Reklama

Krzysztof Ostrowski. Boiska ekstraklasy zamienił na klinikę leczenia uzależnień…

redakcja

Autor:redakcja

03 października 2012, 22:36 • 15 min czytania 0 komentarzy

– Jak oglądam mecze, to czuję się jakbym zerwał z dziewczyną i miał na nią patrzeć następnego dnia – mówi w obszernej rozmowie z Weszło były piłkarz Śląska, Legii i Widzewa, który odwiesił buty na kołek i postanowił zająć się czymś kompletnie innym. Mandala. Tak nazywa się podwrocławski ośrodek dla hazardzistów, alkoholików i narkomanów. „Ostry” jest jego współwłaścicielem i właśnie tam złożyliśmy mu wizytę.
Zakończyłeś już definitywnie karierę piłkarską?
– Nie. Daję sobie jeszcze czas na to, żeby ewentualnie coś pograć. Może jeszcze w tej rundzie, może od następnej. Jednak jeśli będę miał dłuższą przerwę niż pół roku, to sądzę, że będzie ciężko wrócić. Trenuje indywidualnie, gram w ligach amatorskich. Oczywiście nie do końca regularnie, nie spinam się jakoś szczególnie, ale gdy tylko mam czas, to staram się grać. Chodzę na siłownię, biegam. Także cały czas jestem gotowy.

Krzysztof Ostrowski. Boiska ekstraklasy zamienił na klinikę leczenia uzależnień…

Czemu znalazłeś się w takiej sytuacji? Z tego co mi wiadomo, to miałeś propozycję przedłużenia kontraktu z Widzewem.
– Nie, nie było takiej propozycji.

Trener Mroczkowski twierdzi, że była dla ciebie taka oferta, ale dużo mniej korzystna finansowo w porównaniu do poprzedniego kontraktu i dlatego się na nią nie zdecydowałeś.
– Nie można tego tak nazwać, bo to nawet nie była oferta tylko luźna rozmowa. W trakcie tej rozmowy, owszem, padła pewna propozycja, ale zdecydowanie nie do zaakceptowania.

Jednak odrzucając ją, pewnie liczyłeś, że będzie też jakaś inna?
– No na pewno myślałem, że coś innego się urodzi. Jednak propozycja jaką mi złożono przesądziła sprawę. I nie ma co ukrywać, że liczyłem na coś innego. Aczkolwiek w międzyczasie wyszła taka sytuacja, że pojawiły się inne możliwości do rozwoju, takiego który daje przyszłość po graniu w piłkę, stąd też taka decyzja, że na siłę nie starałem się nigdzie trafić. Jak coś, to do jakiegoś dobrego klubu, przede wszystkim z ekstraklasy. I w okolicach Wrocławia, dalej już nie chciałem jechać.

W takim razie wybór niewielki: tylko Śląsk albo Zagłębie.
– Zgadza się, ale dookoła są też pierwsze ligi. Jakby drogi były lepsze, to można by było dojeżdżać. Ogólnie jednak wpływ na to miało mnóstwo czynników. To nie jest takie proste; grać albo nie grać. Mój wiek też odgrywa dużą rolę i to, co chcę dalej robić. Wiadomo, że grałem w piłkę całe życie, byłem bardzo znany, wiem jak to działa, wiem, że mogę zarobić sobie niezłe pieniądze, ale w pewnym momencie trzeba zaryzykować. Tylko nie wiem, czy wolałbym ryzykować w wieku 35 lat, czy – tak jak teraz – w wieku 30.

Reklama

Z drugiej strony, trzydzieści lat to taki wiek, że można jeszcze spokojnie trochę pograć.
– Oczywiście. Grać mi się chce i to jak najbardziej ale ostatnie pół roku w Łodzi, dało mi dużo do myślenia jak to może być. Jak to może się dziać po zakończeniu kariery. Wiele osób mówi, że postąpiłem głupio. Jednak ostatni czas nie był kolorowy. Wyciągnąłem więc z tego jakieś wnioski i poszedłem na razie w tę stronę, chociaż mocno tęsknię za graniem.

