Reklama

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

21 stycznia 2014, 17:30 • 8 min czytania 0 komentarzy

Dzisiaj będzie o polityce, więc jeśli ktoś od polityki dostaje wysypki, biegunki albo robią mu się haluksy, to niech da sobie spokój w tym właśnie miejscu. Zaskoczonych powinno być jednak niewielu, bo przecież teksty polityczne pisywałem już w przeszłości, zazwyczaj dając upust frustracji. Zaletą tamtych artykułów – w których obrywało się nie tylko posłom, ale też np. dziennikarzom TVN – była ich emocjonalność. Zbigniew Hołdys doradził mi raz, bym w emocjach nie pisał, odczekał ze dwa dni i dopiero wtedy uderzył na chłodno, ale problem w tym, że na chłodno to ja wolę obejrzeć film, a nie zajmować się tymi szmaciarzami z sejmu. Jak nie ma nerwów, to nie ma też chęci, by w ogóle w ich kierunku spojrzeć.
Tym razem jednak: zero emocji. Przedstawię wam mój autorski pomysł, jak uzdrowić polską politykę. Pomysł jest prosty w realizacji i bardzo logiczny, oczywiście nigdy nie zostanie wdrożony, ponieważ to politycy ustanawiają prawo i jakoś nigdy nie mogą ustanowić żadnego, które chociaż w minimalnym stopniu by w nich uderzało.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

Do rzeczy.

Największą zmorą polskiej polityki jest wyłudzanie głosów. Z jednej strony brzydzimy się ludźmi, którzy staruszkom wciskają jakieś niby cudowne garnki czy pościele o zdrowotnym działaniu, a z drugiej strony zupełnie nie interesują nas oszustwa na znacznie większą skalę. Mówi się, że kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami i to wystarczy jako usprawiedliwienie wszelkich wygadywanych w czasie jej trwania kłamstw. Nie są to kłamstwa niewinne, w stylu…

– Jak wyglądam?
– Świetnie.

Nie, są to kłamstwa nastawione na wyłudzenie głosów, a co za tym idzie, wyłudzenie gigantycznych pieniędzy. Moim zdaniem rozwiązanie jest banalnie łatwe: kłamstwo w kampanii wyborczej powinno być zagrożone karą bezwzględnego pozbawienia wolności.

Reklama

Dla przykładu… Jarosław Kaczyński zapowiadał, że podczas jego kadencji powstaną trzy miliony mieszkań, w których rozgoszczą się Polacy, natomiast Donald Tusk mamił nas obniżeniem podatków (3 x 15 procent – VAT, CIT i PIT), ale zamiast obniżki wyszła mu podwyżka. W takiej sytuacji sprawa powinna trafić do sądu, który przeanalizowałby w przyspieszonym trybie dokumenty… Oczywiście mogłoby się okazać, że trzy miliony mieszkań miały powstać, ale… I tu można wstawić jakiś logiczny powód, coś się mogło wydarzyć, nie wiem – na skutek klęski żywiołowej cena cementu mogła skoczyć o milion procent. Wówczas sąd stwierdza: no tak, obietnica wyborcza nie została zrealizowana, ale partia miała rzeczywiste chęci wprowadzić w życie swój projekt, był on realny i należycie przygotowany, nie zrobiła tego tylko na skutek niezależnych od niej wypadków. Taki Tusk byłby przesłuchany i musiałby uzasadnić, czym się kierował zapowiadając obniżone podatki i udowodnić, jakie czynniki sprawiły, że ostatecznie musiał je podnieść. Gdyby okazało się, że w czasie kampanii wyborczej intencje miał czyste – w porządku. Jeśli jednak wyłudzał głosy – dwa lata pozbawienia wolności.

Powie zaraz ktoś: populizm!

Ja się pytam: w którym miejscu? Przecież mówimy o prostych sprawach. PO nawet nie przygotowała projektu ustawy na temat obniżenia podatków, a między innymi dzięki temu hasłu doszła do władzy. Zapowiadał Tusk odchudzenie administracji publicznej, ale niechcący wyszedł mu olbrzymi wzrost zatrudnienia. W latach 2008 – 2012 zamiast wydatki na administrację ciąć, to wzrosły one o blisko 11 miliardów złotych. Naprawdę trudno – tak mi się zdaje – pomylić się o 11 miliardów.

