– Mamy cię już dość ! – krzyknął przez otwarte okno sali konferencyjnej jeden z kibiców Arki Gdynia. – Pasieka, słyszysz?! Mamy cię już dość! – powtórzył sfrustrowany beznadziejną grą swojego zespołu fan wypowiadający się w imieniu zarówno swoim, jak i gdyńskiego narodu piłkarskiego. Pasieka mógł udawać, że tego nie słyszy, ale “góra” dokładnie wsłuchała się w głos ludu i na początku poprzedniego tygodnia, w myśl zasady vox populi, vox Dei, wręczyła trenerowi wypowiedzenie. Przyzwyczailiśmy się, że szkoleniowców zazwyczaj zwalniają piłkarze – choć oni zarzekają się, że takie zjawisko nie istnieje. Trenerów zwalniają też dziennikarze – tak najczęściej tłumaczą ci, którzy tracą pracę po kilku kolejkach. Zdarza się jednak, że o przyszłości szkoleniowca decydują Ci, którzy teoretycznie w futbolowej układance są najważniejsi – kibice.
– Swoją grą na pewno nie pomogliśmy trenerowi – uderzał się w pierś skruszony Paweł Zawistowski. Jakie to szlachetne z Twojej strony, Paweł, ale wiesz, jestem prostolinijnym człowiekiem i myślę, że gdybyście chcieli Pasiece pomóc, to byście to zrobili. Tymczasem patrząc na waszą grę, miałem wrażenie, że trenerowi nie tylko nie chcecie pomóc, ale wręcz na kopach chcecie go wyrzucić z szatni. Pasieka, gdy dowiedział się o decyzji władz Arki, wyjechał z Gdyni bez pożegnania z zespołem, mimo że miał zaplanowany drugi trening z drużyną. W końcu spotkał się z zespołem w sobotę. Ciekawe, co dostał na pożegnanie? Czekoladę? Zdjęcie świętego Ambrożego, patrona pszczelarzy (w końcu to Pasieka)? A może lustro, jak jeden z trenerów, który kilkanaście miesięcy temu wrócił z Zachodu, by zacząć pracę na własne konto w polskiej ekstraklasie. Generalnie nie poszło tak, jak sobie wymarzył, a po kilku kolejkach i pucharowej mega kompromitacji mógł się spakować. Do swojego bagażu mógł dorzucić właśnie lustro od podopiecznych. Po to, by czasem w nie spojrzał i zaczął dostrzegać swoje błędy, a nie tylko te popełnione przez podopiecznych.
Bo tak to zazwyczaj jest, że zarówno prezesom łatwiej jest wyrzucić trenera niż kilku zawodników, tak i kibicom łatwiej jest zogniskować złość na osobie szkoleniowca niż na kilku grajkach. Owszem, czasami zdarzają się sytuacje, w których delegacja fanów przerywa trening i prowadzi dyscyplinujące rozmowy mające “podnieść na duchu” panów piłkarzy. Czasami zdarza się, że fani stosują kurację zapoczątkowaną przez niejakiego Zbigniewa Nowaka. Jej tytuł: “Ręce, które leczą”. Mówiąc wprost – wpierdol, który ma wyleczyć zawodników z prób kombinowania albo spowodować, że tak jak nagle zapomniał jak się gra w piłkę, to wskutek uzdrawiającej metody błyskawicznie wrócą siły witalne i wysoka forma. Osobliwa kuracja, z którą zapoznali się Roman Oreszczuk, Sergiu Secu, czy Marcin Bojarski i jego koledzy w Katowicach czasami przynosi skutek, czasami nie.
O meczu naszych Orłów z Litwą Weszło! napisało już właściwie wszystko. Komentarze są jednoznaczne. Bryluje Janek Tomaszewski ze swoim nieśmiertelnym: – Jego nie można zwolnić, jego trzeba wypierdolić dyscyplinarnie! I, co ciekawe, nikt tej ostrej wypowiedzi nie traktuje jako bełkotu spoconego oszołoma. Naród przyklasnął i już, wspólnie z mediami (niektórymi), zastanawia się: kto za Smudę? Bo naród widzi co się dzieje. Widzi, że na nieco ponad 400 dni do Euro reprezentację prowadzoną przez Franciszka Smudę ograłby nie tylko Ruch Chorzów, czy reprezentacja zakonnic w chodakach. Dzisiejszą kadrę ograłyby nawet produkty z Biedronki.
