Reklama

Historia przyjaźni i zdrady. Inna niż wszystkie…

redakcja

Autor:redakcja

25 października 2010, 16:15 • 17 min czytania 1 komentarz

To będzie tekst trochę bardziej osobisty, niż wszystkie inne. Tekst o męskiej przyjaźni i o zdradzie. O ambicjach, pieniądzach i zawiści. O wdzięczności i jej braku. O cynizmie. Długo, bardzo długo zbierałem się do jego napisania, długo biłem się z myślami, bywały dni, że sam siebie pytałem: „A może mi się to wszystko jednak zdawało?”. Może jednak pozory mylą? Chciałem wierzyć, że mylą. Bo Rafała Ulatowskiego bardzo lubiłem. Czy on mnie lubił? Nie wiem. W jego wypadku niczego nie można być pewnym, tak przynajmniej sądzę dzisiaj… Zapraszam na 20 tysięcy znaków mojej prawdy.
Okoliczności, w jakich się z Rafałem Ulatowskim poznaliśmy, dokładnie nie pamiętam. Musiał być to rok 2004, zapewne Poznań, zapewne pub BSA w Poznaniu, przy ulicy Długiej, należący do „Murzyna” – fantastycznego chłopaka. Zapewne rozmawialiśmy do późnych (albo nawet – już wczesnych) godzin i zapewne Rafał nie mówił dużo, bo on zawsze wolał słuchać niż mówić. Początkowo nie wzbudzał zaufania, jak to zazwyczaj jest z ludźmi skrytymi. Siedzisz, siedzisz i nie wiesz, co tak naprawdę ta druga osoba sobie myśli. Zwłaszcza, gdy wokół same śmiechy, anegdoty, historie sprzed lat i żarliwe dyskusje na temat niedawnego meczu. Ale potem się przekonałem. Jedno, drugie, trzecie czy czwarte spotkanie i „Ula” stawał się coraz bardziej otwarty, naturalny. Nigdy dużo nie mówi, taki miał styl bycia. Ale wydawał się po prostu porządnym facetem. Gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, jakim człowiekiem jest Rafał Ulatowski, powiedziałbym najpierw – porządnym. Gdybym szukał drugiego słowa, dodałbym – lojalnym.

Historia przyjaźni i zdrady. Inna niż wszystkie…

Oczywiście poznałem Rafała poprzez Czesława Michniewicza, który trenował wówczas poznańskiego Lecha i z którym zdobył Puchar Polski. Już po tym sukcesie (a tu chronologia zdarzeń jest istotna) ściągnął Ulatowskiego do Polski, z Islandii. Pytałem się – skąd ty go wytrzasnąłeś? Kto to w ogóle jest? I dowiadywałem się, że znali się ze studiów, z Trójmiasta, że razem grali w Bałtyku Gdynia i że Rafał bardzo chciał przyjechać do kraju, więc wysyłał do Cześka smsy. „Jeszcze nigdy nikomu nie kibicowałem tak jak tobie” – napisał w jednym z nich Ulatowski, przed finałem Pucharu Polski.

To był dobry ruch, dla obu, tak mi się wtedy wydawało. Michniewicz potrzebował zaufanego asystenta, a Ulatowski potrzebowałâ€¦ Po prostu potrzebował pracy. Jednocześnie nie widziałem w nim potencjału na pierwszego szkoleniowca, nie widziałem w nim takiej charyzmy. Dwie skrajnie inne osobowości. Czesiek potrafi zjednoczyć ludzi wokół wspólnego celu, Rafał natomiast – jak ja to przynajmniej wtedy postrzegałem – potrafił zająć się czysto techniczną stroną całego przedsięwzięcia, bez zbędnego gadania, bez kręcenia nosem. Natomiast w żaden sposób nie potrafiłem wyobrazić sobie odwrócenia ról. Nie wyobrażałem sobie „Uli” jako pierwszego szkoleniowca i chociaż lubiłem go coraz bardziej, to też coraz bardziej przekonywałem się, że to wymarzony asystent, a nie urodzony lider. Trener musi być liderem, musi iść przodem. Nie ma ciągnąć wszystkich za sobą, tylko sprawić, by ci wszyscy po prostu chcieli za nim iść. Nie widziałem w Ulatowskim urodzonego lidera. Przed pierwszym meczem w Lechu, kiedy był drugim trenerem, powiedział do piłkarzy: „Panowie, a może teraz tak wyjdźmy na środek szatni i poklaszczmy dla dodania sobie otuchy”. Konsternacja, uśmiechy politowania. To była jednak poważna szatnia z poważnymi piłkarzami. Piotr Świerczewski nie ma pięciu lat, nie klaszcze na środku szatni dla dodania sobie otuchy…

