Jeszcze dwadzieścia lat temu była na dnie. Brakowało stadionów, markowych zawodników, trenerów… W zasadzie wszystkiego. Od tamtej pory Turcja zaliczyła niesamowity skok. Chyba największy w całym europejskim futbolu. Nie dziwi, że Polacy teraz pchają się nad Bosfor drzwiami i oknami. Nie zrażają ich nawet niepowodzenia kilku poprzedników. Można znakomicie zarobić, pomieszkać w niezłym klimacie i otrzeć się o prawdziwe gwiazdy futbolu. A jak się uda wypromować – wówczas żyć, nie umierać. Gorzej, jeśli się nie uda – Turcja kocha, ale wymaga.
Państwo zapewniło właścicielom tamtejszych klubów odpisy od podatków. Dzięki temu mogą oferować swoim zawodnikom prawdziwe kokosy. Jest kasa, są i piłkarze. I to tacy pełną gębą – Hugo Almeida, Milan Baros, Ricardo Quaresma… Albo ściągnięty do Fenerbahce za 17 milionów euro Dani Guiza, który rocznie dostaje trzy miliony. Netto. Takie nazwiska, jak Alvaro Mejia (kiedyś Real, dziś Konyaspor) nie robią już na nikim wrażenia. Bo kim jest Mejia przy Gutim? Kim jest przy Roberto Carlosie, Mario Jardelu czy Hagim, którzy też przecież tam grali…
Co roku do Turcji zjeżdżają tłumy graczy “z nazwiskami”. Nie muszą pracować na uznanie. Cieszą się nim od momentu wyjścia z samolotu. – Nawet na moje przywitanie w Ordusporze przyszło bardzo wielu kibiców. Zaskoczyło mnie to, bo nie byłem przecież znanym zawodnikiem – wspomina Bruno Mezenga, król strzelców drugiej ligi tureckiej 2008/09, dziś piłkarz Legii.
Fanatyzm i ślepe uwielbienie piłkarzy przybierają rozmiary absurdu. W drugoligowym (!!!) starciu pomiędzy Karsiyaką i Goeztepe na stadionie pojawiło się 87 tysięcy ludzi. To rekord świata w rozgrywkach niższego szczebla. U nas czasem na całą kolejkę ligową w Ekstraklasie nie przychodzi tyle ludzi, a mająca sporo fanów Wisła wkrótce będzie się martwiła o zapewnienie 33-tysięcznego obiektu. – W poprzednim sezonie na nasz mecz z Trabzonsporem przybyło… ponad 60 tysięcy kibiców gości. Choć niemała ich część mieszka pewnie w Stambule – opowiada Marcin Kuś, który trzeci sezon broni barw Istanbul B.B.
– Czy miałem problemy z kibicami? Nie, mój klub nie należy do potentatów. Zdarzało mi się tylko, że fani bardziej znanych drużyn podchodzili i pytali – “pan jest piłkarzem, prawda?” – wspomina wychowanek Polonii Warszawa.
O fanatyzmie tureckich kibiców przekonał się za to wspomniany Guti. Na jego prezentację w Besiktasie pofatygował się 30-tysięczny tłum. Uwagę fotoreporterów przyciągnął transparent – “od kiedy w 1993 roku przyjechał Michael Jackson, nie było tu nikogo tak utalentowanego jak ty”. Facet stał się bohaterem jeszcze przed swoim debiutem. Wystarczył podpis na kontrakcie.
Opowieści o ambicjach mistrzowskich może i brzmią ładnie, ale, nie czarujmy się – Guti wybrał Besiktas, żeby zarobić. On, w przeciwieństwie (miejmy nadzieję), do większości Polaków nie myśli już o awansie sportowym. I tak trafił do klubu wielkiej trójki, która w ostatnich latach… rozrosła się do rangi wielkiej piątki. Dziś Turcja to nie tylko Besiktas, Galatasaray i Fenerbahce. Liderem Super Lig jest broniący pucharu Trabzonspor, a drugie miejsce zajmuje mistrz z ubiegłego roku, Bursaspor.