Teoretycznie to kibice są najważniejszym ogniwem futbolowej układanki. W praktyce przez działaczy, piłkarzy czy trenerów często są traktowani jak głupia tłuszcza, bydło, które jeżeli się nie upomni o swoje, to nie ma nic do gadania. Jeśli jednak się upomną i mocno swoje zdanie zaakcentują, to wtedy raczej nic i nikt nie powstrzyma tego, co ich zdaniem ma nastąpić. Są jak tłum zgromadzony w rzymskim Koloseum. Unoszą kciuk w górę, albo w dół. Chwała albo śmierć. Jak są wyniki, to publiczność skanduje “Marek Bajor, Marek!” albo “Ryszard Tarasiewicz!”, lub też “Orest Lenczyk, Orest!”. Nie ma wyników? “Libor Pala, niech spierdala!” krzyczy rozwścieczona kibicowska brać i wymownie macha białymi chusteczkami.
Smuda, którego na selekcjonera wybrał naród i którego ten sam naród chce teraz dyscyplinarnie wypierdolić, często lubi się chwalić tym, jak to dobrze wspominają go kibice w klubach, w których pracował. No cóż, na pewno mile wspominają go kibice na Cyprze, którzy po jednym z pierwszych spotkań Omonii Nikozja Franka – zapewne ze szczęścia – doszczętnie rozpierdolili klubowy autokar z piłkarzami i trenerem w środku. W Poznaniu, gdzie tak go pozdrawiają i tak jemu dziękują, kibice krzyczeli “Smuda, gdzie te cuda?!”, a nawet wywieszali transparenty adresowane do szkoleniowca. Bynajmniej z pozytywnym przesłaniem. W Legii też nie żegnano go wylewnie – stołeczna jedenastka dostała łomot w pucharowym meczu w Lubinie (0:4), na konferencji prasowej selekcjoner omal nie pobił się ze ś.p. Wiesławem Gilerem z “Naszej Legii”, a później – ku uciesze kibiców i asystenta Krzysztofa Gawary, którego bolała już ręka od kopania dołków – mógł się pakować. Trzy dni później w Lubinie Legia grała o ligowe punkty. “Krzysztof Gawara o mistrza nam się postara!” – śpiewali uradowani fani ze stolicy. Gawarze kopanie dołów wychodziło znakomicie. Trenowanie – niestety, chujowo. I chociaż podobnie jak Piotr Stokowiec liczył na swoje pięć minut i stabilną pracę, to po 1:3 z Zagłębiem został błyskawicznie wyleczony z wszelkich marzeń. Przez działaczy.
Skoro już jesteśmy przy Lubinie i Legii, przypomina mi się mecz z bodaj końcówki lat dziewięćdziesiątych. W stołecznej drużynie m.in. Czereszewski, czy Karwan. Na ławce Zagłębia, jako trener, Paweł Kowalski. Z tych Kowalskich. Posiadacz słynnego zeszytu, którego rolę przybliżył Piotr Dziurowicz. W nim pan trener miał zapisany kontakt do przedstawicieli każdej z drużyn, z którym przyszło mu rywalizować. Drużyna Kowalskiego grała, na przykład, z Krisbutem Myszków. Tak, był kiedyś taki klub z nieśmiertelnym Mizgałą w ataku. Doświadczony szkoleniowiec otwierał notes, odnajdywał odpowiednią przegródkę oznaczoną literką “M” i patrzył. – Myszków – mówił pod nosem. – W Myszkowie gra… tu patrzył na nazwisko piłkarza, działacza albo innej osoby kontaktowej, a następnie brał do ręki telefon i wykręcał numer. Jeżeli ktoś nie wie, w jakim celu dzwonił trener, to znaczy, że na kontakt z ligową piłką jest dla niego za wcześnie. Proponuję odpalić kanał “Mini, mini”, akurat leci “Zgaduj z Jessem”…
Wracając do Kowalskiego, w Lubinie jego przygoda była krótka i zakończyła się po wspomnianym meczu z Legią (0:0), podczas którego kibice wyraźnie dali do zrozumienia, co sądzą o swoim trenerze. “Chcemy trenera, a nie starego frajera!” – skonkretyzowali swoją prośbę i szybko słowo ciałem się stało.