Uznałeś, że na piłce jednak nie zarobisz tyle ile byś chciał?
– Akurat teraz pojawiły się pewne możliwości, które mogę wykorzystać i będą procentować na przyszłość. Gdyby się nie pojawiły (nie mówię tutaj o klinice, bo ona jest już półtora roku), to sądzę, że grałbym nawet w pierwszej lidze.

– Co to za możliwości?
– Na razie nie mogę powiedzieć o co chodzi.

– To chociaż trochę naświetl.
– No chodzi o sprawy związane z biznesem, ale naprawdę nie mogę o tym mówić.

Pilnowanie tego biznesu jest na tyle czasochłonne, że nie dało się tego godzić z graniem?
– Ale nie miałem poważnych ofert i to też się przełożyło mocno na moją decyzję. Nie miałem żadnych konkretnych, dobrych, propozycji z ekstraklasy czy chociażby z pierwszej ligi. Sytuacja podobna jak z Matusiakiem, który też nie miał żadnych ofert i postanowił pójść w swoją stronę. Nie wiem, nie odstawiam jeszcze butów na kołek. Zobaczymy. Jeszcze może pogram…

Rozumiem, że jak masz grać za małe pieniądze, to wolisz nie grać wcale?
– Patrzę na to czysto życiowo: co mam do stracenia, a co do zyskania. Jeśli jest taka sytuacja, że nie zarobię tyle, aby odłożyć pieniądze na przyszłość, to wolę już budować ją teraz w innej materii. I tak by mnie to czekało i tak. Nie mam złudzeń, już na resztę życia grając w piłkę nie zarobię. Więc jeśli akurat się pojawiła teraz ta opcja, to postanowiłem się złapać.

Reklama

A pomijając pieniądze, to nie brakuje ci grania? Nie byłeś uzależniony od futbolu? Nie będziesz musiał się poddać leczeniu w swojej klinice?
– Brakuje mi jak cholera. Jak oglądam mecze, to czuję się jakbym zerwał z dziewczyną i miałbym ją następnego dnia oglądać. Piłka, to jak najbardziej jest miłość mojego życia. Zawsze będę w nią grać, czy amatorsko, czy zawodowo, ale też trzeba patrzeć racjonalnie na własną przyszłość.

Musiałeś pewnie sporo przeorganizować w swoim życiu.
– Jasne, ja to robiłem niemal od zawsze. Musiałem tylko stawić się w klubie, przebrać się, wyjść na trening i robić to, co trener mówił. Później się wykąpać, pojechać do domu, później znowu przyjść o określonej godzinie. Wszystko było przygotowane, a teraz muszę wykazać się kreatywnością. To jest całkiem coś nowego. Można powiedzieć, że na początku trochę się zderzyłem ze ścianą, bo musiałem wszystko planować samemu. Jak to ma wyglądać, gdzie mam się udać, co zrobić, z kim rozmawiać. Już przez to przebrnąłem, więc to też dla mnie niezłe doświadczenie. Zaczęło się życie. Takie, którego nie znałem. Do tej pory grałem w piłkę, czyli robiłem to co znałem od dziecka. Po zakończeniu kariery piłkarz czuje się tak jak człowiek, który kończy studia i zastanawia się „co teraz?”. Dlatego uważam, że trzeba sobie już wcześniej, w trakcie kariery, planować to co można dalej robić. Nie wszyscy zarobią na całe życie będąc piłkarzem, tym bardziej grając cały czas w Polsce. Dopiero teraz, odwieszając buty na kołek, zobaczyłem jakie ciężkie jest trenowanie i zawodowe granie. Bardzo przyjemna sprawa, ale kosztuje mnóstwo wyrzeczeń. Teraz mogę zjeść co chcę, mogę pójść z kolegami na piwo, jakoś wykorzystać weekend. Nie ma takiego napięcia, nie ma tyle stresu. I przede wszystkim, nie ma takiego zmęczenia. Trenując, rzadko zdarza się dzień bez bólu, a w tym momencie mam wiele takich dni.

