Jak doniosły musi być chichot losu, gdy okazuje się, że o przejrzystości “czystej” jak łza katalońskiej instytucji i ewentualnej dymisji jej obrotnego szefa, zadecyduje socio… Realu Madryt. Sędzia Pablo Ruz w najbliższych tygodniach wezwie na dywnik Sandro Rosella i zapyta go wprost: “Włożył pan rękę do kasy Barcy i wyjął z niej bezprawnie dodatkowe dziesiątki milionów euro na transfer Neymara?”.
Rosell, z tym swoim komiksowym uśmieszkiem na twarzy, wyśpiewa mu wówczas wszystkie objęte zakazami transakcje i liczby, pod którymi złożył podpis. Uwolni się od tak mocno krępujących go klauzili poufności i udowodni matematykom świata dotąd nieudowodnione: 95 milionów = 57 milionów. Kiedy już mu się to uda, zacznie przepraszać 170 tysięcy socios Barcy za pół roku teatrzyku, niedomówień, kłamstewek i prawie 4 lata podejrzanej samowolki. Pytanie tylko czy zrobi to z pozycji byłego już prezydenta klubu, czy dalej będzie zarządzał prywatnym folwarkiem pod szyldem Futbol Club Barcelona? “Mes que un club” czy “Mes que un presidente”?
Wybór jest prosty – trzymacie się kurczowo wersji idącego w zaparte Sandro (ślepo wierząc w domniemanie niewinności obywatela demokratycznego państwa), lub robicie chłodną lekturę faktów opisanych przez poniedziałkowy “El Mundo”. Wyrabiając sobie opinię, bynajmniej nie sugerujcie się tym, że Rosell zaczynał karierę w biznesie, jako obwoźny sprzedawca kosmetyków. On pachnącą sztukę wciskania bubli musi mieć we krwi. Pochylcie się raczej nad historią i renomą najskuteczniejszego i najrzetelniejszego dziennika śledczego w Hiszpanii. Lista spektakularnych sukcesów jest długa: nagłośnienie afery Barcenasa (byłego skarbnika rządzącej Partii Ludowej, z nieudokumentowanymi milionami euro na kontach w Szwajcarii), ujawnienie kompromitujących maili wysłanych przez wyłudzającego setki publicznych milionów królewskiego zięcia – Iñakiego Urdangarina, czy wreszcie bardzo głośna z lat 90. sprawa GAL – Antyterrorystycznych Grup Wyzwolenia, paramilitarnych ugrupowań likwidujących członków ETA, a finansowanych po cichu przez hiszpańskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Mało tego, odważę się stwierdzić, że gdy na okładce “El Mundo” zostaje nagłośniony jakiś skandal, to ta informacja – jak to się w Hiszpanii przyjęło mówić – “va a misa” (trafia na mszę). Z niej wynika, że na transfer Neymara składają się nie – jak zapewnia Barca – cztery opłaty/przelewy, ale aż 9 (w tym 6 na rzecz spółki ojca Neymara z synem – N&N). Gwoli ścisłości:
Liczby transferu Neymara według “El Mundo”:
1. Kara za celowe zerwanie klauzuli przez Barcę ze spółką N&N (40 mln €)
2. Wykupienie karty zawodniczej Neymara z Santosu (17,1 mln €)
3. Trzy mecze towarzyskie Barcy z Santosem (9 mln €)
4. Prawo pierwokupu Barcy do 3 piłkarzy Santosu (7,9 mln €)
5. Bonus dla Neymara za złożenie podpisu na umowie (10 mln €)
6. 5% prowizji menedżerskiej dla ojca Neymara (2,7 mln €)
7. Prowizja dla N&N za “pozyskiwanie potencjalnych sponsorów dla Barcy na rynku brazylijskim” (4 mln €)
8. Prowizja dla N&N za “wyszukiwanie nowych nadziei Santosu” (2 mln €)
9. Prowizja dla N&N za “założenie fundacji pomagającej biednym dzieciom w fawelach Sao Paulo” (2,5 mln €)
= 95,2 mln € (większość sumy już zapłacona w okresie: 11.2011-12.2013)
Nie mam najmniejszych powodów, żeby wątpić w to, że dokumenty, do których dotarli dziennikarze z Madrytu (ci z Katalonii niestety zbyt często żrą z klubowego koryta), są oryginałami przekazanymi przez Barcelonę sędziemu Ruzowi (na wiosek Prokuratury Antykorupcyjnej). Z nich czarno na białym wynika, że do 57,1 milionów euro, które publicznie zaklina Rosell, trzeba doliczyć kolejne 38. Nie to jest jednak najbardziej zaskakujące (w grudniowym felietonie “Rosell oddaj moje 40 mln” pisałem o kwocie 84 milionów, która teraz wzrosła o dodatkowe 11 milionów w ramach – wymienionych wyżej – ukrytych prowizji dla panów Neymar). Clou, tej już bardzo niestrawnej “Neymargate”, nie jest symulowane zaniżanie ceny transferu i ostatecznie wykiwanie Santosu. Brazylijczycy, na czele z prezesem klubu Odilio Rodriguesem, żalą się, że dostali od Barcy nędzne 17 “baniek”, choć w rzeczywistości zarobią na piłkarzu, do którego karty mieli tylko 55% praw, a któremu do końca kontraktu pozostawał rok – aż 34 miliony euro. Szkopuł w tej łamigłówce tkwi gdzie indziej.