Chociaż ciężko znaleźć złoty środek. Pojawił się też w Lechu wtedy inny facet, jakiś Bogdan chyba, dokładnie nie pamiętam. Startował w zawodach „Iron Man”, twardziel. Ciekawy. Michniewicz przed jednym z meczów powiedział mu: – Chcesz, to zmotywuj piłkarzy przed meczem, napompuj ich… Bogdan stanął przed zawodnikami, wziął do ręki szklankę, a następnie ją zgniótł. Zgniótł tak mocno, że popłynęła krew, a zamiast mobilizacji u piłkarzy pojawiło się przerażenie. Bogdan został odwieziony do szpitala, poprzecinał sobie jakieś ścięgna… Nieważne.

Z Lecha Poznań Michniewicz i Ulatowski odeszli razem, razem potem byli bezrobotni, ale tylko chwilę, tylko kilka miesięcy. Wylądowali w Zagłębiu Lubin, bo Michniewicz znowu pociągnął za sobą kolegę. Każdy zna dalszy przebieg wydarzeń, wydaje mi się, że nie ma sensu go relacjonować. W którym momencie duet Michniewicz – Ulatowski zaczął się rozchodzić, trudno dokładnie wyczuć. Ale pamiętam, że Rafał wraz z Adamem Fedorukiem jesienią 2007 roku przyjechali do Warszawy na kurs trenerski i zadzwonili, żebyśmy poszli na jakąś kolację. Umówiliśmy się w Arkadii, przypadkowo wpadliśmy na Zbigniewa Mandziejewicza, z którym Fedoruk grał w Legii, więc i jego zgarnęliśmy po drodze. I poszliśmy przegadać kilka godzin. Po tym spotkaniu miałem lekki mętlik w głowie. Tło tej rozmowy było następujące: Zagłębie sięgnęło po mistrzostwo Polski i Czesław Michniewicz chciał, by ten tytuł był tylko etapem przebudowy drużyny i klubu. Przekonywał prezesa Roberta Pietryszyna, że należy teraz – za dobrą cenę – sprzedać Macieja Iwańskiego i Wojciecha Łobodzińskiego. Obaj się o tym dowiedzieli, zaczęły się knucia i gierki. O ile dobrze pamiętam po jednym z meczów obrażony Iwański powiedział, że jedzie na konsultację medyczną do Poznania i coś dziwnie długo z niej nie wracał, co wszyscy odebrali jasno – nie wróci, dopóki pracuje jeszcze Michniewicz.

Reklama

Wtedy, w knajpie niedaleko Arkadii, Ulatowski mnie zaskoczył. Ja mówiłem coś w stylu „ale chujoza z tego Iwańskiego”, a on, że nie można tak oceniać, że to nie takie jednoznaczne, że Czesiek popełnił kilka błędów. Lojalny do bólu asystent przeobraził się w surowego recenzenta pracy swojego przyjaciela. Pomyślałem wtedy: no dobra, Rafał ma jednak swoje zdanie, to dobrze, kłótnia jest często bardziej twórcza niż bezmyślne przytakiwanie. Ale jednak byłem skołowany – to było tak bardzo nie w stylu Ulatowskiego, tak nieprzystające do poprzednich trzech lat…

I nagle grom z jasnego nieba. Michniewicz zwolniony, Ulatowski nowym trenerem. Dzwonię do jednego i do drugiego. Ulatowski mówi, że nie wie, czy to weźmie i że musi zapytać się Michniewicza, Michniewicz daje zielone światło, Ulatowski wskakuje na zwolniony stołek. Mam przekonanie, że między oboma jest pełna zgoda i w ogóle nie przychodzi mi do głowy, że gdzieś doszło do jakiejś zdrady. Jednak po dwóch tygodniach Michniewicz nie chce mówić o Ulatowskim. Z czasem wyznaje mi, że otrzymał telefony od wysokich rangą ludzi z KGHM – że Rafał planował to już od dawna, że wspierał go w tym pan Bober z Rady Nadzorczej. Niedawno „Przegląd Sportowy” zamieścił duży tekst o „Uli” i napisał, że Michniewicz wysłał mu wtedy smsa nie nadającego się do publikacji. Bzdura, ten sms nadawał się do publikacji. Brzmiał: „Nigdy więcej do mnie nie dzwoń”. Pomyślałem – Czesiek jest rozżalony, zatracił ostrość spojrzenia, górę wzięły emocje. Pytałem go – bardziej wierzysz jakimś ludziom z KGHM-u niż Rafałowi? Był zapiekły.