Skąd pomysł na założenie tej kliniki?
– Poznałeś mojego wspólnika. Rozmawiałem z nim kiedyś i stwierdziłem, że fajnie byłoby zacząć coś robić, póki jeszcze gram w piłkę, żeby po zakończeniu kariery mieć z czego żyć. On z kolei też napominał, że coś by otworzył, a już dziesięć lat pracował w terapii uzależnień. Także miał rozeznanie w rynku i wiedział, że takich ośrodków jest bardzo mało. We Wrocławiu jest jeszcze tylko jeden. Zrobiliśmy najpierw plan biznesowy i postanowiliśmy coś takiego otworzyć. Szukaliśmy potem odpowiedniego budynku, zajęło nam to trochę czasu, oglądaliśmy parę lokali i ten okazał się najbardziej atrakcyjny. Jest w dobrym miejscu, na obrzeżach miasta, spokój cisza i niezły dojazd do centrum.

Image and video hosting by TinyPic

Czym się tu konkretnie zajmujecie? Jakie uzależnienia leczycie?
– Alkohol, narkotyki, hazard. Ośrodek jest całodobowy, część domu podnajmujemy firmie, która zajmuje się detoxem. Ściśle z nimi współpracujemy, więc możemy świadczyć kompleksowe usługi. Detox+terapia. Mamy pakiety trzy i czterotygodniowe. Ludzie kładą się u nas na ten okres, jeśli ktoś chce go wydłużyć, to również nie ma problemu. Zajmujemy się generalnie psychoterapią, ale nasi pacjenci leczeni są także farmakologicznie. Coraz częściej zdarza się, że osoby uzależnione mają jakieś historie depresyjne, paranoidalne, schizofreniczne i tym też się zajmujemy. Pełen kompleks. Ludzie są bardzo zadowoleni. Fajnie się patrzy na kogoś, kto przychodzi rozbity, a wychodzi z werwą, zadowolony, wiedząc, że może zmienić swoje życie i od niego wszystko zależy. Całkiem inny człowiek.

Image and video hosting by TinyPic

Nie miałeś wątpliwości czy się tym zająć? Jednak to dość specyficzny biznes, doszedł do tego jakiś inny aspekt czy po prostu wyczułeś, że można zarobić?
– Ja tak ogólnie interesuję się psychologią. Współpracowałem kiedyś z psychologiem sportowym, Irkiem Trupkiewiczem, on teraz prowadzi lub prowadził kadrę bokserów. Sam troszeczkę w życiu przeżyłem, w latach młodzieńczych. Także wiedziałem, że chciałbym pomagać ludziom, tak jak mi niektórzy pomogli. No i na pewno jest w tym duży biznes. Czy się bałem? Oczywiście, myślę, że każdy kto otwiera biznes nie ma gwarancji na jego powodzenie. Ale bez ryzyka nie ma zabawy. Trzeba coś zaryzykować, żeby coś zyskać.

Co to za przeżycia z młodości?
– Miałem swoje problemy z uzależnieniami, ale nie do końca chciałbym na ten temat rozmawiać. Ciężkie dwa lata…

Skończyło się to w takim ośrodku?
– Nie, nie skończyło się w ośrodku. Poradziłem sobie sam, z pomocą ludzi z zewnątrz. Sądzę, że to nie było takie dramatyczne jak to może brzmieć. Wszyscy mamy jakieś kryzysy. Wszyscy mamy w młodości ten czas buntu. Może ja akurat trochę bardziej szalałem niż inni. No, ale to doświadczenie mnie bardzo dużo nauczyło. Na pewno nie byłbym takim człowiekiem jakim jestem teraz, gdybym tego nie przeszedł. Nie można jednak mówić, że byłem alkoholikiem czy narkomanem. To na pewno nie. Nie byłem tak do końca od tego uzależniony, no ale miałem swoje przejścia. Miałem ponad średnią. Już w szkole: często u pedagoga, często wzywani rodzice. Nikt się po mnie nie spodziewał, że mam takie problemy, a jednak miałem. Sądzę, że niejeden człowiek miał i sam z tego wychodził.