Pensja Neymara. To tu, chytrej Barcelonie, zależało na jak największych cięciach (patrz: oszczędnościach przy odprowadzaniu za piłkarza 52% podatku dochodowego IRPF). Szokujące jest to, że Brazylijczyk zamiast wpisanych do kontraktu 10,8 milionów euro brutto rocznie (bez 3,5 milionów premii za wygranie La Liga, Ligi Mistrzów, Pucharu Króla i Złotej Piłki), dzięki fikołkom finansowym Barcy w tym sezonie pobierze z kasy aż 23 miliony (nie dziwcie się, że Messi nagle znowu zapragnął podwyżki…). Im dalej brniemy w busz finansów Barcy, tym liczby stają się okrąglejsze. W miejsce oficjalnych, gwarantowanych przez klub 54 milionów euro brutto za 5 lat gry, Ney Junior wzbogaci się tak naprawdę o… 115 milionów (zakładając, że ojciec nagle nie okradnie syna z dochodów rodzinnej spółki). To właśnie o tej sumie (plus 35 milionów dla Santosu) mówił w czerwcu ubiegłego roku Florentino Perez, pytano o fiasko sprowadzenia Neymara do Madrytu. Szefowi Realowi nie zgadzała się w rachunkach nie tylko 40-milionowa kara za zerwanie klauzuli ojca Neymara z Barceloną, ale przede wszystkim gigantyczne zarobki, jakich żądał 21-letni Brazylijczyk. Perez był napalony na napastnika Santosu, ale kiedy dowiedział się, że za transfer trzeba będzie wybulić 150 “baniek”, za cel obrał sobie Bale’a. 91 milionów euro wydanych na Walijczyka wydało mu się wystarczająco drogim, a zarazem zaspokajającym kaprysem.
Dziś chyba jedynymi osobami na tej planecie, które wciąż wierzą, że Neymar kosztował 57 milionów euro i ani centa więcej są: Rosell, Faus i reszta pionków z zarządu. A… no i jeszcze biedny Tata Martino. Jego szkoda mi najbardziej. W sierpniu bezmyślnie zarzucał Realowi grzech obrazy świata, spowodowany górą pieniędzy wydanych na Bale’a, żeby pół roku później nieudolnie zjadać swoje słowa, wraz z bigosem nawarzonym przez zwierzchników. Argentyńczyk, jak każdy oddany kibic Barcy, może czuć się nabity w butelkę przez swojego prezydenta. Pytanie tylko, kogo naprawdę Rosell chce nabrać? Kto tu jest głupi, a kto głupszy, kto jest ślepy, a kto głuchy? Nie łatwiej było latem odtrąbić wszem i wobec najdroższy transfer w historii futbolu – 95 milionów za Neymara. Inwestycja droga jak cholera, ale inwestycja w przyszłość. Po co za wszelką cenę szefowie Barcy uprawiają filozofię katalońskiego dusigrosza, który ZAWSZE kupuje taniej i lepiej niż Real Madryt? Nie prościej było ogłosić, że 40 milionów euro zostało przekazane ojcu Neymara, jako kluczowa dla transferu prowizja, bo w przeciwnym wypadku istniało poważne ryzyko, że piłkarz po mundialu odszedłby z Santosu za darmo (na przykład do Realu)? – Gdyby Rosell od początku był przejrzysty i uczciwie przyznał ile, na co i w jakim celu zostało wydane na zakup Neymara, nawet przez głowę by mi nie przeszło wnieść zawiadomienie do prokuratury – przyznał w wywiadzie dla “El Pais” Jordi Cases. Jeszcze kilka tygodni temu, kiedy niesforny socio Barcy składał w Audiencia Nacional skargę na Rosella, wydawało się, że ktoś, za przeproszeniem, puścił cichego “bąka”. Dziś mamy do czynienia z aferą o światowym rozgłosie.
