Reklama

Rafał Gikiewicz: – Przezwisko „Google” nie wzięło się z niczego

redakcja

Autor:redakcja

20 września 2013, 16:28 • 29 min czytania 0 komentarzy

O aferze z Mrazem, pracy bez agenta, wyglądzie Stanislava Levy’ego, taśmach Lenczyka, odsunięciu z Jagiellonii, krytykowaniu Pawelca, filmikach ze Stevanoviciem i wielu, wielu innych kwestiach porozmawialiśmy z Rafałem Gikiewiczem, który udzielił nam najdłuższego wywiadu w swojej karierze.

Rafał Gikiewicz: – Przezwisko „Google” nie wzięło się z niczego

Nie spodziewałem się, że zgodzisz się na wywiad.
Powiem szczerze, że miałem wątpliwości, ale czas najwyższy, żeby czytelnicy Weszło zaczęli mnie postrzegać w normalnym świetle. Jestem normalnym gościem, pozytywną postacią, większość tak mnie też traktuje, ale przez pewne sytuacje ten mój obraz chyba jest zamazany. Nic do ukrycia też nie mam, więc przyjąłem zaproszenie.

Nie uważasz, że nazwisko Gikiewicz ogólnie nie kojarzy się w polskiej piłce najlepiej i ludzie patrzą na ciebie trochę przez pryzmat brata?
Takie porównania musiały się pojawić i czasem może to być krzywdzące nie tyle pod względem medialnym, co piłkarskim. Zawsze był „jeden” Gikiewicz, padało jedno hasło, każdy miał na myśli dwóch, a to przecież nie ode mnie zależało. Niewiele się w tej kwestii zmieniło nawet po transferze Łukasza do Omonii Nikozja i ci, którzy biorą nas za jednego, dalej będą brali.

W tym sezonie zaczęło się to chyba jednak trochę zmieniać. Łukasz zawsze był postrzegany jako słaby napastnik, a ty, jako bramkarz, który przegrywał rywalizację najpierw w Jagiellonii, potem w Śląsku i pakował się w większe lub mniejsze afery.
Słaby napastnik… Przez ostatnich kilkanaście miesięcy to on grał większość meczów, a nie Voskamp czy Diaz.

Z nimi rywalizacji nie dało się przegrać.
Nie mnie oceniać, czy był słaby. Na pewno nie zdobywał tylu bramek, ilu ludzie oczekiwali, ale nie takim napastnikom się to zdarzało. Był tu Vuk Sotirović, byli tamci i dopiero teraz Marco Paixao się rozstrzelał, ale trzeba też przyznać, że to Śląsk gra inaczej. Boczni obrońcy się częściej podłączają i napastnikowi jest łatwiej… Ale nie, nie uważam, żeby Łukasz był słaby. To zawodnik, który musi dostawać podania i czuć zaufanie trenera oraz zespołu. A tego – uważam – trochę tutaj brakowało.

Reklama

Zaufania zespołu na pewno, nic dziwnego.
Po każdym okresie przygotowawczym to nie Łukasz miał grać, ale kończyło się tak, że grał, bo jeden doznawał kontuzji, drugi coś tam, a trzeci…

Przytył.
Na przykład. Teraz poszedł do Nikozji, w dwóch meczach zdobył dwie bramki, zalicza asysty, a ja w końcu bronię w Śląsku. Widocznie tak musiało być.

Straciłeś strasznie dużo czasu w karierze.
W przygodzie z piłkąâ€¦ Bardzo dużo czasu! Czasem krew mnie zalewała, gdy siedziałem na ławce i patrzyłem, jacy bramkarze grają w Ekstraklasie. Tutaj trafiłem na świetnego fachowca, Mariana Kelemena, którego Śląsk miał w planie sprzedać, nie udało się, wpadłem do kałuży i ciężko było się z niej wygrzebać.

Orest Lenczyk powiedział wtedy dość sarkastycznie, że potrzebuje drugiego bramkarza, bo trzeciego już ma – Gikiewicza.
Do Śląska wypatrzyli mnie dyrektor Paluszek i trener Hryńczuk, a pan Lenczyk miał swojego kandydata – Krzyska Ł»ukowskiego. Po jego przyjściu – zamiast podgryzać Kelemena – stałem się trzecim bramkarzem i w trakcie gierek trenowałem z boku boiska. Trener Lenczyk nie był do mnie przekonany, ale odchodząc sam przyznał, że zaczął zmieniać zdanie na mój temat. Parę meczów też u niego zagrałem…

Nie skreślił cię za charakter?
Nie wiem, ale nie mam pojęcia też, jakim trzeba być w Polsce bramkarzem, żeby mieć szacunek trenerów. Cichym, małomównym i lekko cipowatym czy normalnym gościem, który nie boi się wyrazić własnego zdania? Ja jestem tym drugim, zawsze mam coś do powiedzenia, staram się być w porządku wobec mediów i może przez to nie jestem tak lubiany. Usłyszałem zresztą od pewnego byłego wybitnego reprezentanta Polski, że na Zachodzie byłoby to cenione, a u nas jest negowane. Jeśli jednak ktoś wciąż ma nie po drodze z Gikiewiczem, to jego problem. W październiku kończę 26 lat i na zmiany jest za późno.

Opinia na twój temat zaczęła się pogarszać po tym, jak zostałeś skreślony w Jagiellonii i odpalony do OKS-u Olsztyn. Wtedy wszystko zaczęło się sypać, bo wcześniej nikt na ciebie nie narzekał. Gikiewicz zaczął być tym, który kręci bekę na ławce, gdy jego drużyna przegrywa.
To nie była beka z wpuszczonych bramek ani Grzeska Sandomierskiego, o czym najlepiej świadczy fakt, że po pierwszym meczu z Sevillą dostałem 120 SMS-ów, a po drugim meczu, w którym wpuściłem pięć goli, tylko jednego – od trenera Probierza. Dlatego tłumaczę – na pewno nie śmiałbym się, że Grzesiowi nie poszło. Mieliśmy za awans ogromne pieniądze i tylko dureń podkładałby nogę koledze. Może ktoś nie wierzy, ale siedziałem wtedy z Marcinem Burkhardtem…

Reklama

… który też chodził uchachany po porażkach.
Nie wiem, czy chodził, ale wtedy rozmawialiśmy o tym, że… nad stadionem leci samolot, co byłoby niemożliwe na Litwie u Andriusa Skerli, bo to drugi świat. Akurat padła bramka, kamera na nas najechała i widocznie ktoś chciał dopisać ideologię.