„Nigdy więcej do mnie nie dzwoń”. Nie zadzwonilibyście? To mi nigdy nie dawało spokoju. Gdyby mój najlepszy przyjaciel oskarżył mnie o coś, czego nie zrobiłem i wysłał mi smsa „nigdy więcej do mnie nie dzwoń”, to zadzwoniłbym po sekundzie. Potem drugi raz, trzeci, czwarty, setny. Zadzwoniłbym na telefon domowy i na komórkę żony. Zadzwoniłbym z innego numeru, z budki telefonicznej. Wsiadłbym w samochód, przejechał pół Polski, ślęczał na wycieraczce i próbował wszystko wytłumaczyć. Ten argument trafia do mnie bardziej niż wszystkie inne – gdyby Rafał Ulatowski nie zdradził Czesława Michniewicza, to ze wszystkich sił starałby się go przekonać o swojej niewinności. Oczywiście, nie byłoby to dla niego miłe. Zrozumiałbym, gdyby odczekał tydzień, dwa, gdyby odczekał miesiąc. Ale Rafał naprawdę nigdy nie zadzwonił. Nigdy.
– Zdradziłeś mnie, kopałeś pode mną dołki – mówi przyjaciel do przyjaciela.
– Co ty gadasz, wcale nie! Bzdura! Przestań! – powinien bronić się ten drugi.
– Zdradziłeś, nie chcę cię znać.

Co następuje dalej, jeśli oskarżenie jest bezpodstawne? Wzruszenie ramionami? Dobra, nie chcesz mnie znać, to nie? Zapada krępująca cisza? Wydaje mi się to tak całkowicie nienaturalne, tak bardzo rozbieżne moimi wyobrażeniami… Byłem wówczas przekonany, że Czesiek z Rafałem się pogodzą, byłem na sto procent pewny, że Rafał po prostu poczeka na dobry moment i wszystko wyjaśni. Jeśli bowiem coś na tym pieprzonym świecie jest warte niż kilka złotych, to chyba męska przyjaźń? Jeśli do cholery istnieją długi wdzięczności nie do spłacenia, to chyba taki dług zaciągnął Rafał w momencie, gdy Czesiek „stworzył go” dla polskiej piłki? Sto razy o tym myślałem, tysiąc razy. I zawsze dochodziłem do tego samego wniosku – nie można być przez przyjaciela posądzonym o zdradę i nie próbować wyjaśnić pomyłki.

Los wyszedł naprzeciw. Zdarzyło się, że prowadzony przez Ulatowskiego Bełchatów i Arka Michniewicza wylądowały na tydzień w tym samym hotelu, w Turcji. Czy można sobie wyobrazić lepszy moment, by wyjaśnić nieporozumienia? Na takich zgrupowaniach toczą się długie Polaków rozmowy. Hotelowy bar mógłby zadziałać jak konfesjonał. Ale Ulatowski unikał Michniewicza, przemykał się bokiem. Nie zamienili słowa.

Zdarzało mi się jednak sądzić, że to jakieś kolosalne nieporozumienie. Nawiedzała mnie ta sprawa, często przed snem. Ostatni raz kontakt z Rafałem miałem w Boże Narodzenie albo w Sylwestra (ale chyba to było Boże Narodzenie). On był na Islandii, ja na innej, znacznie mniejszej wyspie gdzieś na środku oceanu. Smsowaliśmy – o tym, jak to się wszystko spierdoliło. Byłem wcięty, a czasami po pijaku odzywa się u mnie dusza wrażliwca. Naiwnie sądziłem, że uda się cofnąć czas, że mogą paść jakieś oczyszczające zdania, chociaż strzępy wytłumaczenia. Przekaz Rafała był taki – chociaż może teraz trochę go spłycę – że on już nie ma siły o tym wszystkim myśleć i że życie toczy się dalej. Weszło już wtedy istniało od prawie dwóch lat, Ulatowski kilka razy zebrał cięgi za jakieś głupie wypowiedzi, ale wbijanie mu szpilek nie dawało mi satysfakcji, wręcz przeciwnie – było raczej smutnym obowiązkiem. Napisałem mu wtedy, że życzę mu powodzenia i że jeśli zdarzy się ostra krytyka, to będzie ona wynikała tylko i wyłącznie z tego, co ja sam czuję. Ł»e nikt nigdy mnie na niego nie „nasyłał”. Uznałem, że powinien to wiedzieć.