Image and video hosting by TinyPic

Po prostu byłeś „trudnym dzieckiem”?
– Tak to by mi nawet rodzice nie powiedzieli (śmiech). W takim sensie, że problemów ze mną w domu nie mieli, ale do szkoły nie chodziłem. Ważne, że na treningi chodziłem.

A do szkoły czemu nie chodziłeś?
– Nie wiem, każdy ma taki okres buntu, że chce zrobić pod górkę całemu światu, a tak naprawdę, to robi pod górkę samemu sobie. Taka autodestrukcja. Nie wiem, ty chyba też przeżywałeś coś takiego?

Można tak powiedzieć.
– No właśnie. „Nie i tyle”. Człowiek się nie zastanawia, tylko nie i już. Nie wie dlaczego, nie wie po co. I tak to już wygląda.

Mówisz o tym tak, jakbyś tego nie żałował.
– Ciężko żałować, bo dużo z tego wyniosłem. Bardzo dużo. Na pewno tego nie żałuję. Tak samo jak niczego co w życiu zrobiłem. Tak naprawdę nie wiemy jakby było, gdybyśmy zmienili rok czy choćby jeden dzień z naszego życia. Mogłoby to zaważyć na tym, kim jesteśmy dzisiaj. Dlatego nie żałuję tego co robiłem, bo wiem, kim jestem i jakim jestem człowiekiem. I wiem, że jest ok.

Odejścia ze Śląska też nie żałujesz?
– Czy żałuję… Zawsze marzyłem by grać w Śląsku i spełniłem swoje marzenie. Zdarzyła się okazja na transfer, chciałem się rozwijać w lepszym klubie, a w tamtym momencie Legia na pewno była lepszym klubem. Postanowiłem spróbować, zobaczyć, sprawdzić jak to wygląda. W Śląsku na pewno mógłbym grać całe życie, gdyby grał on zawsze o wyższe cele. Gdyby ktoś mi powiedział gdy odchodziłem, że za parę lat WKS będzie mistrzem i będzie grać w pucharach, to bym nie uwierzył. Nikt w klubie by w to wtedy nie uwierzył, ale tak to wygląda. I na pewno żałuję, że nie jestem mistrzem Polski. Zazdroszczę tego chłopakom, ale to jest taka zdrowa zazdrość.

No nic dziwnego, bo grałeś w tym klubie jeszcze w czasach trzecioligowych.
– I to miałem wtedy propozycję gry w ekstraklasie, ale postanowiłem wrócić do Śląska i pomóc mu się wydostać z tej trzeciej ligi. Tak się zastanawiam, jakby się potoczyła moja kariera, gdybym wtedy poszedł gdzieś indziej. Ale jestem wrocławianinem i Śląsk to jest mój klub. Spadłem z nim z drugiej ligi i czułem, że muszę się jakoś zrewanżować i pomóc się wykaraskać. I udało się. Zrobiliśmy te awanse i weszliśmy do ekstraklasy. Bardzo fajne lata, choć trzeba sobie szczerze powiedzieć, że wówczas daleko było mu do profesjonalnego klubu. Można powiedzieć, że ja tam chyba wszystko przeżyłem. Momentami było kiepsko z finansami. Później przecież też Schetyna przejął klub, także były lepsze i gorsze czasy. Tych najlepszych niestety nie dożyłem.

