Reklama

Marcin Domżalski: – Leczenie Efira we Włoszech to upadek polskiej ortopedii…

redakcja

Autor:redakcja

22 lutego 2013, 18:15 • 10 min czytania 0 komentarzy

Wystarczy spojrzeć na sam korytarz przed wejściem do gabinetu – na ścianach wiszą koszulki choćby Komorowskiego, Brozia, Popka, Lampe, Garguły ze specjalną dedykacją czy Jagiellonii z podpisami całej drużyny. Ale to przecież i tak nie wszyscy, którzy dziś zawdzięczają mu naprawdę wiele. Jedni dziękują po prostu za udane zabiegi, drudzy za zaoszczędzony czas, a trzeci – że wciąż mogą grać w piłkę. Z Marcinem Domżalskim, jednym z najbardziej uznanych ortopedów w kraju, byłym pracownikiem Widzewa i specjalistą od medycyny sportowej porozmawialiśmy właśnie o sporcie. O Michale Efirze (na głównym zdjęciu), problemie sztucznych boisk, atletycznym nieprzygotowaniu i poziomie wytrenowania polskich piłkarzy czy micie o kontuzjogenności.
Wybuchła dyskusja na temat szkodliwości sztucznych muraw, które mają negatywnie oddziaływać na kolana i kręgosłup. Podobno wyrosło i rośnie nam pokolenie kalek, to prawda?
Tak, to prawda. Jednak w Widzewie i kilku innych klubach sprawdziliśmy, że problem sztucznych muraw to tylko efekt przejściowy. Po ich wprowadzeniu drastycznie wzrastała liczba urazów mięśniowych, również więzadłowych, ale potem ten etap mijał. Młodzi zawodnicy adoptowali się do tych boisk, przyzwyczajali i nie mieli problemów ze zdrowiem. Aczkolwiek w klubach, które trenują głównie na sztucznym, w dalszej perspektywie rzeczywiście występuje więcej urazów.

Marcin Domżalski: – Leczenie Efira we Włoszech to upadek polskiej ortopedii…

W Polsce dzieciaki grają na orlikach, kluby coraz częściej tak szkolą młodzież…
Nie uciekniemy przed tym, to jest nasza przyszłość. Dlatego musimy jak najlepiej przygotować następne pokolenia do gry na takich płytach. Mimo wszystko, lepiej grać na boisku sztucznym, równym i – nawet jeśli nie jest ono prawidłowo utrzymywane – z odpowiednią jakością, niż grać na klepiskach. Tam ryzyko kontuzji jest znacznie większe.

I lepiej, niż na betonie.
Bardzo twarde boiska nie doprowadzają do urazów od razu. One powodują narastanie problemów, zmiany zwyrodnieniowe czy uszkodzenia przeciążeniowe.

Można uniknąć tych większych problemów w zawodowej piłce?
Można. Musimy pamiętać, że odpowiednie wygimnastykowanie i przygotowanie atletyczne to ważny czynnik prewencji kontuzji. Niewiele osób wie, ale istnieje coś takie takiego jak FMS – Functional Movement Screen. Jest to nowa skala w rehabilitacji używana do oceny wysportowania, wygimnastykowania i skoordynowania zawodnika. Zaproponowałem ten temat fizjoterapeutce i porównała stopień wytrenowania ludzi, którzy nigdy nic nie trenowali, z profesjonalnymi piłkarzami. W skali 21-punktowej przeciętne osoby zdobyły trzynaście punktów, a piłkarze… piętnaście. Minimalna różnica. A wedle tej samej skali poziom ryzyka wystąpienia kontuzji u profesjonalnych zawodników wyniósł aż punktów czternaście! Wiadomo, że to tylko zwykłe badania, ale dają pewien pogląd na temat atletycznego przygotowania polskich piłkarzy.

Jak te wyniki wyglądają w innych krajach?
Na komisji medycznej PZPN przedstawione zostały rezultaty porównujące nasze grupy młodzieżowe z innymi państwami. Wypadliśmy bardzo słabo. Okazało się, że większość zawodników nie potrafiła nawet prawidłowo wykonać przysiadu czy przewrotu wprzód. Wniosek nasuwa się sam – nasi piłkarze są kompletnie nieprzygotowani atletycznie. Mało jest pracy koordynacyjnej, mało zajęć na siłowni. Spójrzmy na piłkarzy największych klubów, na salta jakie odstawiają po golach czy na ich wygląd. Wystarczy, że któryś zdejmie koszulkę – atleta absolutny. U nas takich nie ma.