Nie chodzi o ideologię, tylko o fakt, że zostałeś odpalony z Jagiellonii.
Widocznie ktoś na to czekał i dzięki temu Grzesiek Sandomierski jest dziś tam, gdzie jest… W Jagiellonii słyszałem opinię, że baluję, imprezuję i Grzesiu jest dobry, a ja zły. Tak się przyjęło. A mogę dać słowo, że przez dwa i pół roku nie poszedłem na żadną imprezę, żona była w ciąży i trener Probierz dobrze o tym wie.

Nie ma nic złego w imprezowaniu. Rozmawiamy o tamtej konkretnej sytuacji.
Pewne osoby już wcześniej mówiły, że mogą mnie odpalić, bo jestem taki i owaki, a kiedy odchodziłem z Jagiellonii, podaliśmy sobie ze wszystkimi rękę i tylko się śmialiśmy z tej sytuacji. Na pewno jednak gdybym został, to miałbym dziś pięćdziesiąt spotkań w Ekstraklasie więcej i może dziś nie rozmawialibyśmy we Wrocławiu. Ale z drugiej strony może nie zdobyłbym mistrzostwa, wicemistrzostwa i Superpucharu? Nie żałuję niczego, bo nie można gdybać.

To kto cię tam w końcu odpalił?
Nie wiem.

Nie wyrzuca się zawodnika bez powodu.
Dostałem karę pieniężną i kazali mi biegać dookoła boiska. Dlatego sam zdecydowałem, że zamiast tracić czas lepiej iść pograć do drugiej ligi. I nikt nie zarzuci mi braku ambicji, bo zrzekłem się pensji, grałem za cztery tysiące złotych miesięcznie w Olsztynie i dzięki temu jestem dziś w Śląsku, bo zagraliśmy w OKS-ie bardzo dobry mecz w Pucharze Polski z Ruchem, odpadliśmy dopiero po karnych i pokazałem się z pozytywnej strony.

Takie zejście do drugiej ligi to jednak spore ryzyko.
Wierzę w swoje umiejętności i wiem, że gdziekolwiek pojadę na testy, będę potrafił przekonać do siebie. Tak też było w Legii, gdzie Dowhań był za moim transferem, ale nie odpowiadała mi pozycja trzeciego za Muchą i Skabą. Wolałem grać w niższej lidze i trenować ze świetnym fachowcem, Sylwestrem Wyłupskim niż pobierać wyższą pensję i biegać wkoło boiska w Młodej Ekstraklasie.

W dorosłej niczego byś nie znalazł?
To były ostatnie dni okienka i musiałem szybko podjąć decyzję. Nie było to łatwe, bo mój syn miał sześć miesięcy i dostałem takiego dzwona, że przy tych wszystkich kredytach i leasingach musiałem żyć za cztery tysiące. Za każde spotkanie – co dziś wydaje się śmieszne – dostawałem 200 złotych premii. Na szczęście mieszkałem u rodziców, bo gdybym jeszcze musiał płacić za jakiś wynajem, to chyba bym umarł.

Druga sytuacja, kiedy podpadłeś wszystkim, to ostatnie zdjęcie po Sevilli. Dostaliście mocny oklep, a w necie, chwilę po meczu, pokazała się fotka, na której jesteś uśmiechnięty jak po zwycięstwie.
Dobrze, że ktoś w końcu mnie o to pyta, bo znowu nikt nie wie, jaka jest prawda, a wszyscy dorobili ideologię. Po meczu poszedłem po żonę i syna na VIP-y. Schodząc, spotkałem Marka Citkę, Tomka Hajtę z trenerami Schalke, Mateusza Borka i Bożydara Iwanowa, a niewiele osób wie, że z Citką – któremu jestem wdzięczny za wyciągnięcie mnie z Suwałk – już nie współpracuję. Rozwiązałem z nim umowę, ale jeśli będzie miał dla mnie jakiś klub, to oczywiście jestem otwarty. Zrobiliśmy w każdym razie pamiątkowe zdjęcie, że Citko miał takiego zawodnika w swojej stajni, ale już nie ma. Akurat Tomek Hajto powiedział obok coś śmiesznego, ja się zaśmiałem i wyszło, jak wyszło. Ale – uważam – nie ma tym nic złego, bo jeden uśmiech nie oznacza, że porażka po mnie spływa. Każdy, kto mnie zna, wie, że po takim meczu nie śpię, a dzień później analizuję go z trenerem bramkarzy. Nie można też jednak popadać w paranoję, że miałbym po porażce wpaść w depresję…

Ale nie każdy wrzuca też taką fotkę.
Oczywiście. Chcieliśmy żartobliwie zrobić zdjęcie „na złość” dla Marka, że nie pracuje już ze mną. Ale mówię – zdarzają się większe tragedie. Ile powinienem po tym płakać? Mam super żonę, wspaniałego syna, świetnych rodziców, wszyscy są zdrowi, a piłka to tylko dodatek. Liczyliśmy z Sevillą na cud, tak się nie stało, a zdjęcie… Dopiero potem ktoś mi powiedział, że w necie zastanawiają się, czy tak powinien wyglądać bramkarz po porażce. Mati wrzucił to z lekką premedytacją, żeby komuś wbić szpilę i zobaczyć, jaka będzie reakcja.

A jaka niby miała być? Przecież nie obojętna.
No tak, ale wszyscy rozmawiają o zdjęciu, a nikt nie poprosił mnie o komentarz. Nie mnie też oceniać, czy panowie, który ze mną stali, byli pod wpływem alkoholu… Wszyscy się śmiali i byli w euforii transferu Waldka Soboty. Nie ma co gdybać – zdjęcie zrobione na przekór, żeby przedstawić ludziom, że nie mam umowy z Markiem, a i tak się z nim pokazuję.