Reklama

Nie wiem, po co były wtedy te smsowe wymiany, pewnie klimat pojednania w Boże Narodzenie podlany alkoholem zrobił swoje. Ale dzień później czy dwa znowu wróciła ta sama myśl – to jest, kurwa, niemożliwe, żeby nie próbować wytłumaczyć przyjacielowi pomyłki.

Jeszcze wtedy nie wiedziałem o różnych sprawach, o których wiem dzisiaj. Na przykład o ostatnim meczu Michniewicza w Zagłębiu, przeciwko Jagiellonii w Białymstoku. To znaczy wiedziałem, że piłkarze Zagłębia po spotkaniu, w którym Łobodziński nie trafił z metra do pustej bramki (skończyło się 0:0, co wystarczyło do zmiany szkoleniowca) urządzili w hotelu huczną imprezę. Jakieś spóźnione urodziny „Łobo”, śpiewy, alkohol. Czesiek mówił do Rafała: – Idź i ich uspokój, mają to skończyć… A Rafał, że nie, że on woli nie iść, że w ogóle to się nie miesza. Zawsze realizował polecenia bez dyskusji, a wtedy nie. Poszedł Michniewicz, ale piłkarze już wiedzieli, że to Ulatowski rządzi od poniedziałku. Śpiewali dalej. „Łobo, Łobo, Łobo”. „Sto lat, sto lat”…

A czego nie wiedziałem? Ostatnio usłyszałem o sytuacji, która jeszcze bardziej dała mi do myślenia, a może nawet rozwiała wszelkie wątpliwości. Pisałem kilka akapitów wcześniej o Iwańskim, który wyjechał „leczyć się” do Poznania. Dzień przed meczem w Białymstoku doszło do niecodziennego zdarzenia. Rafał prowadził lekki trening. Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Kto bierze telefon na trening?! „Ula”, lekko zmieszany, wyjął telefon z kieszeni dresu i ku zdziwieniu wszystkich odszedł parę kroków na bok i zaczął rozmawiać.

Michniewicz był zdezorientowany.
– Kto dzwonił?
Ulatowski krygował się z odpowiedzią, ale w końcu odparł: – Maciek Iwański pytał się, co tam u nas przed meczem.
Kiedy Michniewicz już został zwolniony, Iwański nagle ozdrowiał i wrócił do Lubina, by od Ulatowskiego otrzymać opaskę kapitańską.

Dzisiaj zastanawiam się – po co dzwonił Iwański? Dlaczego Ulatowski tego telefonu się spodziewał i dlaczego wziął ze sobą komórkę, czego nigdy, ale to nigdy nie robił? Czy doszło do spisku i tajemnego porozumienia? Czy lubiński przewrót był operacją starannie przygotowaną? Czy doszło do obrzydliwej zdrady przyjaciela? Czy da się skonstruować jakieś inne działanie matematyczne, by to całe dwa plus dwa nie dało czterech?

Poświęcam temu bardzo dużo miejsca, bo zanim zaczynam rozważania, czy ktoś jest dobrym trenerem, najpierw zastanawiam się, czy jest dobrym człowiekiem. Chcę otaczać się dobrymi ludźmi. Nie znoszę fałszu i obłudy. Wolę brak kompetencji niż brak sumienia. I dlatego też ten tekst będzie się jeszcze trochę ciągnąłâ€¦