Reklama

Jak któryś zdejmie koszulkę, to sam chce ją jak najszybciej założyć z powrotem.
To prawda, ale był też kiedyś w Widzewie Hiszpan, profesjonalny piłkarz, który zrobił sobie krzywdę gryfem na siłowni. Ćwiczył normalnie, zaczęły boleć go plecy i… zgłosił uraz.

Michał Efir po raz trzeci zrywa więzadła krzyżowe. Można tymi sztucznymi boiskami załatwić piłkarza?
Sztuczne murawy powodują przede wszystkim przesunięcie wieku urazu mięśniowego w dół. Jeszcze niedawno występowały one tylko i wyłącznie u zawodników powyżej 15 roku życia, dziś spotyka to już 13-latków. Sama kwestia sztucznego boiska to tylko jeden element, intensywność i sposób prowadzenia treningu na nim – drugi, a prawidłowa pielęgnacja – trzeci. Wiele klubów w Europie trenuje na takich płytach, a przecież nikt nie zgłasza takich problemów. Nieodpowiednie utrzymanie boiska może być więc głównym problemem. Większość twierdzi, że jak jest założona sztuczna murawa, to kłopot z głowy na cały sezon. A to poważny błąd.

Co będzie dalej z Efirem?
Nie powiem, że to szach-mat, ale na pewno ma bardzo duży problem. Jeśli chodzi o jego przyszłość, jest to ogromny znak zapytania.

Jest jakaś granica, po której już się nie wróci?
Nie ma. Zdarzali mi się zawodnicy, którym przeprowadzałem dziewiątą operację kolana, a później byli w stanie grać. Powiem jednak na pocieszenie – Michał Jonczyk zerwane wiązadła miał dwukrotnie, a teraz wystawiłem mu w Widzewie pozytywną opinię. Najważniejsza po operacjach rewizyjnych więzadła krzyżowego jest rehabilitacja, odtworzenie propriocepcji, czyli czucia wewnętrznego, koordynacji, siły mięśniowej i zakresu ruchu stawu. Ogromne wyzwanie.

Podstawa, aby wrócić do poprzedniej dyspozycji, to sfera mentalna?
Nastawienie. W momencie, kiedy dochodzi do takiej tragedii, powinna zostać rozpoczęta współpraca z psychologiem. A do tego jeszcze trening motywacyjny podczas całego procesu rehabilitacyjnego. Większość zawodników reaguje podobnie – najpierw jest dramat i załamanie, potem chęć udowodnienia, że ja to wszystko szybciej zrobię. Niestety, nie zrobisz, bo tutaj nie ma szybciej. Piłkarz może być lepiej wytrenowany, więcej ćwiczyć, więcej czasu spędzić na rehabilitacji, jednak to wciąż zwykły człowiek. Czasu nie przeskoczy. Wszelkie próby skrócenia czasu leczenia to właśnie proszenie się o kolejny problem. Powtarzam to wszystkim swoim pacjentom, powtórzę i teraz – zrekonstruowane więzadło niestety też ma prawo się zerwać.

Legia wysłała Efira, również kilku innych chłopaków, na leczenie do kliniki w Rzymie. Dziwi to pana?
Niestety, jest to upadek polskiej ortopedii… Mamy w kraju fajną grupę lekarzy, którzy prezentują europejski poziom i nie mają czego się wstydzić. Widać to w naszych kontaktach zagranicznych. Technologia dostępna w innych państwach jest również u nas, umiejętności są takie same, nie ma między nami różnicy. Ale rozumiem też Legię, że szuka rady poza Polską, a włoska medycyna sportowa to akurat absolutny top światowy. Może w przypadku Efira potrzebny jest właśnie ktoś, kto zaproponuje niekonwencjonalne rozwiązanie?