Mówisz, że porażka nie jest tragedią, ale po pierwszym meczu można było nawet liczyć, że jeśli go powtórzysz, to może nawet wywalczysz sobie transfer.
Ale jeszcze nie raz popełnię taki błąd! Valdes też podał do Di Marii w Gran Derbi, które oglądało 100 milionów osób. Druga sprawa, że gdybym nie obronił nic w Hiszpanii, to Weszło by pisało, że wisiał ręcznik i przegraliśmy 1:8.

Ciebie akurat za grę dawno nie krytykowaliśmy.
Ale nie można też pisać, że drugi mecz z Sevillą zawalił tylko Gikiewicz! Przyznałem, że popełniłem błąd przy pierwszej i czwartej bramce, a na trzynaście meczów zagrałem jeden słabszy.

I ten zostanie w pamięci, bo był najważniejszy.
Oczywiście, dlatego miałem strasznego kaca moralnego przez dwa-trzy dni i nie pokazywałem się nigdzie, bo byłem wkurwiony i dalej to we mnie siedzi. Ale nie mogłem non stop o tym myśleć, bo zaraz przyszły mecze z Piastem i Lechem, jestem dość młodym gościem i może – jak mówisz – dopiero teraz wychodzą te dwa lata, w których nie grałem. Może gdybym miał te 50 meczów więcej, to taki błąd popełniłbym w Ekstraklasie? Ł»artobliwie powiem tylko, że kilka klubów oglądało mnie w Hiszpanii i jeden z menedżerów powiedział, że już potrafią wymienić moje nazwisko. W pierwszym meczu zobaczyli, że potrafię bronić, a w drugim, że nie jestem maszyną. Trener pyta, czemu tak się stało… Nie ma wytłumaczenia!

Jakieś musi być, skoro wystawiłeś mu piłkę jak Xavi.
Nie no, nie jak Xavi! (śmiech) Myślałem, że Bacca pobiegnie w ciemno do Przemka Kaźmierczaka, a ruszył do Kokoszki. Gdybym zagrał górą, to by tego nie przeciąłâ€¦ Ułamek sekundy. Podejmujesz decyzję, noga idzie i już tego nie wstrzymasz. No, błąd! Czemu Valdes podał do Di Marii? Też błąd! Przeczytał go. Tak jakbym bronił karnego i zapytałbyś, czemu zostałem na środku. Po prostu!

Nie porównuj tego do karnych.
Dlatego mówię – nie potrafię tego wytłumaczyć. Tak samo nie wiem, dlaczego zostawiłem rękę przy strzale Boguskiego w meczu z Wisłąâ€¦ Z Sevillą popełniłem fatalny błąd, za który przeprosiłem chłopaków. Wiem, że wiele osób przyjechało oglądać Waldka Sobotę, a może przy okazji doceniliby mnie czy Maria Pawelca.

Bez przesady z tym Pawelcem.
Jest w świetnej formie!

Teraz tak, ale…
… a mnie przydarzył się po prostu słabszy dzień! Gdybym powiedział, że to nie były moje bramki, wtedy mógłbyś mnie mieć za idiotę, ale wziąłem to na klatę. I cieszę się, że trener na mnie stawia i na razie nie zawodzę, ale nie czuję się żadnym pewniakiem.

Przed drugim meczem z Sevillą mocno też liczyłeś na powołanie, nie zaprzeczysz.
I liczę teraz! Mam na to nadzieję przed każdymi powołaniami.

Inaczej – czułeś, że masz powód, by na nie liczyć.
Oczywiście. Czułem, że prezentuję się godnie na jakiś poziom, ale nic się nie dzieje bez przyczyny. Widocznie potrzebowałem zimnego prysznica. Chciałbym zostać wyróżniony i pojechać nawet jako trzeci bramkarz, typowy ligowiec. Dowartościowałoby mnie to i dostałbym jeszcze większego kopa, bo skoro trener Smuda potrafił mnie powołać po czterech spotkaniach…

W jego powołaniach zwykle brakowało logiki.
Ale wtedy też dobrze grałem! A skoro teraz występuję regularnie, to normalne, że liczę na powołanie! W Śląsku – jakbyś zapytał każdego po kolei – to każdy ma nadzieję, że pojedzie na reprezentację Słowacji, Słowenii, Portugalii czy Polski. Po to gramy. Moim celem jest… Może nie pozycja pierwszego bramkarza, bo zdaję sobie sprawę z pozycji Boruca i Szczęsnego, ale potrenowanie z wyśmienitymi piłkarzami.

I trzecie miejsce przyjąłbyś bez problemu? Mam wątpliwości.
Grzesiu Szamotulski, który zna mój charakter, powiedział: „jak tam pojedziesz, to od razu pokaż, że nie przyjechałeś, by być trzecim”. Często mnie zresztą prosi, żebym gryzł się w język i nie popełniał jego błędów. Traktuję go trochę jak mentora i wiem, że ma sporo racji. Znam swoje miejsce w szeregu, ale nie jestem też drewnianym chłopcem, którego na kadrze kopaliby po tyłku.

Nie podpalasz się za bardzo tym wszystkim? Wielu ludzi, którzy cię zna, tak twierdzi.
Dwa-trzy lata temu tak było, ale poprzez rodzinę trochę wydoroślałem i podchodzę do wszystkiego na miękko. Dziś kiedy do klubu przyjeżdżają zagraniczni piłkarze, to zawsze najpierw mnie proszą o pomoc. Może komuś przeszkadza, że wszędzie mnie pełno, ale taki po prostu mam styl bycia. Gorzej bym się czuł, gdybym na cztery dni przed meczem z nikim nie rozmawiał. Pawelec w dniu meczu z nikim nie rozmawia, ale to jego styl. Ja funkcjonuję normalnie, parę godzin przed meczem wyłączam telefon i skupiam się na spotkaniu.

Sprawa z Mrazem – wiedziałeś, że o to zapytam, więc powiedz, jaka jest twoja oficjalna wersja.
Już kiedyś powiedziałem, co nie zostało puszczone, że w tym dniu grałem z Wisłą w Młodej Ekstraklasie i dowiedziałem się o wszystkim po fakcie. Znam wersję klubową, szatni i Łukasza. Nie bardzo mogę to komentować, ale – jak powiedziałeś – pewnie miało to wpływ także na moją ocenę. Staram się być lubiany w szatni…

… i jesteś lubiany?
Na pewno nie przez wszystkich.