Rzućmy okiem na trenerów stambulskiej trójki. “Galata” – Gheorghe Hagi, Besiktas – Bernd Schuster, Fenerbahce – Aykut Kocaman. Nazwiska tego ostatniego pewnie nie znacie. Nie musicie. Dodamy, że jego poprzednikami byli Christoph Daum, Luis Aragones i Zico. “Stranieri” mają uczyć Turków mentalności. Ł»e liczy się zwycięstwo, a nie strach przed przegraną. A co przy tym zarobią, to ich. Schuster sam przyznał, że jego pensja jest ponad dwa razy wyższa niż w Realu. Takich ofert się nie odrzuca.
Największy chojrakiem wśród zagranicznych trenerów był chyba Graeme Souness. Po zwycięstwie w finale Pucharu Turcji nad Fenerbahce wbił na środku boiska flagę Galatasaray. Szczęśliwie dożył 57. roku życia i dziś ma okazję realizować się jako ekspert w angielskiej telewizji.
Turecki futbol to kopalnia anegdot. Studnia bez dna. O sytuacjach, jakie mają tam miejsce, można by napisać książkę. Półtora roku temu sędzia wyleciał z federacji za preferencje seksualne. – Kibice nazywają arbitrów pedałami, gdy nie odpowiadają im ich decyzje. A ja taki po prostu jestem – oryginalnie opisywał swoją osobę Halim Dincdag. Błyskotliwością wykazał się też miejscowy dziennikarz: – Dla sędziów-gejów nie ma miejsca w futbolu, bo mają tendencję do dyktowania karnych na korzyść twardych, przystojnych piłkarzy.
To jeszcze nic. Przed kilkoma miesiącami trener drugoligowej drużyny został ugodzony nożem przez swojego brata. W przerwie meczu. Powód? Sprawy osobiste. Podobno pan Yuksel Yesilova molestował seksualnie swoją bratanicę. Przyznajemy rację hiszpańskiemu dziennikarzowi, Axelowi Torresowi. Tak, Turcja jest zakochana w szaleństwie.
Coś o tym wie kilku Polaków. Zacytujmy fragment wywiadu z Romanem Koseckim dla “Magazynu Futbol”. “Pamiętam, że transfer (do Galatasaray) został załatwiony w warszawskim hotelu “Victoria”. Tego samego dnia prezes powiedział: “Lecimy moim prywatnym samolotem do Stambułu, jedź do domu po szczoteczkę”. Było po 23. “Teraz? A po co?” – zapytałem. “Bo tam ludzie czekają na ciebie”. O trzeciej nad ranem wylądowaliśmy w Stambule. Oniemiałem. 10 tysięcy ludzi przyszło tylko dla mnie”.
“Kosie” w Turcji się powiodło. Mniej szczęścia mieli Dariusz Dźwigała, Olgierd Moskalewicz i Artur Sarnat, którzy opuścili Diyarbarkirspor po kilku miesiącach. Klub zapomniał, że za transfery się płaci. Sami grali tylko za premie, a na ich mecze kibice przyjeżdżali na… wielbłądach. – Nie wspominam tego wyjazdu najmilej. Mieszkaliśmy 200 kilometrów od granicy z Syrią. Nie jest to ciekawy region pod względem turystyki – śmieje się Sarnat.
– Ł»ona i dzieci bały się wychodzić z domu. Mnie najbardziej przeszkadzało, że zgrupowania przedmeczowe trwały po dwa-trzy dni. Trener chciał, żeby człowiek się wyłączył, odciął na chwilę od rodziny i skoncentrował na meczu. Dobrze, że przynajmniej miałem się do kogo odezwać. Na szczęście po miesiącu przyszedł już faks, że mam wracać.
Trio z Diyarbarkirsporu przynajmniej powąchało murawę, co nie było dane Tomaszowi Iwanowi. Przed Bożym Narodzeniem podpisał kontrakt z Trabzonsporem, wrócił na święta do Polski, a gdy pojawił się w Turcji ponownie, dowiedział się, że ma dwie opcje – “zostajesz z trzy razy mniejszą pensją albo się żegnamy”. Zwinął się do holenderskiego Roosendaal i od tamtej pory jego kariera przypominała równię pochyłą.
Może to i dobrze, że do Trabzonu nie trafili Maciej Ł»urawski i Radosław Sobolewski. W obu przypadkach zabrakło gwarancji bankowych. Podobnie jak przy transferze Macieja Iwańskiego z Zagłębia do Antalyasporu.