Reklama

Kiedyś tych kontuzji, jak twierdzą niektórzy, było mniej czy po prostu aż tyle się o nich nie mówiło?
Na pewno mówiło się mniej, kiedyś też nie byliśmy w stanie rozpoznać połowy urazów, jakie rozpoznajemy dziś i dlatego te liczby mogą być teraz wyższe. Pamiętam ciekawą statystykę UEFA: z 28-osobowej kadry, jaką średnio liczy drużyna, w sezonie jest pięć-sześć większych kontuzji. Większych, czyli takich, które eliminują z treningów co najmniej na trzy miesiące. I rzeczywiście, w okresie dwóch-trzech lat się to sprawdza. Nawet, jak w jednym sezonie tych kontuzji było niewiele, to zaraz nadrobiliśmy. Statystyki okazały się nieubłagalne.

Istnieje coś takiego jak kontuzjogenność czy to takie medialne gadanie?
Raczej to drugie. Zawodnicy, których nazywa się kontuzjogennymi, przeważnie nie są jeszcze wyleczeni i to się za nimi ciągnie. Przede wszystkim jest to spowodowane presją klubu, czasem też samego zawodnika – nie patrzy na swoje zdrowie, tylko na walkę o kontrakt. Cały problem bierze się jednak z braku komfortu, zapewnionego czasu na dojście do zdrowia. Ale widzę, że to się zmienia. Na poziomie ekstraklasy już nikt nie rozwiązuje umowy z kontuzjowanym zawodnikiem – w klubach zdali sobie sprawę, że to mocno uderza w PR, że zniechęca kolejnych piłkarzy. Widzew kiedyś nie zrezygnował z Sebastiana Madery, chociaż jego kontuzje i rehabilitacje trwały trzy lata, a wyprowadzenie go na prostą to w ogóle mega sukces… Jest jednak w Polsce klub, który w ogóle nie dba o piłkarzy. Jeszcze do niedawna przeznaczali duże pieniądze na zawodników, mieli pod wieloma względami komfort, ciągle nie mogli utrzymać się w ekstraklasie, ale ten temat kompletnie lekceważyli. Piłkarze nie czuli komfortu psychicznego, a to wpływało na ich grę. Niestety, w niższych ligach to wciąż jeden wielki dramat.

Z tą kontuzjogennością od razu kojarzą mi się trzy nazwiska – Ireneusz Jeleń, Dawid Nowak, Bartłomiej Grzelak. Zgaduję, że co najmniej dwóch pan leczył, może nawet trzech?
Dwóch, Jelenia nie znam. Na pewno dla każdego zawodnika dłuższa przerwa od gry to wielka tragedia. Strach czy uda się wrócić na ten sam poziom. Ale ponieważ to moi pacjenci, nie chcę zgłębiać tematu.

Pan jest przeciwnikiem wychodzenia do mediów z takimi sprawami.
Obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Dziwię się więc widząc, jak lekarz wychodzi do kilku dziennikarzy i opowiada otwarcie, co dolega zawodnikowi, mówi o szczegółach operacji. To wpływa na pozycję rynkową piłkarza, inne kluby od razu wiedzą o jego problemach. Jak już i ja muszę, to zawsze podaję opinii publicznej dłuższy czas dojścia do zdrowia, niż faktycznie zakładam. Bo najgorzej, jak rehabilitacja trwa o jeden dzień za dużo i wszyscy dopytują, czy pojawiły się komplikacje. Występuje presja – od mediów, prezesów i trenerów. Najgorzej, jak osoby bez wykształcenia medycznego udają, że na medycynie się znają. Katastrofa. Gdzie trzech Polaków, tam czterech lekarzy i cztery opinie medyczne… Zresztą, poziom świadomości w naszym środowisku piłkarskim o zdrowiu jest bardzo różny. Typowe podejście wygląda jednak tak – czy będzie chodził normalnie, czy będzie utykał, ma być gotowy na mecz.