A przez kapitana?
Mieliśmy po tym konflikt, ale nigdy mi nie powiedział w oczy, że mnie nie lubi. Witam się ze wszystkimi, każdemu mogę pomóc na boisku, ale po treningu rozchodzimy się w swoje strony. Ktoś mi kiedyś powiedział, że w zespole nie można mieć przyjaciół, tylko ewentualnie kilku kolegów. Szanować mnie mają trenerzy i myślę, że szanują. Odbiór przez szatnię też jest dla mnie ważny, ale jeden lubi brunetki, drugi blondynki. Nie wpłynę na wszystkich.

Byłbyś pierwszy w „Weszło z butami”, który na pytanie: „w szatni z Gikiewiczem czy z Mrazem?” nie wskazałbyś na Słowaka?
Trochę mnie to pytanie śmieszy, bo większość nie zna prawdy o tej sytuacji i wie tylko to, co wypłynęło do mediów. Gdybym się dowiedział – skoro padło słowo „konfident” – że ktoś kogoś podkablował, to też nie chciałbym być z nim w szatni, ale ta sytuacja tak nie wyglądała. Ktoś nawet napisał, że Łukasz poturbował trenera… Nikogo nie poturbował! Nie chcę mi się nawet do tego odnosić, bo większość informacji na ten temat było nieprawdziwych. Ł»ycie toczy się dalej.

Ta sprawa jest już rozwiązana?
Sprawa szatni tak, ale ogólnie nie. Bo jeśli pojawia się artykuł, że ktoś kogoś poturbował, to potem Łukasz jest inaczej odbierany. Sprawa zostanie wyjaśniona za – nie wiem – miesiąc albo dwa.

Czyli jest w sądzie.
Chyba tak, ale to nie moja sprawa. Odcinam się od tego. Jeśli jednak ktoś kogoś posądza o pewne nieprawdziwe rzeczy, to sprawiedliwość musi zostać wymierzona.

Gdzie leży granica zaakceptowania takich sytuacji? Kiedy można powiedzieć trenerowi, że kolega jest pijany tak, żeby nie zostało to publicznie napiętnowane?
Nie piję alkoholu, więc ciężko mi powiedzieć.

W ogóle?
Bardzo rzadko. W trakcie sezonu czasem jedno piwo, ale staram się w ogóle nie pić. Dlatego nie wiem, po ilu można przyjść na trening.

Chodzi mi o coś innego – w którym momencie przekraczasz granicę akceptacji grupy?
Każda grupa będzie do tego podchodziła inaczej, ale moim zdaniem profesjonalny piłkarz nie powinien przyjść na trening pod wpływem alkoholu.

Takie sytuacje zawsze się zdarzały, a w Premier League podobno są prawie na porządku dziennym.
Ale w Premier League grają gwiazdy, a my gwiazdy widzimy co najwyżej na niebie.

Obojętnie, możemy wskazać inną ligę.
Ale może gdybym regularnie wygrywał mecze w Lidze Mistrzów, to też by mi się to zdarzyło? Gramy tylko w lidze polskiej! Wayne Rooney może wypić osiem piw, a i tak będzie lepszy od Polaka, a jeśli my je wypijemy, to wszyscy nam uciekną. Jeśli chcemy być profesjonalni, to powinniśmy dbać o swój interes. Mogę odpowiedzieć za siebie: nigdy nie przyjdę na trening pod wpływem alkoholu, bo dbam o to, by trenerzy mnie szanowali. Ale jeśli ktoś może trenować po czterech piwach, to niech trenuje. Tyle. A grupa ocenia to po swojemu, każda inaczej. Nie odmawiam przecież imprez drużynowych, bo nie o to chodzi, ale zmywam się z nich wcześniej, bo czeka na mnie syn i żona. Jeśli jednak ktoś posiedzi dłużej, to nie widzę w tym nic złego. Tylko pytanie: jeżeli piłkarz, niekoniecznie Mraz, pod wpływem alkoholu w zespole X zerwie ci wślizgiem krzyżowe i jesteś wyłączony przez osiem miesięcy, to kto cię będzie za to przepraszał? To mój chleb. Tak zarabiam na rodzinę i siebie samego.

Nie trawisz tego Mraza.
Szanuję go, bo pomógł nam w paru meczach.

Raczej przeszkodził.
Ale gdyby Mraz albo ktokolwiek inny zrobił mi pod wpływem alkoholu krzywdę, to „przepraszam” by nie wystarczyło. Trzeba wiedzieć, gdzie kiedy i ile można. Oczywiście czasy się zmieniają, bo świetny piłkarz Wojtek Kowalczyk wychodził tak na boisko i mówi, że był najlepszy. Nie neguję tego, ale dziś czasy są inne. Zarabiamy tak duże pieniądze, trenujemy dwie godziny dziennie i trzeba to szanować. Upij się dwie godziny po treningu, wstań rano jak nowy i przyjdź pograć. I nie mówię tego odnośnie Mraza, tylko ogólnie.

Zgłaszaliście kiedykolwiek takie sytuacje Mili?
Kiedykolwiek wcześniej?

Tak.
Nie.

To wam zarzucono – że nie załatwiliście tego z kapitanem.
Ale to był trening wyrównawczy, na którym nie było większości zawodników z poprzedniego meczu. Ja z kimś tam pojechałem na Młodą Ekstraklasę, a tam trenowało sześć osób.

I był sens robić taki raban na treningu wyrównawczym?
No widzisz… A ja uważam, że to nie był raban.

Afera, jakiej dawno nie było.
Afera… Uwierz, że większość trenerów – bo z nimi rozmawiałem – trzymało stronę Łukasza, a nie Mraza. Widzisz, rozmawiamy dwadzieścia minut o tej sytuacji.