Na Dolnym Śląsku nie poszło też Edwardowi Klejndinstowi, Robertowi Jończykowi i Andrzejowi Lesiakowi. Cała trójka od samego początku nie cieszyła się poparciem kibiców. Pierwszy, grzeczny, stonowany, spokojny – dlatego uchodził za trenera “pizdowatego”. Właśnie tak odbierali go piłkarze, a co za tym idzie – kibice. Jończyk i Lesiak od początku mieli pod górkę – bo młodzi, bez doświadczenia, raczej anonimowi – a gdy zaczęły wyciekać informacje, które pokazywały ich jako oszołomów, fani zaczęli ich tak właśnie postrzegać i domagać się zwolnienia. Nie trzeba było długo czekać na reakcję zarządu, tym bardziej, że zarówno Jończyk jak i Lesiak mieli fatalne wyniki. A piłkarze wyrażali żal, że swoją grą nie pomogli trenerom…
Wyniki miał natomiast Dariusz Fornalak. Szkoleniowiec, który został zatrudniony przez Zagłębie po karnej degradacji, tuż u progu sezonu 2008/09, gdy okazało się, że dla pracy w kadrze z posady w Lubinie rezygnuje Rafał Ulatowski. Trzeba było kogoś zatrudnić na szybko, a że rynek nie obfitował wówczas w medialne postacie, wybór padł na byłego trenera Polonii Bytom. Kibice przyjęli ten wybór z mieszanymi odczuciami i dużą rezerwą. Fornalak? Kto to, kurwa, jest? Co to za trener? To nie jest trener dla takiego klubu jak Zagłębie! – pisali i mówili niektórzy i szybko się utarło, że ten pan do Zagłębia nie pasuje. Jak przegrał w drugim meczu ligowym w Stalowej Woli, wielu utwierdziło się w tym przekonaniu i już go pakowało. A to był dobry trener, który bardzo dobrze żył z ludźmi. Miał dobry zespół i, jak Paweł Janas, nie wpierdalał się. Nie robił z siebie nie wiadomo kogo. Znał miejsce w szeregu. Słuchał tego, co mają do powiedzenia piłkarze. Oczywiście, nie był lubiany przez wszystkich zawodników – ale mało który trener potrafi dobrze żyć ze wszystkimi.
Fornalak ma jedną, ale istotną wadę. Nie jest zbyt medialnym trenerem. Nic mu nie ujmując, ale wyglądu chłop nie ma. Cały czas czuł się zaszczuty. Przed meczem z Turem Turek w Polkowicach jeden z dziennikarzy “Przeglądu Sportowego”, na którego kilku zawodników było mocno “ciętych”, napisał, że pod wodzą Fornalaka Zagłębie gra skutecznie, ale obrona jest dziurawa jak szwajcarski sen.
– Kto to jest ten gość? – pytał mnie Fornalak. Potężnie wkurzony. – Jak będzie konferencja, to weź mi go pokaż. Ja mu chyba pierdolnę! – aż trząsł się ze złości. Przyszedł mecz, Zagłębie wygrało 5:0, a na konferencji Darek słownie “uszczypnął” autora tekstu. Nie wiem, może to wynikało z tremy, ale na konferencjach zachowywał się “elektrycznie”. Jak burak. I tak był przez większość odbierany, mimo że była to bardzo pochopna i krzywdząca ocena. Bo nawet w chwilach, gdy jego drużynie nie szło, zawsze był sobą. Nie traktował pracowników jak wrogów, nie wyzywał ich od hien. Chciałeś pogadać? Śmiało, chodź. Trudne pytania – nie było kurwienia, machania łapami. Mógł się z czymś nie zgadzać, ale odpowiadał. Kibice mieli do niego pretensje m.in. o to, że podczas meczu nie “szaleje” przy ławce rezerwowych. Ł»e stoi oparty o “wiatę”, jakby go serdecznie pierdoliło to, co się dzieje na boisku. Oczywiście, był to argument – jak to się mówi – “z dupy”, bo wielkość trenera nie objawia się tym, czy szaleje przy ławce, czy nie. Przykładowo, Walerij Łobanowski potrafił podczas meczów reprezentacji Ukrainy, czy wielkiego Dynama Kijów przyciąć komara i nikomu to nie przeszkadzało. Bo miał wyniki. A taki Janusz Wójcik podczas pracy w Widzewie miotał się przy ławce jakby mu ktoś gacie posmarował bengajem i krzyczał te swoje nieśmiertelne: “Kurwa! Fabik! Ja pierdolę! Gramy bez bramkarza!”. I co z tego, że krzyczał? Widzew przegrał w Grodzisku z kretesem, a cała Polska się z niego śmiała.
Pytam Darka o to bieganie. Coś tam grzecznie odpowiedział. Wieczorem otwieram skrzynkę mailową. Wiadomość od Darka. “Wiesz co? Możesz dopisać, że jeśli tak bardzo im to przeszkadza, że opieram się o “wiatę”, to w następnym meczu będę zapierdalał wzdłuż boiska przez cały mecz”. W ostatnim jego meczu, z Dolcanem w Polkowicach (1:0), był niemiłosiernie obrażany przez kibiców. Co ciekawe, nie tych, którzy żywiołowo i fantastycznie dopingowali drużynę, tylko tych z tzw. “vipówki”.
