Reklama

Gdy bramkarz umie dobrze kopnąć w wentyl…

redakcja

Autor:redakcja

01 marca 2011, 01:25 • 6 min czytania 0 komentarzy

Zdarzają się w piłce rzeczy dziwne. Zaskakujące, ale jednak… dosyć częste. Na przykład napastnik, który zamiast do celu, kopie nagle w aut. Albo bramkarz zamiast bronić – strzela. Nie przypadkiem, bo piłka akurat spadła mu na głowę. Po prostu ładuje raz za razem. Jak Rogerio Ceni, Rene Higuita czy José Luis Chilavert… Jedno jest pewne. Ł»eby zdobyć tyle bramek, co oni, Chmiest z Ujkiem musieliby biegać po boiskach z pięćdziesiąt lat, a dodatkowo jeszcze przed spotkaniami zapraszać rywali do pobliskiego McDonalda nie tylko na wspólny posiłek, ale może i “niezobowiązującą pogawędkę”.
Czasem zastanawiamy się, co właściwie skłania młodego chłopaka do tego, by zostać bramkarzem. Każdy dzieciak, biorąc piłkę do ręki, marzy przecież o strzelaniu goli. Dlaczego więc jeden czy drugi ląduje na bramce? Był za gruby, zbyt wolny, ogólnie za słaby? Koledzy uznali go za największą pierdołę w okolicy i postawili na “budzie”? Nie ma żartów, tak zaczynała się niejedna poważna kariera. Są jednak i tacy, którzy na każdy trening wychodzą w rękawicach, a mimo to bardzo dobrze czują się z piłką przy nodze.

Gdy bramkarz umie dobrze kopnąć w wentyl…

Najlepszy przykład to Jorge Campos, legenda meksykańskiego futbolu. Jeśli kojarzy się wam tylko z kolorowym, zawsze jakby o numer za dużym dresem, w którym stawał między słupkami, umknęło wam kilka istotnych faktów. Ten sam filigranowy golkiper ma dziś na koncie czterdzieści strzelonych goli. Kiedy na początku kariery nie mógł wywalczyć miejsca w bramce meksykańskiego UNAM Pumas, trener przemianował go… na napastnika. Campos wziął się ostro do roboty i w jednym sezonie trafił czternaście razy. W międzyczasie wywalczył bluzę z numerem jeden i wrócił na swoje miejsce. Bywało nawet, że zaczynał mecz jako bramkarz, a gdy drużyna potrzebowała wsparcia z przodu, trener wysyłał go do ataku.

– Zawsze lubiłem ryzyko. Nieraz ciągnęło mnie, by pobiec pod drugie pole karne. Niestety, pozwalało na to niewielu trenerów – mówił po zakończeniu barwnej kariery. A trzeba wiedzieć, że zaczynał ją mając 23 lata. Wcześniej mieszkał tuż przy plaży w Acapulco, a jego życie wypełniał surfing. Zostało mu to zresztą na długo. Nawet, gdy już jako profesjonalny piłkarz przeniósł się do amerykańskiej MLS, zażyczył sobie domu jak najbliżej Oceanu.

Jednak absolutny numer jeden, od którego pewnie wypadałoby zacząć, to Rogerio Ceni. 38-letni golkiper Sao Paulo jeszcze w tym sezonie zamierza zdobyć swoją setną bramkę w karierze! Na razie licznik zatrzymał się na dziewięćdziesięciu ośmiu. Ceni to w Brazylii człowiek-instytucja. Lekko łysiejący, wygląda już trochę jak Al Bundy. Między słupkami Sao Paulo FC stoi przeszło dwadzieścia lat. – Każdy zespół ma bramkarza. My po prostu mamy Rogerio – mawiają tamtejsi kibice. Naprawdę, szmat czasu. Zagrał w Brazylii więcej niż ktokolwiek inny. Gdy przychodził do klubu, miejscowi nie wiedzieli jeszcze czym jest internet i telefonia komórkowa. Właśnie upadał ZSRR, a świat emocjonował się wojną między Irakiem a Kuwejtem…

Reklama

Cały fenomen polega na tym, że Ceni jak żaden inny bramkarz na świecie uderza z rzutów wolnych. W 1997 roku namówił go do tego trener Muricy Ramalho. Trafić z karnego, jak Hans Hans-Jörg Butt, żadna sztuka. Ceni zdecydowanie częściej zawstydza bramkarzy z dystansu. – Ćwiczę stałe fragmenty na każdym treningu. Każdy strzał musi być mocny i precyzyjny. Albo trafię, albo przestrzelę. Nie mogę się pomylić i dać szansy rywalowi – tłumaczy swoją filozofię.