Skoro to „Gikiewiczgate”, a ty nazywasz się Gikiewicz.
Oczywiście, ale tylko wy to pamiętacie. Ani ja, ani Łukasz, ani Mraz już o tym nie mówimy. Może Śląsk się cieszy, że tych dwóch zawodników już nie ma. Może tak musiało być. Mam taką filozofię, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Nie ma Diaza, Voskampa, Gikiewicza, Celebana, Mraza… To, co teraz powiem, w żaden sposób nie wpłynie ani na Łukasza, ani na „Gikiewiczgate”. Mleko się wylało i każdy sobie zdanie wyrobił.

Ostatnia część historii. Narzekasz, że potępiono Łukasza, a gdy Tomek Kwaśniak chciał poprosić go o komentarz, to usłyszał, że jak jest taki kozak, niech przyjedzie pod klub. Przyjechał i Łukasz przez dwie godziny nie wyszedł, żeby się z nim spotkać.
Nie wiem. Sytuacja mnie nie dotyczy, więc wolę się nie wypowiadać ani o Łukaszu, ani o Kwaśniaku. Widzisz, umówiliśmy się na wywiad, przyjechałem, napijemy się kawy, normalnie porozmawiamy i się rozejdziemy. Odpowiadam za siebie, bo jestem Rafał, a nie Łukasz Gikiewicz. Niech Kwaśniak załatwia sobie to z nim.

Przy okazji – w wywiadzie dla Dwadozera.pl powiedziałeś, że czytasz Weszło, ale lubimy szukać taniej sensacji. Warto więc wyjaśnić, o co chodzi.
Typu zdjęcie – czy tak wygląda bramkarz po 0:5 czy jakiś frajer? Od razu to podłapujecie, a inne strony w ogóle by na to nie zwróciły uwagi.

Nie jesteśmy portalem informacyjnym, tylko publicystycznym i nie piszemy o matematyce, tylko o sporcie.
Sam was czytam, bo podoba mi się wiele felietonów i wywiadów, ale jesteście trochę portalem plotkarskim.

Akurat plotki pojawiają się w innych mediach, a nasze informacje sprawdzają się w 99%.
Ale dużo osób tak myśli!

No to podaj konkretny przykład jakiejś plotki.
Nie wiem. Szanuję was za to, że praktycznie zawsze macie sprawdzone informacje, ale często nie podoba mi się, że za bardzo jedziecie po niektórych zawodnikach. Obcokrajowcy często mówią, że w Polsce nie szanuje się piłkarzy, a potem ktoś się dziwi, że oni nie szanują mediów. Za granicą stosunek dziennikarzy do zawodników jest inny. Przykład – w Belgii po przegranej z nimi nikt nie nazwał piłkarzy Club Brugge durniami czy szmaciarzami ani nie pisał, żeby powiesić Lestienne’a lub tego Ryana z bramki.

A u nas kogoś chcieli powiesić?
Poczekaj! Mam rodzinę w Belgii, wziąłem gazetę po meczu i przeczytałem, że „przegrali z zespołem, któremu bardziej zależało, blebleble”. A my po 0:5 z Sevillą? Tydzień wcześniej Śląsk był super wyśmienity, „Gazeta Wyborcza” pisze, że Gikiewicz bronił jak Tomaszewski na Wembley, mija sześć dni i wszyscy by temu Gikiewiczowi wbili nóż w plecy, rozumiesz?

Tłumaczę ci, że przesadzasz.
Nie! Tak było napisane – że trzeba go zmienić, nie dać mu bronić i posadzić na ławkę!

Takiego zdania na pewno nie było, bo nikt nie domagałby się powrotu Kelemena po jednym twoim słabszym meczu.
Z Brugge też wszyscy mówili, że przejdą się po nas, a nie przeszli!

No i napisano, że odnieśliście wielki sukces, coś nie tak?
Oczywiście, ale przegrana jest wkalkulowana w sport! Przegraliśmy z Sevillą, choć prowadząc 1:0 na wyjeździe, mieliśmy sytuację, by podwyższyć wynik. Zabrakło nam szczęścia z Belgii, gdzie każdą kontrę kończyliśmy bramką.

Nikt nie oczekiwał awansu, tylko choćby nawiązania do gry z poprzedniego meczu.
A ja uważam, że krytyka – choć zagraliśmy słabo – była przesadzona! Powiesz, że z Brugge przyzwyczailiśmy do czegoś innego. Jasne, może Sevilla nas zlekceważyła w pierwszym meczu, potem popełniłem błąd, ale teraz, jak jedziemy na Ruch, to wszyscy będą oczekiwać, że wbijemy im siódemkę, skoro Jagiellonia wbiła szóstkę? Mecz meczowi nie jest równy. Przy bramkach z Sevillą też bym się dziś zachował inaczej.

Zmierzam do tego, że strasznie się obruszacie na krytykę, która wcale nie jest tak ostra. Twój kolega Pawelec po normalnym – co istotne – artykule stwierdził, że czuje się zeszmacony. Widzę, że, waszym zdaniem, piłkarz powinien być nietykalny i nie podlegać żadnej ocenie. Ręce opadają.
Ale ktoś pisze, że Pawelec to drewniak. Co to znaczy?

Słaby technicznie.
Ale jak przyjdzie ktoś z Weszło i Mario zrobi sto żonglerek, to już nie będzie?

Powtórzę raz jeszcze – przesadzasz.
Mario kopie obiema nogami, a większość zawodników Ekstraklasy jedną! Taki ma styl, że przy każdym wybiciu robi wślizg, a teraz, jeżeli Śląsk wygrywa i Pawelec gra dobrze, to wszędzie jest chwalony.

Błagam cię… Jak gra dobrze, to normalne, że jest chwalony. Nie grał, to go krytykowali.
Nie rozumiesz mnie! Jest chwalony teraz, ale dwa tygodnie temu był drewniakiem! Krytykuj go po słabym meczu, ale nie pisz, że jest drewniak! O tym mówię – Weszło pisze, że ktoś ma drewniane nogi, a tak nie jest! Dziś czytam, że Pawelca powinni sprawdzić w kadrze i co?

Rzucasz skrajnymi opiniami, o których nie pisało akurat Weszło.
Bronisz swojego portalu i waszym zdaniem teraz Pawelec jest super, ale ogólnie drewniak.

