– Dobra, jesteśmy tam. Pytają: “A gdzie, Wojtek, twoja torba?”. No to ja im tłumaczę, że żadna torba, że ja nie mam żadnej torby, bo zrozumiałem, że jadę mieszkania poszukać, że podpisujemy papiery – taki po prostu bardziej organizacyjny wyjazd. I zaczęło się. Ci za słuchawkę i dzwonią do kierowników, ja to samo – ale do Udinese i Patrika. Zrobiło się zamieszanie, po czym informują mnie, że o 16 mam trening. To naprawdę zgłupiałem, o co im chodzi. W czym mam trenować, jeżeli nie mam rzeczy? W ogrodowych rękawiczkach mam bronić?
Buona sera, Wojtek. Co słychać w wielkim świecie?
Buona sera (śmiech).
Tęskniliśmy!
No i co ja mogę wam powiedzieć? Przyjechałem do Wrocławia, tak jak się wczoraj dowiedzieliście od Patricka (Morka – menedżera Pawłowskiego). Na tę chwilę jeszcze nie wiem, na czym stoję. Przebywam tutaj do 9 stycznia na testach sportowo-medycznych. W tym czasie mam przejść dwa treningi bramkarskie i jeden z drużyną. Czyli jeszcze nic nie jest przesądzone, mimo że – jak czytałem na kilku portalach – niektórzy już przesądzili sprawę. Ja poczekam…
Nie czaruj. Na wycieczkę raczej byś nie przyjechał.
Niczego do tej pory nie podpisałem. Jestem pewny swoich umiejętności, ale rozumiem to zupełnie inaczej niż wcześniej. Nie przychodzę do ekstraklasowego klubu z trzeciej czy czwartej ligi, żebym się miał jakoś stresować, że coś nie pójdzie i mnie nie wezmą. Wydaje mi się, że dogadam się ze Śląskiem na luzie, dobrze wypadnę, a później trochę połapię.
Te słowa brzmią inaczej, gdyby je zestawić z twoimi poprzednimi wypowiedziami. Na przykład z tymi tuż po wyjeździe do Udinese. Głośno mówiłeś o tym, że do Polski wrócisz, lecz dopiero wtedy, kiedy skończysz grać w piłkę. Ł»e mamy syf, a poziom pozostawia wiele do życzenia.
Powiem tak: nie zaprzeczę, że tak nie mówiłem. Bardzo młody byłem i naiwny. Nie znałem tak naprawdę tego świata ani od zewnątrz, ani od wewnątrz. Ł»yłem tym, co robiłem, widziałem i słyszałem. Już w Udinese, potem też na wakacjach w Latinie zrozumiałem, że opowiadałem głupoty.
Sporo tego było.
No, jak na przykład z tym angielskim. Głupota, co? Wcześniej byłem przejęty, spinałem się. bo wszyscy zaczęli pisać i mówić: idiota! Zrobiłem z siebie kretyna, ale postanowiłem, że skoro tego nie da się w żaden sposób odkręcić, to trzeba mieć do siebie dystans. Nie taki na zasadzie, że to po mnie spływa, bo wcale nie spływało. Potraktowałem tę sytuację jako wpadkę, teraz czasami sam obracam ją w żart. Wystawiłem się i tyle.
A to zdanie, że do Polski wrócisz, ale nie żeby grać tutaj w piłkę?
Przykro mi, że powiedziałem tak o kraju, w którym się urodziłem. Przyjechałem do Wrocławia i bardzo się cieszę – podkreśl to – bardzo się cieszę, że tutaj trafiłem. Takiemu klubowi się nie odmawia, tyle że akurat ja zrozumiałem to dopiero w Latinie, gdzie było źle, momentami tragikomicznie. Jeżeli sobie w tym momencie myślisz, że mówię tak, ponieważ mam w tym interes, to tak, masz rację. Mam sportowy interes. Finansowy nie, gdyż ze sporej części wynagrodzenia z pewnością przyjdzie mi zrezygnować. Jestem tego świadomy, bronić przyjechałem, a zarobię kiedy indziej.