Takie numery to jednak przeszłość. – Miałem obawy przed przyjazdem do Turcji. Zwłaszcza, że przeniosłem się tu z żoną i półtorarocznym dzieckiem. Teraz uważam, że kraj zmienia się na plus – przekonuje Kuś. – W mniejszych miastach jest pewnie ciężej, ale Stambuł zdecydowanie zmierza w kierunku Europy – dodaje.
Przykład Mirosława Szymkowiaka lub Romana Dąbrowskiego pokazuje, że nad “Bosforem” da się coś osiągnąć i ładnie zarobić. Dziewiątce Polaków grających w Super Lig życzymy dystansu i odporności na presję. Szczególnie Mariuszowi Pawełkowi. Bo tam “pawełków” lub, jak kto woli – “cabajów”, nikt tolerował nie będzie. A lepiej spokojnie, z walizką pieniędzy, wrócić po jakimś czasie do Polski i zająć się komentowaniem lub szkoleniem dzieciaków.
TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA
KLUBOWI KOLEDZY POLAKÓW:
Ankaragucu – Ł»ewłakow pewnie rozmawiał już z Michaelem Klukowskim o meczach Brugii z Lechem, a ze Stanislavem Sestakiem, Markiem Saparą i Robertem Vittkiem o tym, jak wygląda RPA podczas mundialu. “Ł»ewłak” może też zasięgnąć rady u legendy Trabzonsporu, Fatiha Tekke, jak parkować samochód tak, żeby go nie ostrzelali.
Istanbul B.B. – w szatni Marcin Kuś nie styka się z wielkimi gwiazdami. Jedynie Filip Holosko (Słowacy mają chyba swojego menedżera Bolka) cieszy się jako taką sławą. Nazwisko Ibrahima Akina znane jest chyba tylko zagorzałym fanom Super Lig.
Konyaspor – razem z Pawełkiem i Robakiem do Konyi przenieśli się gwinejski obrońca, Kamil Zayatte oraz Alvaro Mejia. Nasza dwójka z racji językowych skumpluje się pewnie z Peterem Grajciarem (Słowak, a jakże). Ciekawe CV mają też reprezentant Iraku, Bassim Abbas i Johnnier Montano z Kolumbii.
Manisaspor – Iwański będzie dogrywał piłki Arizie Makukuli, dla którego Manisaspor jest już dwunastym klubem w karierze. Uważniejsi kibice mogą też kojarzyć Isaaca Promise’a, ale wbrew temu, na co wskazuje jego nazwisko, nie jest to już zawodnik obiecujący.
Sivasspor – nie ma tu zawodników, którzy powalaliby na kolana. Grosicki będzie miał okazję zapytać Michaela Eneramo, dlaczego nie skusił się na Legię lub Wisłę, które ponoć były nim zainteresowane. Ładnie prezentują się statystyki strzeleckie Mehmeta Yildiza, ale mamy wrażenie, że na największą gwiazdę Sivas wyrośnie “Grosik”. Trzymamy kciuki.
Trabzonspor – Paweł Brożek będzie rywalizował o miejsce w składzie z Brazylijczykiem o wdzięcznej ksywie – Jaja. Jego brata zapewnie czeka grzanie ławy na rzecz Hrvoje Cale. Nieźle poczyna sobie Ibrahim Yattara, o którym kiedyś mówiło się nawet w kontekście transferu do Realu Madryt.
NAJSŁYNNIEJSZE STADIONY W TURCJI:
Ali Sami Yen – 12 stycznia rozegrano tu ostatni mecz. Na koniec sprzedano kibicom krzesełka z napisem “Ali Sami Yen aż do końca”. Kibice “Galaty” już tęsknią za swym “tureckim piekłem”.
Atatürk Olimpiyat – właśnie na tym 76-tysięczniku Jerzy Dudek pokazał, jak powinno się bronić karne. Dzisiaj grywa tu Marcin Kuś.
Fiyapı Ä°nönü – gospodarz meczów na tym stadionie to Besiktas. Jedyny stadion na świecie, z którego widać 2 kontynenty. I najgłośniejszy, przebił Anfield Road.
ŁžÃ¼krü SaracoÄŸlu – arena zmagań Fenerbahce. Rozegrano tu ostatni finał Pucharu UEFA, w 2009 roku. Nazwany na cześć byłego premiera Turcji i prezesa “Fener”.
Türk Telekom Arena – nowy obiekt Galatasaray. Porównywany do Stadionu Narodowego w Warszawie, ale wybudowany za ok. jedną czwartą ceny (wg stadiony.net).