymalnie wysoką liczbę, dla wywołania efektu, nawet jeśli logika aż krzyczy, że za dany występek grozi tak naprawdę grzywna, ewentualnie roczek w zawieszeniu na trzy lata, a nie dziesięć wiosen w pudle (w listopadzie pisano, że Maciejowi K. z Olimpii Grudziądz grozi do 8 lat pozbawienia wolności, ale dziwnym trafem ciągle gra w Olimpii jak gdyby nigdy nic).

Sprawa Rosella potrwa pewnie długo. Nie wierzę, że ustąpił, aby atmosfera wokół klubu się uspokoiła. Ona i tak by się uspokoiła, bo jutro wybuchnie wulkan na Islandii, pojutrze pijany kapitan statku właduje się w Gibraltar albo gwiazdor kosza rozbije auto i zabije dwóch przechodniów. Tematy żyją krótko, szybko się nudzimy, potrzebujemy nowych, świeżych sensacji. Nawet o Schumacherze nikt już nie pamięta, brutalnie mówiąc – za długo umiera i przestało to być medialne. O pozwie jakiegoś kibica też świat by zapomniał szybciutko. Rosell to wie, ustąpił więc z innej przyczyny. Jakiej? Pewnie jest “czemuś” winien. A czemu, to się dopiero – mam nadzieję – przekonamy.

Bo gdyby miał być niewinny, to cała ta historia byłaby jedną z najgłupszych i najbardziej dętych w dziejach sportu.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...