Swój pobyt w Latinie nazwałeś wakacjami. Teraz nie ukrywasz, że było tam źle. Co konkretnie masz na myśli?
Fatalne warunki do trenowania, a przecież po to tam pojechałem. Śmiałem się z chłopakami, że trenujemy na parkingu pod Lidlem, taka twarda była nawierzchnia. Kiedy mieliśmy zajęcia w siłowni, w takim niby specjalnym namiocie, woda kapała nam na głowy jak lekki deszcz. Latina jest ciepłym miastem, natomiast w tamtym pomieszczeniu mega zimno na dodatek. Przebieraliśmy się w barakach…
W barakach?
No w takich, jak to się robotnicy przebierają, gdy budują komuś dom. Wpadają tam, robią sobie kawkę czy herbatkę (śmiech). Na początku mieliśmy dwie takie “szatnie”, później machnęli jakiś mały remoncik i sprytnie połączyli je w jedną. Dziurawą, bo były szczeliny, znów chłodno, poza tym czasami brakowało nawet ciepłej wody. Serio, całokształt masakrycznie zły.
Kiedy tam szedłeś na wypożyczenie, byłeś świadomy warunków, jakie zastaniesz?
Słuchaj, ja się zdałem na Udinese. A oni do mnie mówią: “Wojtek, idź tam, jak się pokażesz z dobrej strony, będziesz grał”. To znaczy dodali, że może tam pojadę następnego dnia. Jak może, to może – nie zacząłem się pakować ani nic. Budzę się spokojnie następnego dnia rano, około 10 i dzwoni kierownik. Ł»e za dwie godziny mam samolot, tak mi wtedy powiedział. Wsiadam więc do samolotu z narzeczoną lecimy do tej Latiny.
Zaczyna się jak dobra historia.
Czekaj, daj dokończyć. Dobra, jesteśmy tam. Pytają: “A gdzie, Wojtek, twoja torba?”. No to ja im tłumaczę, że żadna torba, że ja nie mam żadnej torby, bo zrozumiałem, że jadę mieszkania poszukać, że podpisujemy papiery – taki po prostu bardziej organizacyjny wyjazd. I zaczęło się. Ci za słuchawkę i dzwonią do kierowników, ja to samo – ale do Udinese i Patrika. Zrobiło się zamieszanie, po czym informują mnie, że o 16 mam trening. To naprawdę zgłupiałem, o co im chodzi. W czym mam trenować, jeżeli nie mam rzeczy? W ogrodowych rękawiczkach mam bronić?
Jak to się skończyło?
Wróciłem sobie wieczorem z narzeczoną do Udine, na spokojnie. Następnego dnia lot powrotny do Latiny, a spakowany byłem tak, że ho, ho! Tak to wszystko się zaczęło… Aha, jeszcze nie wspomniałem o jednym – początkowo trenowaliśmy za miastem, w kompletnie innym miejscu, o wiele gorszym od tego, o którym już ci opowiadałem. Tam ciepła woda to w ogóle była rzadko, o ile ktoś z klubu nie zapomniał odpalić bojlera.
Koniec wrażeń z Latiny?
Gdzie tam, dopiero początek. Zacząłem niefartownie, ale dalej też szczęście mi nie sprzyjało. Raz była taka sytuacja, że spóźniłem się parę minut na obiad drużynowy, dlatego że miałem do podpisania papiery związane z mieszkaniem. Trener się wkurzył i krzyczy, jednak bez konkretów. Wyje i już. Ja myślałem, że on jest zły na samo spóźnienie, a nie na brak dresów. Te miałem w aucie, spieszyłem się i nie zdążyłem ich założyć. Gdybym wiedział, o co mu chodzi, cofnąłbym się bez mrugnięcia okiem, przebrał i po sprawie. A tak to mnie pogonił do domu.