Ulatowski porzucił Zagłębie (to było ciekawe – Zagłębie zdegradowano, „Ula” przekonywał wszystkich piłkarzy, żeby nie odchodzili i że razem stworzą coś wielkiego, by pożegnać się w połowie zgrupowania, po pierwszej propozycji, jaką sam otrzymał). Porzucił na rzecz pracy u boku Leo Beenhakkera i dziś wiele osób postrzega tę pracę w kategorii sukcesu Rafała, chociaż przecież odkąd pojawił się w kadrze, to ta kadra notowała niemal same porażki i ostatecznie przerżnęła eliminacje MŚ 2010 w kompromitującym stylu. Z Lubina odszedł do kadry, argumentując to potrzebą skupienia się na obowiązkach asystenta selekcjonera. Kiedy jednak pojawiła się możliwość prowadzenia nie pierwszoligowego Zagłębia, ale ekstraklasowego Bełchatowa – to skupienie nie było już tak bardzo istotne. Poszedł do Bełchatowa, gdzie zapatrzeni w Beenhakkera dziennikarze otoczyli go troskliwą opieką i wmawiali czytelnikom, że ten Bełchatów prezentuje jakiś nie wiadomo jak skuteczny i fajny futbol, podczas gdy drużyna z każdą rundą odkąd Ulatowski zastąpił Janasa zdobywała coraz mniej punktów. To nie złośliwość, tylko fakty. Czy piąte miejsce w poprzednim sezonie było sukcesem Bełchatowa? Nie było na pewno porażką. Ale czy sukcesem? Biedny jak mysz kościelna Ruch Chorzów zajął trzecie. Na razie wszystkie osiągnięcia „Uli” to te Michniewicza, które podebrał na własny, medialny użytek.

Ale ok, przyjdzie za chwilę lepszy moment, by się nad tym pochylić. Dla mnie wciąż ważniejsze od tego, jakim trenerem jest Ulatowski było to, jakim jest człowiekiem. Od tego się przecież wszystko zaczyna. W Lubinie niemal od razu zwolnił z pracy profesora Jana Chmurę, by potem powiedzieć w gazecie, że brakuje w polskich klubach takich fachowców i że współpraca z Chmurą przebiegała znakomicie. Zwolnił więc go, a następnie wychwalał. To absurd. Tajemnicą Poliszynela jest, że Chmura notorycznie (i publicznie) przyczepiał się do wagi Macieja Iwańskiego i piłkarz miał tego serdecznie dość…

Chmura to pozytywny człowiek, ciekawy, pasjonat. Jego mózg to komputer zaprogramowany na fizjologię. Wie wszystko o organizmach piłkarzy, którymi się zajmuje i wie, jak z tej wiedzy korzystać. Bez wątpienia i on był jednym z autorów mistrzostwa Polski dla Zagłębia. Może trochę za duża gaduła z niego, ale bycie gadułą to nie przestępstwo. Gaduły da się lubić.

Ulatowski go zwolnił. Może nie przyjaźnili się, ale na pewno lubili. Jednak go zwolnił. A potem powiedział w „Piłce Nożnej”, że to świetny fachowiec. O ile się nie mylę, Chmura Rafała nienawidzi.

Została przy obecnym (byłym już?) trenerze Cracovii jedna osoba i to też jest mimo wszystko smutne – Adam Fedoruk. Michniewicz poznał się z Fedorukiem w Amice Wronki, kiedy Michniewicz był tylko Michniewiczem, a Fedoruk aż Fedorukiem. Ł»ycie jednak potoczyło się dość dziwnie, Adam mając bardzo liczną rodzinę na utrzymaniu musiał pojechać pracować fizycznie do Anglii, gdzie jeździł na wózkach widłowych. Kiedyś siedzieliśmy w klubie „Melodia” i „Fedor” coś nagle powiedział po angielsku, rzucił jakieś hasło, a potem – widząc zdziwione miny – z typowym dla siebie przekąsem rzekł: „Nie ukrywam, że życie zmusiło mnie do nauki języków obcych”. Tak jak Ulatowskiego z Islandii, tak Fedoruka z angielskich magazynów przemysłowych Michniewicz ściągnął do Polski i zatrudnił w Lubinie jako „trenera od techniki”. No, Adam był kiedyś świetnym piłkarzem, albo przynajmniej tak go pamiętam, co może być elementem typowego idealizowania przeszłości. Ł»ycie płata figle – on kiedyś mieszkał przy ulicy Dereniowej w Warszawie i jako młody chłopak byłem u niego w domu po autograf. Nie tylko się podpisał, ale jeszcze dał mi pomeczowy proporczyk reprezentacji Polski z autografami całej kadry (ten proporczyk ukradł mi jakiś skurwysyn, z wystawy szkolnej pod tytułem „moja najcenniejsza pamiątka”).