Nie, że jest super. Drewniak po prostu może dobrze grać. Twój brat też strzelał gole.
Oczywiście, ale co to jest ten drewniak?!

Sorry Rafał, nie wmówisz mi, że Pawelec grał w ostatnich latach dobrze. Dopiero teraz się coś ruszyło.
Ale jak coś zawalił, to nie znaczy, że jest drewniak! Napisz, że zagrał słaby mecz, źle się ustawił, a nie, kurwa, ten drewniak. Wiem, że wy na Weszło macie taki styl, czyta was ogromna ilość ludzi i sam jestem wśród nich, ale dążę do tego, że przez krótki czas opinia na temat zawodnika może się skrajnie zmienić. Chwała wam za to, że przyznaliście, że Pawelec gra dobrze, ale napisz wcześniej, że podał niecelnie, a nie, że ma drewnianą nogę.

Jeśli ktoś notorycznie gra źle, to nie będziemy pisać, że popełnił błąd po raz pierwszy, drugi, trzeci i setny.
Ale uwierz, że w Ekstraklasie… W Śląsku nie ma przypadkowych piłkarzy! Nikt za darmo tu nic nie daje, a ja słyszałem, gdy jeszcze byłem w cieniu Mariana, że ktoś mi coś załatwiłâ€¦ Przecież to miejsce nie leżało na ulicy, bo w niższych ligach dziesięciu bramkarzy tylko czeka, żeby wskoczyć na drzewo ekstraklasowe. Albo nie mieli szczęścia, albo menedżera, albo ktoś ich nie zauważył.

Ale nie mów, że w Ekstraklasie nie ma przypadkowych piłkarzy.
Dlatego się cofnąłem – w Śląsku nie ma. Ale przyznaję – piłkarz powinien być odporny na krytykę.

Dalibor też?
(wybuch śmiechu) Właśnie miałem mówić, że wiem, jakie mi zadasz pytanie!

Pomijam fakt, że mieliśmy się spotkać – jak on to powiedział – „w sądu”. Widziałeś ten legendarny filmik z powrotem Stevanovicia przy jednej z akcji rywala?
Widziałem.

I nie trafił cię szlag, że ktoś tak perfidnie olewa swoje zadania?
Z drugiej strony – sam też widzę na boisku sytuacje, których nie dostrzeże kibic ani dziennikarz i uważam, że „Dado” wykonuje fantastyczną pracę w destrukcji. Już wcześniej grał dobrze i to zbieg okoliczności, że powstał taki filmik. Na każdej pozycji u każdego zawodnika dałbyś radę złapać jeden taki powrót, bo to się po prostu zdarza wszystkim! Nie mamy takiej kondycji, żeby biegać tam i z powrotem sprintem przez 90 minut.

Chyba nie widziałeś tego filmu.
Widziałem i – jeśli o to pytasz – nikt nie miał o niego pretensji do Dalibora. Każdy wie, że w innych sytuacjach kapitalnie nas ratował. Defensywni zawodnicy zawsze są mniej widoczni, dlatego napastnicy zarabiają najwięcej na świecie.

U was akurat bramkarz.
Który?

Kelemen.
Myślałem, że masz na myśli mnie (śmiech). Ale wracając do poprzedniego tematu – na podstawie analiz naszego trenera przekonałbyś się, jaką Dalibor wykonuje dla nas pracę. Wiadomo – każdy, oglądając ten film, pomyśli sobie: „kurde, jak ten gość wraca?!”, ale przez poprzednie dziesięć minut przeciął tyle piłek, że nikt nie będzie miał do niego pretensji o jedno zachowanie. Taka odpowiedź.

A do sytuacji z sądem jak podeszliście?
Jakiś śmiech był w szatni, bo – jak powiedział Tomek Hajto – w profesjonalnej lidze piłkarz nie ma prawa obrażać się na dziennikarza za to, że ten wytyka mu błąd. Ważne, żeby krytykować konstruktywnie i obiektywnie.

Obiektywizm to sprawa względna. Każdy ma prawo do oceny.
Oczywiście, ale to nie znaczy, że komentator może nazwać mój występ chujowym.

Mam takie wrażenie, że oczekujesz ocen albo czarnych, albo białych. W ogóle nie akceptujesz szyderki w piłce?
Akceptuję, bo jeżeli piszecie o moim bracie, że jest drewniak, to ja się z tego śmieję i akceptuję, czemu nie? Jeśli napiszecie, że jestem słabym bramkarzem, to też zaakceptuję, ale w głębi duszy będę chciał udowodnić, że tak nie jest.

Najgłupszy slogan powtarzany przez piłkarzy: „nie mam nic do udowodnienia”.
Ja zawsze mam! Czasem nawet szukam jakiegoś wyjścia na trzydziesty metr, żeby pokazać, że żyję w zespole i obrońcy się dobrze czują, gdy stoję wysoko. Każdy mecz traktuję jak święto, bo wykonuję najpiękniejszy zawód na świecie. Reprezentacja może być krytykowana, ale piłka zawsze będzie w Polsce najważniejsza i jak Legia gra w eliminacjach pucharów, to jej kibicuję.

Słyszałem, że myślisz już też o przyszłości i wziąłeś się za edukację.
Mam jakiś plan i ludzi, którzy pomagają mi obracać finansami. Nie mogę sobie pozwolić, żeby nie mieć na życie, jeśli nieoczekiwanie dostanę dzwona i znów będę zarabiał cztery tysiące. A jeśli chodzi o twoje pytanie – zrobiłem kursy trenerskie i wiążę przyszłość z piłką. W Białymstoku też studiowałem na AWF-ie, ale musiałem to wstrzymać i liczę, że jeszcze uda się to ukończyć. Słuchaj, jako jedyny w szkole zdałem maturę z chemii, więc ostatnim imbecylem, który nie potrafi się wysłowić, nie jestem! Skoro udało mi się skończyć szkołę, trenując 80 kilometrów od domu, to każdy może to zrobić. Wstyd byłoby mi nie mieć matury, a jeśli zostanę w Śląsku na dłużej – bo kontrakt kończy mi się za półtora roku – to pomyślę jeszcze o studiach. Na razie pracuję na to, by nie wpraszać się po nową umowę. Nie chcę stąd uciekać za wszelką cenę.