Po takim starcie mogło być chyba tylko lepiej.
Trenera po paru meczach zwolnili. Najpierw nie mogłem grać ze względu na brak papierów, które szły przez Granadę. We Włoszech i Hiszpanii takie sprawy trochę się wloką, nie mam pretensji, procedury są dość skomplikowane. Pierwszy mecz przegraliśmy 1:3, w drugim remis 1:1, który oglądałem z trybun. Potem usiadłem na ławce, przegraliśmy 0:2. W szatni trener krzyczał, że muszą być roszady, że tak dłużej nie może być. Patrzyłem na treningach i czułem, że no nie ma opcji, żebym nie grał. Szykowałem więc głowę na kolejne spotkania, skoro mój rywal w trzech kolejkach wpuścił sześć goli. I tak się szykowałem, a tu trenera zmienili. Nowy mnie nie znał, nie wiedział, jak trenowałem i zostawił wszystko po staremu. Na wyjeździe z Cittadellą bezbramkowo zremisowaliśmy, czyli ciężko nagle zmienić bramkarza. Graliśmy w nowej taktyce, bardzo dobrze w obronie, co przełożyło się na wyniki – nie przegraliśmy ani razu w jedenastu… tak, chyba w jedenastu meczach. No nie miał powodu, żeby mnie wstawić. Dziwnie się z tym czułem, mając z boku plażę i morze, gdy się przyjechało łapać minuty. Miałem się ogrywać, wrócić do Udinese i być pierwszym bramkarzem… Dzwoniłem do Udinese, ale rozkładali ręce, bo znali moją sytuację, wiedzieli, co się dzieje. Wiesz teraz, czemu tak się cieszę, że jestem we Wrocławiu?
Inaczej się z tobą rozmawia niż wcześniej. Stary Wojtek Pawłowski został na plaży w Latinie czy to tylko zasłona dymna przed tym, co czeka nas wiosną w Ekstraklasie?
Spokorniałem i to bardzo. Wszystko poczułem na własnej skórze, ale wyjdzie mi to na dobre, trzeba w końcu się ogarnąć. Taki szczęśliwy jestem, że wróciłem do kraju!
To zróbmy szybki bilans strat i zysków przez te półtora roku we Włoszech.
Ale moment, sporo zyskałem. Trenowałem w dobrym klubie, ze świetnymi zawodnikami jak Di Natale czy Muriel, również ze świetnymi bramkarzami. Zobaczyłem, jak to wszystko wygląda i wbrew pozorom sporo grałem. Zabrakło mi oficjalnych meczów, bo właśnie po każdym takim – dzień lub dwa po – mieliśmy sparingi, w których broniłem w sumie non-stop. W Latinie był za to fajny trener bramkarzy, w porządku gość. Fachowiec. Jestem lepszym bramkarzem niż wyjeżdżając z Polski, to gwarantuję.
A życiowo, ile zyskałeś?
Ogładę. Mam 20 lat i na luzie mówię po włosku. Wywiadu już bym udzielił i wszystko by się zmieniło w porównaniu do tego słynnego, poza uśmiechem (śmiech). Możemy pogadać po włosku, możemy! A z angielskim dajcie mi jeszcze trochę czasu. Powoli idzie, ale idzie. Nie zginę.
Na koniec, z perspektywy czasu: wypożyczenie z Udinese do Latiny czy do czołowego polskiego zespołu?
Do Polski, do Polski… Ale wyjazdu do Udinese nie mam prawa żałować. Niektórzy przez całą karierę nie dostali podobnej oferty, więc nie mogłem nie skorzystać. A gdybym tak został w Lechii i coś nagle by mi się stało? Nigdy bym sobie nie darował. Łatwiej przecież ruszyć w świat z Udinese niż z Lechii…
Rozmawiał PIOTR JÓŁ¹WIAK