I tego właśnie chyba ci żal?
– No zawsze mogę też żałować, że nie gram w Barcelonie.

Rozmawiamy o rzeczach realnych… W Śląsku w grę wchodziły też pieniądze?
– Wiele rzeczy tam wchodziło w grę. Rozmawiałem z trenerem Tarasiewiczem na temat tego co mogę stracić i co mogę zyskać. Trener mnie rozumiał, życzył mi powodzenia.

Rozumiał? Wydawało mi się, że raczej obraził. Odsunął cię też do Młodej Ekstraklasy.
– Nigdy go za to nie winiłem. Postąpił tak jak postąpił. Podszedł do sprawy logicznie, bo po co miał inwestować w zawodnika, który zaraz odejdzie. Aczkolwiek i tak byłem pewien, że Legia za mnie zapłaci i weźmie te pół roku wcześniej. Także ok.

Tarasiewicz nazwał twoje zachowanie nielojalnością. Uważasz, że postąpiłeś nielojalnie?
– Nie. Każdy ma jednak prawo do swojej opinii. Nielojalność… A co to jest tak naprawdę lojalność dla klubu? Coś komuś przyrzekałem? Albo podpisałem kontrakt na całe życie? Tak nie było. Wiadomo jakim zawodem jest bycie piłkarzem. Zmienia się kluby. Rzadko kto spędza w jednym całą karierę. Popatrzmy na Gerrarda. Gdyby zarabiał dużo, dużo mniejsze pieniądze, to nie sądzę, żeby został w Liverpoolu.

Ciebie też chyba trochę zabolał fakt, że piłkarze zakupieni już po awansie do ekstraklasy zarabiają dużo więcej niż ci co wywalczyli awans i byli długo z klubem związani.
– Ale to jest normalne. Zawsze tak było, że wychowankowie są traktowani dużo gorzej i tak jest wszędzie.

Dlaczego w Legii ci nie wyszło? Bo tak to chyba trzeba nazwać?
– Uważam, że zrobiłem tam kupę dobrej pracy. Trafiłem może na zły okres. Chociaż nie wiem… Ja osobiście się tam sprawdziłem. Moim zdaniem, zostałem trochę źle potraktowany pod koniec pobytu w Legii i z tego powodu też postanowiłem odejść. Zostałem odsunięty do Młodej Ekstraklasy, nie wiem za co. W momencie kiedy prezentowałem naprawdę dobrą formę i wielu mówiło, że miejsce w osiemnastce należy mi się z palcem w tyłku. Próbowałem walczyć dalej, ale bez skutku. Prawa obrona w Młodej Ekstraklasie. Postanowiłem więc odejść, a to był koniec okienka transferowego i trafił się ten Widzew. Miałem cztery godziny na podjęcie decyzji. Wolałem grać w pierwszej lidze niż siedzieć tam na ławce.

Jan Urban sugerował, że tam chodziło też o jakieś sprawy psychiki. Ł»e podobno zachowywałeś się tak, jakbyś wcześniej nie wyjeżdżał za Wrocław.
– Może to on miał z tym problemy, bo ja absolutnie żadnych. Zresztą śmialiśmy się z tego całą drużyną. Trochę to dziwne. Może on ode mnie za dużo wymagał i mu się wydawało, że się spalam. Ja czułem się bardzo dobrze w klubie i w Warszawie. Zaskoczyły mnie takie słowa z jego ust.

Więc dlaczego tak powiedział?
– Nie mam pojęcia. Jak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że może się na mnie zawiódł, bo uważał, iż jestem dużo lepszym piłkarzem, albo że nie pokazuję tego, co potrafię. Albo jeszcze coś o czym nawet nie wiem.

Odejścia z Legii też nie żałujesz?
– Absolutnie nie. W Łodzi znalazłem kobietę i to jest chyba kobieta mojego życia.