Jak twoje relacje z Kelemenem?
Witamy się przed treningiem, żegnamy po, trenujemy razem, ale przyjaciółmi nie jesteśmy.

Chyba nie darzy cię największą sympatią.
Chyba tak, ale go szanuję i kiedy bronił, to trzymałem za niego kciuki, bo za wygrane mecze też miałem premie.

Faktycznie wytatuowałeś sobie medal za mistrzostwo?
Tak.

A planowałeś wytatuować podobiznę Lenczyka.
Był taki zakład z Piotrkiem Ćwielongiem, ale widzisz… Dużo gadam, palnąłem, że sobie zrobię trenera, ale chyba nie wyglądałoby to dobrze ze względu na sam pomysł. Zdecydowałem się na medal, bo niejeden szkoleniowiec powtarzał nam, że było wielu piłkarzy lepszych od tej 25, którzy nie zdobyli mistrzostwa. Syn już powoli zapoznaje się z tatuażem i kiedyś wytłumaczę mu ze szczegółami, jak ojciec został mistrzem Polski. Zagrałem tylko albo aż sześć spotkań, ale pięć wygranych, więc małą cegiełkę lub trochę betonu między cegłami dodałem.

Z czego to wynika, że przy tych wszystkich sukcesach w Śląsku pojawiało się ostatnio aż tyle afer? Stevanović, nagrania Lenczyka, Gikiewiczgate, śpiewy na Legię…
Nieważne, jak mówią, ważne, żeby mówili, tak? (śmiech) A tak na serio, mamy charakterną drużynę i mimo tych wszystkich zajść tworzymy świetną grupę. Teraz jest jeszcze bardziej rodzinnie, od kiedy wstawili kanapy i ekspres do kawy. Można wpaść, zjeść ciastko, porozmawiać o problemach i sukcesach w domu… Dużą część życia zostawiamy w tych murach i odchodząc jakaś część z nas zostanie w Śląsku. To jest siła Śląska – że mimo tych wszystkich zawiłości – potrafimy tworzyć taki kolektyw.

Jak teraz wygląda sytuacja z płacami?
Dostaliśmy wczoraj pensję, jedną mamy zaległą, czyli dramatu nie ma.

A premie?
Tak jak pisali w mediach, dostaliśmy za mistrzostwo Polski, a reszta, za mecze, jest na razie zawieszona. Prezes dał nam jednak słowo, że nikt tu nikogo nie oszuka, więc jesteśmy spokojni. A jeśli chodzi o te afery… Ł»ywiołowi z nas ludzie, nie gryziemy się w język.

Szczególnie podczas śpiewania.
Byliśmy pod wpływem alkoholu, nie jesteśmy lubiani w Warszawie i pewnie niedługo znów dostaniemy chóralne owacje na Łazienkowskiej, ale widocznie tak musiało być. Wiem, że trenerzy i piłkarze Legii wybaczyli nam to, bo przeprosiliśmy, choć fakt, że to oświadczenie nie powinno tak wyglądać. Pierwszy raz znaleźliśmy się w takiej sytuacji i nie wiedzieliśmy, jak się zachować. Chcieliśmy lecieć na tę komisję, przeprosić, potem kazali nam zostać… Stało się.

Kolejna głośna afera to taśmy Lenczyka, za którą obraziliście się na niego chyba trochę za bardzo.
Uważam, że trener może wszystko, ale nie powinien w rozmowach z osobami trzecimi obrażać nas po nazwiskach. Gdyby najpierw powiedział to nam, na pewno odebralibyśmy to inaczej. A tak to wszystkiego dowiedzieliśmy się z tych taśm. Odbyliśmy z trenerem burzliwą rozmowę, zamknęliśmy sprawę.

Zastanawiałem się kiedyś, czy Lenczyk nie zrobił tego specjalnie. Bo to dziwne, że raz w życiu pomylił się wciskając „odbierz” akurat na takim spotkaniu. Choć może to teoria zbyt naciągana.
Możliwe, że tak jest, bo trener Lenczyk to bardzo inteligentny człowiek. Dziwne, nie? Akurat wtedy włączył telefon… Nie wiem, naprawdę. Może faktycznie to nie był przypadek? Ale może też dzięki temu przejął nas trener Levy, za którego gramy widowiskowo?

Jak podchodziłeś do tych wszystkich podszywek?
Arsene Wenger i Alex Ferguson też wyglądają na dziadków, a wszyscy ich szanują za pracę. Trener Levy wygląda jak prawdziwy Czech, ma swój urok i nie widzę w tym nic złego. Nie szata zdobi człowieka, szanuję go za to, jakim jest trenerem i nie interesuje mnie, co na siebie zakłada.

I słuchając jego odpraw nie miałeś z tyłu głowy tych historii wypisywanych w komentarzach?
Nie, bo wiedziałem, że przyjeżdża do nas były znakomity piłkarz, a dziś, po roku jego pracy, wszyscy, którzy śmiali się z jego wyglądu, powoli to odszczekują. Okazał się świetnym trenerem, poukładał Śląsk mając mniejszą kadrę niż wszyscy jego poprzednicy i chwała mu za to.

Wyznaczasz sobie jakiś termin na transfer?
Ł»adnego. Czasem trzeba mieć szczęście, jak wtedy, kiedy przyjechali oglądać Rybusa, a wzięli też Komorowskiego, a czasem ktoś cię ogląda przez rok… Nie myślę o tym. Skupiam się na jutrzejszym meczu.

Ale też decydujesz się na jakiegoś menedżera według tego, jakie robi transfery i gdzie ma kontakty.
Decyduję się, by pracować bez menedżera… Zaskoczenie?

Lekkie.
Mogę pracować bez stałej umowy i rozdawać pełnomocnictwa.

Jak Boruc.
Nie wiem, miałem nadzieję niedawno go poznać, ale się nie udało (śmiech). Nauczony doświadczeniem postanowiłem współpracować z większą liczbą agentów, bo wiem, że zagranicą do polskich menedżerów podchodzi się raczej na „nie”.