Do rzeczy – Fedoruk nie mógł pozwolić sobie na bezrobocie, bo ma zbyt wiele osób na utrzymaniu, jednak postrzegałem go jako uśmiechniętego człowieka (chociaż ten uśmiech czasami był bardzo dyskretny, zagadkowy), równego. Ale on też szybciutko wpasował się w nową sytuację i zapomniał o tym, czym jest lojalność. We dwójkę z Ulatowskim trafili do Bełchatowa i we dwójkę do Cracovii.

Wszędzie następowało czyszczenie. Jeszcze w Lubinie Ulatowski odsunął od zespołu Manuela Arboledę, po wywiadzie w „Super Expressie”, w którym Arboleda wypowiedział się w ostrym tonie na temat zwolnienia Michniewicza. Arboleda jest człowiekiem lojalnym (może kiedyś zweryfikuję ten pogląd, na razie nie mam podstaw) i Rafał wiedział, że Kolumbijczyk nie stanie po jego stronie. Podobne problemy miał też Chałbiński, z tych samych powodów. W Bełchatowie z kolei wrócił casus Chmury – pracę stracił Jan Złomańczuk, któremu do emerytury brakowało już tylko kilka lat i który wykonywał cały czas dobrą robotę, wyszukując tych wszystkich utalentowanych chłopaków. Rafał go zwolnił, a następnie z lekkim uśmiechem zapytał: – Chyba nie masz o to do mnie pretensji?

W Cracovii jedna z ofiar był Michał Goliński, który w oczach Ulatowskiego był człowiekiem Michniewicza (swoją drogą – nigdy nie rozumiałem fascynacji Michniewicza tym rozlazłym, leniwym zawodnikiem). W ostatnim meczu nawet na minutę nie wszedł Bartosz Ślusarski, podobno dlatego, że zapytał dzień przed meczem czy dwa Ulatowskiego: – Czy naprawdę mamy aż tak dobry zespół, żeby taki zawodnik jak Michał Goliński grał w Młodej Ekstraklasie? Ślusarski też należał do ulubionych piłkarzy Michniewicza. Czesiek miał do niego sentyment, chociaż też lubił z niego żartować. Mawiał z uśmiechem: – Ślusarz jak przyjmuje piłkę, to jeszcze musi poprawić kozłem.

Rafał, Rafał, Rafałâ€¦ Dużo tego wszystkiego, mógłbym tak pisać i pisać. Rzucało mi się w oczy jeszcze jedno. Maciej Bartoszek dopiero co zaczął pracę w ekstraklasie, udzielił kilku wywiadów i niemal w każdym wspomniał, że był na stażu u Michniewicza. Rafał był asystentem Michniewicza przez trzy lata, a odkąd wybił się na niezależność, nie wspomniał o nim słowem, w żadnej istotnej rozmowie. Mało tego – kiedy dziennikarze mylnie mówili, że zdobył z Lechem Poznań Puchar Polski, nie zaprzeczał. A przecież wtedy jeszcze siedział na Islandii.

Dziś wydaje mi się, że Ulatowski użył Michniewicza, cynicznie wykorzystał. Myślę, że dostrzegając między nimi głęboką przyjaźń, byłem idiotą. Za mało jeszcze widziałem, za mało jeszcze przeżyłem, a powinienem przecież wziąć pod uwagę, że to tylko gra, że życie nie jest różowe, że ludzie robią sobie świństwa. Ł»e plecy Michniewicza są Ulatowskiemu potrzebne po to, by się po nich wspiąć. A dupa Michniewicza po to, by go na koniec kopnąć.

Jakoś w zeszłym roku Czesiek nocował u mnie, bo akurat o 9. rano w Warszawie miał sprawę z Zagłębiem Lubin, w kwestii należności kontraktowych. Z Gdyni na 9. rano do Warszawy dojechać się nie da, więc bez wahania zaproponowałem nocleg. Świadkiem miał być Ulatowski. Potem, już po rozprawie, dzwonię do Michniewicza.
– I co, jaki efekt?
– Ł»aden. Rafał nie przyjechał.