Sąd mógłby przesłuchać kluczowych polityków partii, zajrzeć w ich analizy, dokumenty przygotowane przed wyborami… Zaraz, zaraz! Jakie dokumenty? – zapytacie. Sęk właśnie w tym, że dzisiaj ich nie ma. Można zapowiedzieć wszystko, łącznie z rzuceniem USA, Rosji i Chinom rękawicy w zakresie podbijania kosmosu – nawet jeśli w Polsce nie produkujemy choćby samochodów, o rakietach nie wspominając. W moim idealnym świecie, po wejściu wymyślonych przeze mnie przepisów, partia musiałaby wiedzieć, dlaczego coś obiecuje, na jakiej postawie i na ile jest to realne. Musiałaby mieć wszystko udokumentowane, parafowane przez odpowiedzialne osoby. Wówczas Kaczyński mógłby pomyśleć: – Chciałbym obiecać nowe 3 miliony mieszkań, to by chwyciło, ciemny lud by to kupił, ale może być z tym problem, wolę się wstrzymać.

Po Polsce grasują oszuści, wyłudzający pieniądze metodą “na wnuczka”. Kiedy dzwonią do 85-letnich osób i podają się za zapomnianą rodzinę, która wpadła w tarapaty finansowe – jest to obrzydliwe, wszyscy się denerwujemy, że takie mendy chodzą po tym świecie. Policja wtedy działa, media nie dają spokoju: oszuści, oszuści, łapać ich! Kiedy jednak polityk od tej samej 85-letniej babci (i od setek tysięcy innych) wyłudza głos, a na bazie głosu wyłudza pieniądze – wtedy wzruszamy ramionami i mówimy, że “kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami”.

Dwa lata więzienia za wyłudzanie głosów. Obiecywałeś, a z góry wiedziałeś, że to kit, że nie masz zamiaru dotrzymać słowa? Ukradłeś głosy, zdobyłeś je nielegalnie, dostałeś stanowisko na skutek przestępstwa. Jesteś winny i idziesz do więzienia na 24 miesiące. To jest zabójczo logiczne i przy odpowiednim sądownictwie byłoby też zabójczo skuteczne. Wreszcie wybory przebiegały normalnie. Partia X powiedziałaby: nie obniżymy podatków, ale też ich nie podwyższymy, dodatkowo zrobimy to, to i to. Partia X by skontrowała: my podatki minimalnie podniesiemy, natomiast dzięki temu zrealizuje to, to i to. Bez fajerwerków, bez zielonych wysp, ale na przykład z logicznym sposobem walki z pijanymi kierowcami. Wtedy świadomie oddawalibyśmy głosy. Skończyłby się plebiscyt, a zaczęła normalna praca na rzecz państwa.

Reklama

Pierwszym wielkim oszustem był Lech Wałęsa, który w kampanii obiecał każdemu po 100 milionów i ludzie sądzili, że naprawdę dostaną taką sumę. Powiecie, że tylko głupiec mógł mu uwierzyć, każdy normalny człowiek puszczał te zapowiedzi mimo uszu. Jednak głupi mają dokładnie takie same prawa wyborcze jak mądrzy, w dodatku głupich jest więcej. Oczywiście Wałęsie nic się nie stało, nie poniósł żadnych konsekwencji, poza tym, że musiał wysłuchać fantastycznej piosenki Kazika:

Obiecałeś sto milionów, wyraźnie słyszałem
I minęło tyle czasu, ja nic nie dostałem
Czekam jeszcze trzy dni i ani chwili dłużej
Niecierpliwość moja wzrasta, bo czekanie się wydłuża
Moi wszyscy koledzy, oni myślą tak samo
Gdy się kładą wieczorem i gdy wstają rano
Pamiętają twoje słowa, gdy słuchali cię na placu

Wałęsa, dawaj moje sto milionów
Wałęsa, dawaj moje sto milionów
Wałęsa, dawaj moje sto milionów
Wałęsa, dawaj moje sto milionów

Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego sąd zajmuje się osobami, które wyłudzą 2 miliony złotych kredytu z banku, a nie zajmuje się osobami, które wyłudzają np. 250 etatów w sejmie po 10 000 złotych miesięcznie każdy, plus stanowiska ministerialne, plus wynagrodzenie dla pracowników administracji rządowej, plus posady w spółkach skarbu państwa itd. Mówimy o gigantycznych kwotach, setkach milionów, do których dzisiaj dochodzi się w sposób nielegalny (chyba że oszustwa są jednak w tym kraju legalne – wtedy cofam to zdanie).

Dwa lata pozbawienia wolności i mamy normalną politykę. Konkurs pomysłów, idei, projektów – ale faktycznych, gotowych do wdrożenia za pięć minut. A nie konkurs na najlepszą powieść science fiction.