Przed wyjazdem do Warszawy mówiłeś, że tam będziesz szukał jakiejś myślącej, a nie takiej co lata po imprezach.
– To były takie żarty, że jadę do stolicy szukać kobiety. I mówiłem, że jeśli chciałbym znaleźć to taką, która jest na poziomie, jest samodzielna, inteligentna i ma coś do powiedzenia. Ja nie szukałem nigdy dziewczyny. Nie jeździłem nigdzie, nie chodziłem w tym celu. Po prostu się spotkaliśmy i tyle. I jesteśmy razem.

Spodziewałeś się, że Widzew tak wypali od początku sezonu?
– Nikt się nie spodziewał. Nawet tam w Widzewie sami się na pewno tego nie spodziewali. Ani trener, ani zawodnicy.

W zeszłym sezonie piętno na grze Widzewa chyba odcisnęły problemy pozasportowe?
– Tak jak mówiłem, nie było kolorowo. Przychodzi się do domu i są problemy, bo trzeba zapłacić rachunki. Trzeba spłacać kredyt mieszkaniowy. Sprawy życiowe, owszem. Tylko trzeba działać cały czas na 120%, a jednak głowa odgrywa bardzo dużą rolę i jedni sobie lepiej z tym radzą, a drudzy gorzej. Ciężko jest dawać z siebie wszystko, gdy coś mocno ci zaprząta głowę. Ale potem i tak jest się rozliczanym za to co się dzieje na boisku.

Zniechęciło cię to do piłki?
– Nie da się ukryć, że to miało duży wpływ na to, że teraz nie gram w piłkę. Dostałem bardzo mocno po tyłku od życia.

I postanowiłeś wziąć sprawy w swoje ręce?
– Najgorzej jak człowiek myśli, że jest uzależniony od jednej pracy. Tak być nie może. Jak się traci pracę, to przecież jeszcze świat się nie wali. Trzeba się zająć czymś innym. I podobnie miałem w tym momencie. Poczułem, że mogę robić coś innego i dobrze mi z tym, że nie jestem od nikogo uzależniony i nie muszę rozpaczliwie czekać, aż mi zaproponują pracę.

A jakby ktoś zaproponował?
– No to chętnie bym rozważył tę propozycję, o ile byłaby konkretna. Na nic się nie zamykam. Dobrze się czuję fizycznie i na coś ciekawego pewnie bym przystał. Natomiast z drugiej strony, przeszedłem już ten moment, który dla sportowców kończących karierę jest najtrudniejszy. Moment przejścia z codziennego treningu do normalnego życia. Gdzie trzeba chodzić do pracy, zadbać o swój biznes czy coś zbudować. Jestem już bogatszy o to doświadczenie i to jest fajne. Wiem jednak, że grając w piłkę miałbym mniej spraw na głowie i przychodziłoby mi to łatwiej, bo nie zawracałbym sobie głowy tym, co będzie potem. Dlatego myślę, że mógłbym jeszcze pograć. Nie czuję się gorszy od zawodników, którzy biegają po boiskach ekstraklasy.

Czujesz się spełniony jako piłkarz? Z jednej strony, mogłeś osiągnąć dużo więcej, ale z drugiej, pewnie grając w trzeciej lidze nie myślałeś, że będziesz miał w CV takie kluby jak Legia i Widzew?
– Ale zawsze w to wierzyłem. Wiedziałem, że mnie stać na bardzo dobre granie i wszyscy mi to powtarzali. Wiedziałem, że w końcu odpalę. Czy czuję się spełniony? Wiem jedno: nie mam sobie nic do zarzucenia. Ryszard Tarasiewicz nam powtarzał, żebyśmy robili wszystko tak, byśmy mogli spojrzeć w lustro i się nie wstydzić. I ja tak mam, bo wiem, że robiłem wszystko na sto procent. Nawet gdy były ciężkie dni, nawet gdy było źle. Nie poddawałem się, wstawałem i dalej walczyłem.

Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK
tomasz.kwasniak@weszlo.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...