Mówi się, że w Sao Paulo FC jest jedynym zawodnikiem, który na każdym zgrupowaniu dostaje jednoosobowy pokój w hotelu. W reprezentacji kraju grał siedemnaście razy u różnych selekcjonerów. Jednak tylko jeden – Emeron Leão – zaryzykował i pozwolił mu podejść do piłki ustawionej tuż za “szesnastką” przeciwnika. Efektu bramkowego tym razem nie było.

Kilka razy w kadrze narodowej trafił za to José Luis Chilavert. Ewenement-skandalista, jakby potwierdzający tezę, że dobry golkiper nie może być grzecznym chłopcem. Zaczynał tak samo, jak Jorge Campos. – Lubiłem grać jako napastnik i podobno byłem w tym całkiem niezły. Ale tylko na swoim podwórku. Do pierwszego klubu poszedłem już jako bramkarz – opowiada Chilavert. Inna sprawa, że miał dużo szczęścia, że w ogóle do niego trafił. Jego ojciec kategorycznie sprzeciwiał się, by został piłkarzem. Gdy chciał zapisać się na profesjonalne treningi, senior Chilavert nie dał mu pieniędzy na autobus. Młody poszedł więc piechotą. Całe szczęście, miał tylko pięć kilometrów.

Przed dwunastoma laty zapisał się w historii jako pierwszy bramkarz, który zanotował hat-tricka. W barwach argentyńskiego Vélez, trzy razy pakując piłkę do siatki z rzutu karnego. W przekroju całej kariery, mylił się dużo częściej niż Ceni. Dziś wiedzie spokojne życie. Przytył kilkanaście kilo, dobrze zainwestował. Podobno nawet zniknął gdzieś jego trudny charakter i lekko niewyparzona gęba.

Reklama

O dziwo, lista bramkarzy, którzy gole strzelali często i nieprzypadkowo jest naprawdę długa. W większości to już jednak historia. Chilavert twierdzi nawet, że z ludźmi w jego fachu jest jak z dinozaurami. Naprawdę dobrzy dawno wyginęli. Ostatnio w wieku 44 lat barwną karierę zakończył nieodżałowany Rene Higuita. Znany z fantazji na boisku i poza nim. Dyskwalifikowany za zażywanie kokainy, zamykany w wiezieniu za współudział w porwaniu… Autor nieśmiertelnego “skorpiona”, którym zawstydził Wembley pełne ludzi. Specjalista od podejmowanie nierozsądnych decyzji. Lubił wziąć na siebie ciężar gry z piłką przy nodze, nawet daleko własnej bramki. Nieraz się opłaciło. Z karnych i wolnych strzelił w sumie czterdzieści jeden goli.

W Europie postaci tego kalibru znaleźć niełatwo. Bramka Palopa w Pucharze UEFA czy niedawna Aranzubii z Deportivo – wszystko to zdarzyło się raz i pewnie nigdy nie powtórzy. Gdy Aranzubia znalazł drogę do siatki po dośrodkowaniu z rogu, jeden z radiowych komentatorów przez cztery minuty nie mógł opanować euforii. A propos “cieszynek”… Niedawno Brazylijczyk Saulo świętował bramkę tak zawzięcie, że aż strzeliło mu coś w nodze. Na boisko wyszedł dopiero dwa tygodnie później.

Hans- Jörg Butt w całej karierze trafił dwadzieścia osiem razy, ale tylko z jedenastu metrów. Pewnego razu był z siebie tak dumny, że wracając pod własną bramkę nie zauważył, że rywal już zdążył wyrównać…

Podobne pomyłki nie przytrafiały się Dimitarowi Iwankowowi. Bułgar ćwiczy każdego dnia i twierdzi, że “jedenastki” jest w stanie wykonywać z zamkniętymi oczami. – Strzeliłem ponad czterdzieści goli z karnych i we wszystkich klubach w jakich grałem byłem numerem jeden do ich wykonywania – podkreśla. Ze szczególnym sentymentem wspomina mecz Pucharu Turcji pomiędzy Kaiserisporem a Gancerbirligi, który wygrał w zasadzie w pojedynkę. Sam strzelił dwa gole, a gdy i to nie przyniosło rozstrzygnięcia, w konkursie rzutów karnych wyczuł przeciwnika cztery razy.

W Polsce podobnych historii nie pamiętają najstarsi górale. Na osłodę przypomnijmy więc, że Boruc też potrafił kiedyś “ściągnąć pajęczynę”. Albo przyjmijmy, że bramkarz jest po prostu po to, by bronić… Pod warunkiem, że ma kto strzelać.

PAWEŁ MUZYKA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...