Józef Wojciechowski, były właściciel Polonii, kiedyś denerwował się na problemy ze zdrowiem Tomasza Jodłowca. Stwierdził, że on tego nie rozumie, bo jak jego kolano też bolało, ale popływał statkiem i mu przeszło.
Idealny przykład. Większość trenerów, z którymi ja pracowałem, dobrze rozumiała temat. Absolutne wzory zaufania do lekarzy to Michał Probierz i Paweł Janas. Nigdy nie podważali moich opinii, nigdy nie wywierali presji, tylko powtarzali – jak wyzdrowieje, to niech wróci. Klasa. Kontuzjowany zawodnik, obojętnie z jakim nazwiskiem, nie zagra dobrego meczu, jego wartość sportowa jest znacznie niższa. A i tak 99 procent ludzi na trybunach nie ma pojęcia o jego problemach.

Łukasz Sapela ostatnio mi opowiadał, że przez kilka dni w Azerbejdżanie ćwiczył ze złamaną nogą, że wcześniej nikt się nie zorientował…
Kluby ukraińskie, rosyjskie czy azerskie mają bardzo duże budżety, pieniądze, a nie mają opieki medycznej z prawdziwego zdarzenia. To jest to, co działo się w Polsce kilkadziesiąt lat temu. Mamy silną grupę lekarzy od urazów sportowych, a takiej grupy na Wschodzie nie ma. Widzę to po wielu przykładach, jak choćby przyjeżdżają do nas rugbiści z Ukrainy czy siatkarze z Rosji. Diagnozy, z którymi przyjeżdżają, często są bardzo dziwne.

Z Rosji specjalnie przyjeżdżał do pana niedawno Marcin Komorowski.
Przyjechał z zupełnie inną diagnozą, niż ta, jaką wystawiliśmy mu w Polsce. Dzięki temu uniknęliśmy zabiegu operacyjnego i znacznie skróciliśmy czas powrotu do zdrowia. Fajnie zachował się też jego trener – pozwolił mu przejść leczenie w kraju, być u polskiego lekarza, blisko rodziny… Ale nie o Wschód tylko chodzi, bo od Zachodu gorsi też nie jesteśmy. Była taka postać w jednym z zachodnich państw, do której niektórzy bardzo chętnie wysyłali piłkarzy. Skończyło się na tym, że ja po tym panu poprawiałem chyba siedmiu zawodników i dziś nikt z naszych już tam nie jeździ. Naprawdę nie ma podstaw, byśmy mieli kompleksy.

Łukasz Garguła to jakiś wyjątkowy przypadek u pana? Na koszulce, która wisi przed gabinetem, napisał specjalne podziękowania, a i on też swoje przeszedł.
To akurat przykład pourazowych problemów. Są zawodnicy, którzy mają ograniczoną ruchomość stawów, są tzw. poprzykurczani. To efekt zaniedbań wynikających z lat wcześniejszych, nieodpowiedniego przygotowania go do wysiłku. Nie wiem, czy znasz model amerykański, ale dla mnie on jest świetny – otóż do 15. roku życia nie wybiera się dyscypliny sportowej. Do tego wieku ćwiczy się wszystkie możliwe sporty, a dopiero wtedy wybiera konkretną specjalność. I powstają takie fenomeny jak amerykańska drużyna siatkarska, gdzie zawodnicy trenują siatkówkę średnio cztery lata, a zdobywają złoto na olimpiadzie.

Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś w tak późnym wieku głębiej wszedł w piłkę.
Nie wiem, jak to w Ameryce dokładnie wygląda, ale chyba wcześniej mają zajęcia tylko ogólnorozwojowe. Chociaż wiadomo, w piłkę też sporo grają, przeważnie wiosną. Jednak typowych szkółek piłkarskich od 8-9. roku życia, tak jak u nas, tam raczej jest niewiele. Moim zdaniem, tak wczesna specjalizacja nie jest zbyt dobra. Tym bardziej, że statystyka jest przeciwko tym chłopcom – z olbrzymiej grupy w ekstraklasie zagra tylko jeden. To bardzo niski wynik.

A z Widzewem pan jeszcze współpracuje?
Tak.

Z klubu odchodził pan jednak, jak nie płacili przez półtora roku…
Dziś nie jesteśmy związani żadną umową, ale służę opinią, coś skonsultuję. Powiem tak: nigdy nie lubiłem komentować spraw sportowo-menedżerskich i nigdy nie lubiłem jak mi komentowano medycynę…

Rozmawiał PT

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...