Pomyślałem sobie – Jezu, nawet tego nie mógł zrobić? Nie mógł nawet złożyć wyjaśnień? Taki zwykły gest dobrej woli…

Uwierzmy na chwilę, że tamtego dnia Ulatowski przyjechać nie mógł, a w ogóle jest na tyle specyficzną postacią, że oskarżony o zdradę postanowił o tę przyjaźń nie walczyć. Przyjmijmy, że tak naprawdę to on się obraził pomówieniami. Wydaje mi się to teorią bardzo naciąganą i po prostu nieżyciową, ale warto i ją rozważyć. Czy jednak wówczas człowiek uczciwy (w sensie sumienia) udawałby w wywiadach, że nigdy nie pracował ze swoim dawnym przyjacielem? Czy może raz na jakiś czas czułby jednak potrzebę wspomnieć, że coś tam razem przeżyli, że coś widzieli i że coś – bo to jest bezdyskusyjne – tej drugiej osobie zawdzięcza? Czy nie chciałby wysłać drugiej stronie dyskretnego sygnału: „pamiętam”?

Nie wiem, jakim Rafał Ulatowski jest lub będzie trenerem. Jest piekielnie inteligentny, ale słowo „piekielnie” ma też negatywne konotacje. Wiem natomiast, że dopóki będę go postrzegał jako złego człowieka, będą go też postrzegał jako złego trenera. Taki już jestem. Nigdy nie zdradziłem przyjaciela, nie wyobrażam sobie, bym mógł pracę zawodową postawić ponad przyjaźnią, lojalnością i wdzięcznością. Tyle miejsca w tym tekście poświęciłem stronie czysto ludzkiej, bo wydaje mi się ona absolutnie kluczowa dla oceny tej akurat postaci. Mam z nim problem, duży problem. Znacznie łatwiej byłoby, gdybym go kiedyś po prostu nie lubił. Gdyby nie ta myśl: – Rafał? On? On by to zrobił? To niemożliwe…

Ale chyba możliwe. Złoty chłopiec, jak określili go dziennikarze, nie jest złoty. Nie jest też chłopcem. Złoty chłopiec… Fizjonomia chłopca usypia czujność. Wiele osób teraz mówi: – Wydawał się taki niepozorny, taki niegroźny… Jest – jak mi się dziś zdaje – nie chłopcem, tylko człowiekiem groźnym, idącym po trupach. Ale nawet nie po trupach wrogów. Po trupach ludzi, którzy byli cały czas blisko. To gracz. Niczego jeszcze jako trener nie wygrał, a został uznany na wszelki wypadek za jednego z najzdolniejszych szkoleniowców w Polsce. Wróć! Został uznany za najzdolniejszego. Ja to ujmę inaczej – nie najzdolniejszy, tylko zdolny do wszystkiego. A to duża różnica.

Sto razy Michniewicz mnie prosił, bym tego tekstu nie pisał, bym to zostawił, odpuścił, bym się nie mieszał. Pewnie się na moment obrazi. W obecności Michniewicza nie mówi się o Ulatowskim, on nie udziela na ten temat żadnych wywiadów. Ale ja uważam, że ludzie mają prawo wiedzieć, mają prawo zajrzeć głębiej, zamiast widzieć to, co podsuwa im pod oczy Rafał. Nienawidzę obłudy. Nienawidzę zafałszowanego obrazu. Nienawidzę niedopowiedzeń.

Ulatowski. Może dobrze mu zrobi upadek z Cracovią. Może odzyska priorytety. Może odbuduje swój system wartości. Chcę wierzyć, że on nie jest do szpiku zły, tylko że się zagubił, że wizja własnej wielkości odebrała mu rozum. Ł»e zawładnęła nim żądza sławy.

Rafał, przemyśl to wszystko. Mimo wszystko jestem ci życzliwy. Nie wyślę ci smsa „Jeszcze nigdy nikomu nie kibicowałem tak jak tobie”, bo to byłoby jawne kłamstwo. Ale nie wyślę ci też smsa „Nigdy więcej do mnie nie dzwoń”. Bo w gruncie rzeczy mam jakąś szaloną, nieuzadnioną nadzieję, łudzę się wbrew logice, chciałbym się łudzić, że to wszystko, co napisałem powyżej, jest jednym wielkim wytworem mojej wyobraźni i sumą niewłaściwych wniosków, że istnieje jakiś szczegół, którego poznanie mogłoby zmienić moją optykę. Nie wierzę w to, ale mam nadzieję. A nawet jeśli nie… Każdy może zboczyć z właściwej ścieżki, ale tylko wielcy ludzie są w stanie to dostrzec i skorygować kurs.

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...