Problem Rosella polega na tym, że stojąc butnie za sterem klubu, zlekceważył nie tylko Casesa. Zapomniał o czymś znacznie ważniejszym – o głównym haśle kampanii wyborczej, dzięki któremu zdobył fotel prezydencki w 2010 roku – transparentności. Wtedy przekonał do siebie socios (głównie tych zaawansowanych wiekowo), bo potrafił utopić w mętnym błocie swojego poprzednika – Joana Laportę. Wraz z nowym szefem, miały skończyć się ciemne kontakty z mafią z Uzbekistanu, miał przyjść kres na szemrane prowizje z zagadkowych transferów… brazylijskich talentów pokroju Keirrisona i Henrique (obaj kosztowali 36 milionów euro, żaden nie zagrał oficjalnego meczu w barwach Barcy). Krótko mówiąc, w Barcelonie przyszła pora – jak to podsumował na poniedziałkowej konferencji prasowej Rosell – “na 1000-procentową przejrzystość”.
Na tej samej konferencji Sandro nie był w stanie ani rzetelnie poinformować o kolejnych ruchach klubu w sprawie zarzutów Casesa, ani uspokoić socios, zaniepokojonych ewentualnym dołkiem psychicznym Neymara. Dziś wiemy, że Barca będzie miała w 2021 roku wspaniały stadion, ale nie wiemy, czy klub wytoczy proces “El Mundo” (jak zrobił choćby w przypadku zarzutów o doping), i czy rewelacje dziennika są w ogóle prawdziwe. Jedyne co wiemy, to że Rosell dobrowolnie oddaje się w ręce wymiaru sprawiedliwości. W swoich zeznaniach przed sędzią Ruzem będzie bronił legalności transferu Neymara. Ja, na proces czekać jednak nie będę. Od razu zapytam Sandro, jakim cudem Barca oszacowała, że każdy z trzech sparingów z Santosem jest warty 3 miliony euro, kiedy stawka brazylijskiego klubu to…100 tysięcy? Dlaczego aż 8,5 miliona euro zostanie wypłacone spółce N&N, niezależnie od tego, czy papa Neymar znajdzie sponsorów, wyłowi talenty na miarę swojego syna, oraz przedstawi Barcy faktury za doprowadzenie wody i wylanie asfaltu w fawelach? Wreszcie dlaczego Neymar dostał od klubu 10 “baniek” w prezencie za parafkę pod kontraktem, kiedy każdy poważny klub stosuje obecnie takie praktyki tylko w przypadku piłkarzy sprowadzanych za darmo (z “kartą na ręku”)? Jeżeli na te i wiele innych pytań Rosell nie znajdzie wkrótce sensownych i popartych dowodami odpowiedzi, pójdzie na dno. A za sobą pociągnie tabuny prawników, dyrektorów finansowych, księgowych i innych audytorów, którzy doradzali prezydentowi Barcy i prześwietlali klubowe konta.
Czas skończyć z okresem dezinformacji i robienia w konia socios oraz milionów fanów Barcy na całym świecie. Nadużywanie wyświechtanej formułki “next question, please” w odpowiedzi na niewygodne pytania dziennikarzy ma to do siebie, że prowadzi do innej formułki – “next one please”. Im szybciej, tym lepiej. Po co czekać dwa lata do następnych wyborów. Kończ waść…
RAFAŁ LEBIEDZIŁƒSKI
z Hiszpanii
Twitter: @rafa_lebiedz24