Jeden prosty przepis, który by nam wszystkim ułatwił życie. Nie miałby to być sposób na zamykanie polityków do więzień, ale na to, by sięgali po władzę w uczciwy sposób. Tylko tyle i aż tyle. Donald Tusk: “Niczego nie zrobimy, ale życie będzie się toczyć swoim rytmem”. I spoko, w porządku, wiem czego oczekiwać. A dzisiaj ktoś może mieć naprawdę genialny projekt, absolutnie zjawiskowy, ale i tak się nie przebije przez politycznych kolosów. Załóżmy czysto hipotetycznie, że trafia nam się geniusz, który faktycznie wie, jak sprawić, by płace w ciągu 4 lat wzrosły o 150 procent (fantazjuję). On to zapowie, to zza kurtyny wyjdzie Adam Hofman i powie, że jak wygra PiS to wzrosną o 250 procent. I po zawodach. 250 po raz pierwszy, 250 po raz drugi, 250 po raz trzeci – sprzedane. Gdyby jednak Hofmanowi groziły dwa lata pozbawienia wolności, to by się zastanowił i swojego wyborczego konkurenta tak łatwo nie zakasował.

* * *

Mam kumpla, który miewa cztery szalone pomysły miesięcznie. Kiedyś też miał jeden związany z polityką. Może się trafi ktoś, kto będzie chciał go wcielić w życie – wtedy w to wchodzę.

Polska Partia Internetowa.

Dzisiaj partie prowadzą ten swój fałszywy dialog z wyborcami tylko przy okazji – no właśnie – wyborów. Później wyborca staje się mniej lub bardziej upierdliwym petentem. A przecież można działać inaczej. Kumpel proponował:

– Zróbmy partię internetową. Tworzysz portal, który jest wszystkim, co w partii ważne. Codziennie ten portal “żyje”. Na przykład twój poseł ma zaproszenie do Moniki Olejnik, by rozmawiać o aborcji. I ty na stronie internetowej zamieszczasz sondę. Pierwsza: czy poseł X ma w ogóle iść do Moniki Olejnik? Tak czy nie? Druga sonda: co nasz poseł ma powiedzieć? A: jesteśmy przeciwko aborcji, ponieważâ€¦ B: jesteśmy za aborcją, ponieważâ€¦ C: przyszedłem tylko po to, by nazwać panią “Stokrotką”…

No i ten poseł idzie do Moniki Olejnik i mówi tak: – Droga pani redaktor, moje prywatne zdanie nie ma żadnego znaczenia. Dzisiejsze stanowisko Polskiej Partii Internetowej jest jasne: jesteśmy przeciwko aborcji, ponieważâ€¦ A w ogóle zobowiązałem się też, że nazwę panią “Stokrotką”.

Członkowie partii mają więc codzienny wpływ na to, co się dzieje. Nie raz na kilka lat, od wyborów do wyborów, tylko od poniedziałku do niedzieli. Każde głosowanie w sejmie jest poprzedzone głosowaniem na stronie: jakie jest stanowisko partii? Ł»e brzmi jak happening? Trochę tak. Jednak ciągle jest to bardziej poważne i uczciwsze od istniejących już partii. Oczywiście, potrzebna jest jakaś opłata członkowska, bo bez niej głosowania na stronie stracą sens, oszołomy będą robiły sobie jaja. Ale wystarczy zrobić opłatę w wysokości 20 złotych rocznie i ten problem zniknie. Głosować będą tylko osoby faktycznie zaangażowane. A zyski poszłyby na promowanie partii.

Tyle kumpel, ja podskórnie czuję, że gdyby zrobić coś takiego naprawdę na poważnie – to by wypaliło. Projekt łączący jajcarstwo (troszkę) z czymś naprawdę konkretnym. Elektorat na pewno byłby większy niż jakiegoś PSL-u, a więc pozwoliłby dostać się do sejmu. Takiej partii sam byłbym fanem.

Jeśli ktoś więc ma energię, zajawkę organizatora – zachęcam. Oczami wyobraźni widzę tę stronę, widzę zszokowanych dziennikarzy, którzy na nią wchodzą i relacjonują: “Wszystko wskazuje na to, że rząd dziś upadnie. Do jego obalenia brakuje 35 głosów, którymi dysponuje Polska Partia Internetowa. Podczas głosowania na portalu partii internauci wybrali opcję C, czyli “niech upadają w pizdu, do piekła z nimi”.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...