Przekonałeś się o tym na własnej skórze?
Nie, nie mogę narzekać na Marka Citkę, bo tylko z nim współpracowałem. Pomógł mi wyrwać się z Suwałk, załatwił testy w Górniku, Legii i trafiłem do Jagiellonii. Ale na teraz nie potrzebuję menedżera z umową. Będę tylko potrzebował kogoś, kto mógłby w moim imieniu negocjować nowy kontrakt ze Śląskiem. Jak się zgłosi jakiś klub z Anglii czy Hiszpanii, to też nie będę tego załatwiał sam.

Są sygnały?
Wiem, że w pierwszym meczu oglądały mnie kluby hiszpańskie i wiedzą, jak wymawiać moje nazwisko (śmiech).

Levante i Espanyol?
Naprawdę nie wiem. Cieszę się z tego, ale…

Nie czaruj, nie da się tym nie interesować.
Interesuję się i niektórzy może nawet mają mi to za złe, że o czymś głośniej powiem. Ktoś usłyszy i powie: „ty, Rafał, myśl o meczu, bo potem robisz błąd z Sevillą”. W kwietniu podpisałem pełnomocnictwo z pewnym Hiszpanem i tak się złożyło, że dzień przed meczem powiedział mi w hotelu, że nagrał parę klubów i przyjechali mnie oglądać. Brakowało wtedy kilku dni do końca okienka, więc ciężko byłoby nawet coś załatwić. Teraz mamy martwy okres i – mimo że pełnomocnictwo się skończyło – może kogoś znowu zaprosi, ale praca poważnego agenta nie polega na wydzwanianiu co tydzień do piłkarza, że dziś przyjedzie ten, a jutro ten. Mam mieć czystą głowę, skupiać się na meczu, a jak ktoś siedzi za filarem z lornetką i mnie ogląda, to jego sprawa. Profesjonalne kluby mają na tyle poważny dział skautingu, że jeśli będą mnie chcieli, to będą mnie oglądać wiele razy. Waldka Soboty też nie wzięli po jednym meczu. Jestem także świadomy, że gdybym miał 21 lat, to pewnie już nie byłoby mnie w kraju – tak łatwo jest dziś wyjechać.

W rewanżu ci Hiszpanie też cię oglądali?
Nie. Chyba dobrze, co? (śmiech) Ale dla nich ważne jest nawet to – opowiadał mi o tym Tomek Hajto – jak wyglądasz po meczu. Nie możesz być – za przeproszeniem – zajebany żwirem, mieć łez w oczach i przez tydzień się nie odkręcać. Kuba Błaszczykowski ostatnio powiedział, że nie płacze po przegranych meczach, bo – choć przeżywa porażki – to jest na nie uodporniony.

Wspomniałeś, że chciałbyś zostać w Śląsku, a nie uważasz, że ten rok jest dla ciebie idealny na wyjazd?
Uważam, że nie jestem już młody i czas pójść w lewo albo w prawo.

Więc?
Albo zostanę w Śląsku, albo odejdę. Jeszcze nie wiem.

A jeśli odejdziesz, to tylko za granicę?
Tak, na ten moment tak uważam.

Za ile?
Myślę, że pół miliona euro. Chyba uczciwa cena, skoro Waldek Sobota, skrzydłowy, odszedł za milion.

Czyli czujesz się mocny.
Nie, to Śląsk jest mocny.

Nie byłoby w tym nic złego, gdybyś to przyznał. Nie musisz się tak asekurować.
Jestem pewny siebie, ale nie arogancki i podoba mi się postawa Wojtka Szczęsnego i jego ojca. Nie przez wszystkich jest to dobrze odbierane, ale w Anglii nikt nie ma problemu, kiedy Wojtek coś napisze na Twitterze lub zażartuje w jakimś programie telewizji klubowej.

Dlatego mówię, że gdybyś teraz stwierdził, że masz mocną pozycję w klubie, to nie byłoby to aroganckie.
Nie mogę powiedzieć, że mam mocną pozycję.

To kiedy mógłbyś tak powiedzieć?
Gdybym zagrał cały sezon. Wtedy będę mógł tak powiedzieć. Na razie w Śląsku czuję się dobrze. Nie mogę powiedzieć, że wyśmienicie, bo przy moich zarobkach premie stanowią czasem największą część pensji. Sam stwierdziłeś, że przyszedłem tu po aferze w Jagiellonii, więc nikt nie mógł mi tu dać wielkiej kasy. Minęło dwa i pół roku, kontrakt mam ten sam i nie plasuję się nawet w dziesiątce. Gdybym dostał wszystkie zaległe premie, to mógłbym zrealizować swoje plany inwestycyjne, ale nie wychodzę przed szereg i się nie upominam, bo ufam działaczom i wiem, że skoro jest konflikt między właścicielami, to nie znaczy, że ktoś nie płaci nam po złości.

Martwi cię w jakiś sposób ta sytuacja?
W ogóle. Jesteśmy małymi pionkami w tej całej grze o grube miliony, więc czym się mam martwić? Jeden ze sponsorów nie wymieniłby nawet pięciu zawodników Śląska Wrocław, ale mamy zapewnienie, że Śląsk będzie funkcjonował tak czy inaczej. Nie płacą nam regularnie od półtora roku, przyzwyczailiśmy się do tego, ale gdyby zaprzątałoby nam to głowę za bardzo, to nie mielibyśmy takich wyników. Nie zarabiam półtora tysiąca miesięcznie przymierając głodem, więc nie będę narzekał.

Będziesz kiedyś ekspertem telewizyjnym?
A nie wiem.

Ale lubisz obecność kamer.
Może kamery lubią mnie, bo jak biorą kogoś do wywiadu, to nie chcą gościa, który stęka i nie potrafi się wysłowić. Zapraszają mnie, żeby widz dowiedział się czegoś ciekawego o meczu. A dlaczego wybierają nie, to pytaj reporterów.

Kręci cię to.
Inaczej – nie mam z tym problemu.

Kręci ewidentnie.
Kręci to mnie moja żona.

Mam też wrażenie, że wiesz o wszystkim, co się dzieje w środowisku. Czytasz wszystkie artykuły, słuchasz opinii…
Przezwisko „Google” w szatni nie wzięło się z niczego (śmiech).

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA


Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...