– Fornalak, spierdalaj do budy!
– Fornalak, odpierdol się od naszego Zagłębia!
I tak cały mecz. Zimą, mimo że Zagłębie zajmowało drugą pozycję w tabeli, tuż za Widzewem, Fornalaka zwolniono. Tak naprawdę decyzja zapadła znacznie wcześniej. “Ten trener nie pasuje do Zagłębia” – powtarzano jak mantrę od początku jego pracy w Lubinie i w końcu ci, którzy podejmowali kluczowe decyzje w klubie zaczęli myśleć tak samo. Faktycznie, nie pasuje.
W Zagłębiu pracuje obecnie Jan Urban, który wcześniej w Legii przez kilka był miesięcy zwalniany przez kibiców. Niektórzy wyrzucali go niemal od początku pracy w Warszawie, inni po pucharowej porażce z FK Moskwa, a w ostatnim sezonie pracy szkoleniowca – już właściwie wszyscy mówili jednym głosem. W końcu nad kibicami zlitowali się piłkarze i w Bytomiu zagrali tak, że właściciele, wcześniej stojący murem za trenerem, musieli mu podziękować.
“Chcemy trenera, a nie jakiegoś Bakera!” – krzyczeli fani “Kolejorza” podczas meczu z Manchesterem City. Organizowali nawet jakąś akcję przeciwko Baskowi. Do Bakero nadal nie mają przekonania i jeżeli ich ukochany Lech będzie grał tak jak ostatnio, to wkrótce pełne trybuny przy Bułgarskiej wypierdolą trenera dyscyplinarnie. Tak jak kilka lat temu Libora Palę.
– Nie będą mnie jednak zwalniać kibice czy dziennikarze, tylko ludzie, którzy mnie tu zatrudniali – mówił w 2008 roku trener Widzewa, Marek Zub. Nie będą? Kibice przestali dopingować, zespół przestał grać i wkrótce Zub przestał być trenerem.
O tym, jak specyficznym szkoleniowcem jest Stefan Majewski, napisano tomy. Podczas ostatniej kadencji “Doktora” za pisanie wzięli się kibice. Konkretnie jeden, który napisał list do właściciela klubu, Janusza Filipiaka. Wprawdzie autor listu zaznaczył, że rozumie prezesa Janusza Filipiaka, który nie chce zwalniać trenera pod wpływem nacisku kibiców, ale jednocześnie poprosił, żeby rozważyć sensowność dalszego prowadzenia Cracovii przez Stefana Majewskiego. – Gramy (? – czy to można nazwać grą) totalny antyfutbol. W ośmiu kolejkach wypracowujemy sobie w sumie może pięć sytuacji bramkowych. Strzelamy jedną bramkę z akcji. Ł»aden z zawodników nie prezentuje się choćby przyzwoicie, ci którzy kiedyś coś umieli zrobić z piłką teraz jej się boją. Jedyny pomysł na rozegranie akcji to kopnięcie do przodu w stronę napastnika, który w 95% i tak nie przejmie piłki, ani jej nie odegra do partnera z zespołu bo tego w jego okolicy nie ma. Pomijanie linii środkowej jest akurat zrozumiałe bo nikt w tej linii piłki rozegrać nie potrafi… – pisał zażenowany kibic, który wyszedł przed szereg w imieniu wszystkich kibiców Cracovii. Przesłanie listu było jasne: NIE CHCEMY MAJEWSKIEGO W CRACOVII!!!
Filipiak zarzekał się, że się nie ugnie. Trwało to chwilę. Bo w końcu przychylił się do woli kibiców i pogonił Stefana zwanego “Doktorem”. A że zły dotyk boli na całe życie, Cracovia od czasów kadencji Majewskiego gra totalną padakę i dziś – pomimo pracy Jurija Szatałowa – wciąż jest najpoważniejszym kandydatem do spadku.
Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, co się działo kilka lat temu w Katowicach, gdy trenerem “Gieksy” był Edward Lorens. Na stołku tak lubiany przez Wojciecha Kowalczyka szkoleniowiec zastąpił Jana Ł»urka – lubianego z kolei przez kibiców GKS. Drużyna po wodzą Edwarda nie dość, że kompromitowała się w lidze, to jeszcze skompromitowała się w pucharach, odpadając po “bojach” z Cementarnicą Skopje. Chyba właśnie po tym spotkaniu na konferencji prasowej doszło do ciekawej sytuacji. Jeden z akredytowanych na mecz dziennikarzy, prywatnie zagorzały fan “Gieksy”, wręczył Lorensowi, w imieniu kibiców, pustą walizkę. Komunikat był czytelny: wypierdalaj, dziadu! Lorens wytrzymał ciśnienie. Na chwilę. W następnej kolejce zespół dostał oklep w Łęcznej (1:4), a po powrocie z meczu, pod stadionem, dostał oklep od swoich kibiców. “Będziecie dostawać wpierdol po każdym przegranym meczu” – usłyszeli zawodnicy. Edka to powitanie ominęło. Dzięki cudownemu przeczuciu wysiadł z autokaru wcześniej, w centrum Katowic. W końcu podał się do dymisji. A wspomniany dziennikarz, po tym jak zasłużony klub reaktywowali kibice, został w nim dyrektorem.
Kto wie, może podobna “przygoda” spotkałaby w Gdyni “Bobo Kaczmarka”, który miał już właściwie dogadane wszystkie szczegóły z Arką, ale weto postawili kibice: nie chcemy trenera tak mocno związanego i identyfikującego się z Lechią! No i dostali Pasiekę.
Zwalnianie trenera przez kibiców to nie jest sytuacja spotykana wyłącznie w Polsce. We Francji fani Lyonu chcieli (chcą nadal) wymusić na prezydencie Aulasie zwolnienie Clauda Puela. Przykłady można mnożyć. Bo z trenerami jest tak, jak z piłkarzami. O tym, czy są lubiani lub wręcz przeciwnie, decydują różne czynniki. Mniej lub bardziej logiczne. Widowiskowość. Tak jak lubimy szybkich, efektownie dryblujących piłkarzy, a szykanujemy tych pierdolonych leserów poruszających się wyłącznie w “kółku” albo stojących “na sępa”, tak też zakładamy, że żywiołowo reagujący na boiskowe wydarzenia szkoleniowiec jest zdecydowanie lepszy od leniwego chuja, co podpiera “wiatę”. Wygląd. Prędzej naszym idolem będzie piłkarz, który ma wygląd i prezencję, czyli wygląda jak piłkarz, jak np. Radosław Matusiak niż, np. Przemysław Kocot, na którego patrzymy i patrzymy, a na usta ciśnie się: przecież to jest niemożliwe, że ktoś taki kopnie prosto. Przecież to kaleka! Autoprezentacja. Wygadany, oczytany, poruszający wiele tematów i mówiący płynnie zawodnik jest znacznie bliższy naszemu sercu niż sepleniący Ireneusz Jeleń, który w jednym z pierwszych meczów w ekstraklasie strzelił trzy gole Pogoni Szczecin, a mimo to został bardziej zapamiętany z tego jak udzielał wywiadu. I tak samo z trenerami – lepiej będzie postrzegany wystylizowany na Guardiolę Probierz czy przystojny Kafarski niż Marek Bajor z fryzurą na pakistański szpadel. I tak dalej.
Nieakceptowany przez kibiców trener może próbować coś z tym zrobić. Spróbować spotkać się z kibicami i w jakich sposób ich zjednać. Wskazane byłoby okręcić wokół palca ze dwóch dziennikarzy. Poza tym więcej zainwestować w siebie. Zmienić wymięty dres na elegancki garnitur. Częściej się uśmiechać. Zainwestować w specjalistę od wizerunku – na biednego w końcu nie trafiło. W rozmówki. Stylistę. To jednak tylko dodatki. Szkoleniowiec może przekonać każdego, nawet najbardziej wybrednego kibica tylko jednym – wynikami. I to one budują prestiż i wizerunek KAŁ»DEGO szkoleniowca, bo nawet ten, który będzie uważany za oczytanego i pięknego w końcu będzie postrzegany jako nieudacznik, jeżeli regularnie będzie zbierał w cymbał. Na opinii można jechać dłużej niż na rezerwie, jak choćby Pasieka, ale nawet tak piękne lawirowanie kiedyś się brutalnie skończy.
Dlatego szkoleniowcy, bardziej niż na dbanie o względy publiczności i mediów, powinni się skoncentrować na relacji z zawodnikami. Jeżeli oni jemu pomogą, to pchając wózek w jedną stronę przekonają w końcu kibiców. Ci błyskawicznie zobaczą, że między piłkarzami, a trenerem jest chemia, a to oznacza, że może ten Fornalak, Pala, Kaczmarek, Pasieka, czy inny Lorens nie jest taki zły. Jeżeli tej chemii nie będzie, kciuki zawodników powędrują w dół. Dla kibiców to będzie jasny sygnałâ€¦
TATA KAZIKA